Choć Putin przedstawia Oresznika jako nowoczesny i skuteczny pocisk balistyczny, rzeczywistość jest mniej imponująca. Jak dotąd Rosja oficjalnie użyła tej broni tylko raz – w listopadzie 2024 roku, podczas ataku na ukraińskie miasto Dniepr. Rezultaty tego uderzenia były jednak szczęśliwie rozczarowujące. Ujawnione dane satelitarne wykazały, że pocisk nie spowodował większych szkód. Ponadto tylko jedna z czterech wystrzelonych rakiet dotarła do celu, co rzuca cień na skuteczność tego systemu.

Analitycy podkreślają, że Oresznik to w istocie zmodyfikowana konstrukcja oparta na starszych komponentach, takich jak RS-26 Rubezh czy pocisk Buława. Wśród znalezionych szczątków zidentyfikowano części pochodzące z lat 2017–2018, a niektóre z nich wyprodukowano przy użyciu zagranicznych maszyn CNC. To każe sądzić, że mimo zapowiedzi o unowocześnieniu przemysłu zbrojeniowego, Rosja wciąż bazuje na półproduktach sprzed lat i zagranicznych technologiach, często zdobytych przed nałożeniem sankcji.

Mimo głośnych deklaracji o postępach w produkcji, Rosja nie zaprezentowała żadnych wiarygodnych dowodów na znaczącą poprawę parametrów bojowych Oresznika. Kreml zapewnia o „doskonałym sprawdzeniu się” pocisku w warunkach polowych, jednak niezależne źródła pozostają sceptyczne. W opinii specjalistów wojskowych – jak Fabian Hoffmann z Uniwersytetu w Oslo – Oresznik nie stanowi przełomu technologicznego i jest wrażliwy na nowoczesne systemy obrony przeciwrakietowej, takie jak SM-3, THAAD czy Arrow 3. Problemem jest natomiast to, że Ukraina nie dysponuje tego typu technologią.

Zbieżność wypowiedzi Putina z terminem szczytu NATO nie wydaje się przypadkowa. Rosyjski prezydent po raz kolejny wykorzystuje retorykę zagrożenia, by zbudować wizerunek kraju otoczonego przez wrogów i zmobilizować społeczeństwo do poparcia dalszego zbrojenia. Przesłanie o „masowej produkcji” nowej broni, która ma rzekomo być niemożliwa do zestrzelenia, to klasyczny przykład eskalacyjnej taktyki informacyjnej.