Zgadzam się z p. Mikolaj Susujew. Sam miałem zamiar coś na ten temat napisać, ale uznałem, że jeszcze poczekam i zobaczę, jak się sytuacja rozwinie. Ale generalnie - tak. Wygląda na to, że reżim ajatollahów nie upadnie a przedłużająca się wojna będzie polaryzować systuację na Bliskim Wschodzie. Sympatyzujący obecnie po cichu z Izraelem i USA przywódcy krajów arabskich (bo wszyscy tam mieli dosyć irańskiego mącenia) znajdą się niebawem pod dużą presją opinii publicznej w swoich krajach. Mieszkańcy Izraela też nie będą zadowoleni z przedłużających się ataków - już nie prymitywnych rakiet Hamasu, ale solidnej irańskiej techniki, która jest w stanie przebić się przez izraelskie systemy przeciwlotnicze i narobić sporych szkód. W istocie, przedłużająca się wojna jest teraz na rękę Ajatollahom. Z punktu widzenia Irańczyków ich kraj padł ofiarą niesprowokowanej napaści "dwóch szatanów" - niezgodnej z prawem międzynarodowym i przeprowadzonej podczas negocjacji. Dalsze naloty niewiele już zmienią - Irańczycy mogą nękać Izrael tak długo, jak starczy mu rakiet a zapewne sięgną też po terroryzm jako środek odwetowy.

Kiedy opinia publiczna w USA zorientuje się, że eksapada Trumpa niewiele dała (a była przecież niezgodna z wyznawaną przez MAGA doktryną) - cała sytuacja obróci się przeciw niemu i przeciw Izraelowi. Amerykańska prawica (poza radykalnymi ewangelikałami) podziela wiele antysemickich teorii na temat "żydowskiego spisku kontrolującego rządy w USA" i ulegną one teraz wzmocnieniu.

Europejczycy też są wściekli, gdyż mają własny problem z antyizraelską lewicą a spowodowany przez wojnę wzrost cen ropy i blokada Cieśniny Ormuz służą Rosji i uderzają w gospodarki krajów Unii Europejskiej.

Trudno powiedzieć, jakie to będzie miało dalekosiężne skutki, ale kolejna jednostronna akcja USA o poważnych konsekwencjach na pewno nie rozejdzie się po kościach. Świat jest zmęczony tak realizowaną amerykańską dominacją i będzie szukał alternatyw. Dopóki USA dawały Europie jakieś gwarancje, było to do przyjęcia, ale obecnie jest to już czas miniony. Obecnie Ameryka to już nie sojusznik. Może jeszcze nie wróg, ale poważny adwersaż gotowy realizować swoje (trudne do zrozumienia) cele w sposób brutalny i bezwzględny. Na tym tle ultrapragmatyczne Chiny wyrastają na przysłowiową oazę przewidywalności i spokoju. Mają swoje cele, potrafią być sprytni i w biznesie bezwzględni, ale - można się z nimi dogadywać. Tej pewności już nie ma w przypadku USA.