I niestety Kamil Dąbrowa nie ograniczył się do oflagowania się, ani nawet do przypięcia się do kaloryfera w swoim biurze, ale postanowił w troskę o swój urząd wciągnąć całą radiową Jedynkę (to ta stacja, w której pracują dziennikarze, którzy wyznawali, na antenie, poprzedniemu prezydentowi, że głosowali i głosować będą właśnie na niego). Dlatego teraz przed każdym serwisem grane są tam albo hymn Polski, albo Oda do Radości. O północy słuchacze mają usłyszeć kabaretową piosenkę „Już czas na sen”.

W ten właśnie sposób rozpoczął się wyścig w mediach o to, kto będzie większym męczennikiem PiS-u. Na razie prowadzi Kamil Dąbrowa, ale nie wątpię, że „już za chwileczkę już za momencik” karuzela z męczennikami zacznie się kręcić. A kolejni dziennikarze i kierownicy w mediach publicznych zaczną nakręcać spiralę protestów, oświadczeń (takowe wydał już Jerzy Sosnowski), histerycznych zapewnień, że zostali skrzywdzeni. Tyle, że cała ta akcja potwierdza niestety jedynie konieczność zmian i to głębokich w mediach, bowiem najwyraźniej kierownictwo owych stacji (a wraz z nim część jego dziennikarzy) rzeczywiście uznało, że media mogą być własnością tylko ich i sympatycznej dla nich opcji, a każdą zmianę traktują jako zamach na własność (żeby jeszcze swoją) i wolność słowa. Media publiczne mają być bowiem, ich zdaniem, nie tyle publiczne, ile przynależące do jednej, liberalno-lewicowej opcji.

Samo takie myślenie jest – powiedzmy to zupełnie szczerze – powodem, dla którego ludzie organizujący takie protesty powinni być zwolnieni z pracy w publicznych mediach. Ich sposób myślenia wyklucza bowiem możliwość zbudowania przez nich rzeczywiście publicznych, pluralistycznych mediów, w których na równych prawach będą pracować i występować zarówno narodowcy, jak i konserwatyści, chadecy czy skrajni lewicowcy. Równe prawa oznaczają zaś tyle, że nie ma zgody na to, by na dwustu czy trzystu lewicowców przypadał jeden prawicowiec, i by za jedynego reprezentanta opcji konserwatywnej robił Jan Pospieszalski, z programem zepchniętym w najgorsze regiony ramówki. Nie może być też tak, że kierownictwo mediów publicznych kwestionuje demokratyczny wybór Polaków i oznajmia, że protestuje przeciwko zmianie prawa czy związanej z nią zmianie władz w mediach. Jest świętym prawem władzy (wykorzystanym do cna przez PO i PSL) zmiana przynajmniej kierownictwa mediów publicznych. A świętym prawem dziennikarzy, jeśli się z tym nie zgadzają, jest opuszczenie stacji, z którymi się nie zgadzają.

Zmiana władz w mediach publicznych nie jest też, wbrew temu, co się powtarza, zamachem na wolność słowa. Dziennikarze tych mediów, tak jak ich koledzy i koleżanki z prawej strony, których wyrzucano (a tu na razie nic takiego się nie stało, zmienione zostało tylko prawo), gdy władzę przejmowała PO z PSL-em do spółki, mogą zacząć tworzyć własne media, tak jak stworzyliśmy w szerokiej grupie Telewizję Republika, jak wyrzuceni z „Uważam Rze” stworzyli „Do Rzeczy”, jak wyrzucony z Trójki Krzysztof Skowroński stworzył Radio Wnet, jak bracia Karnowscy wraz z ludźmi, których wyrzucono z TVP, a później z „Uważam Rze” utworzyli wPolityce i „w Sieci”. Jak wcześniej udało się stworzyć niemal z niczego portal Fronda.pl. A przykłady można mnożyć. Tak więc drodzy protestujący zamiast kurczowo trzymać się stołków pokażcie, że też potraficie zrobić coś własnego. Nie za kasę publiczną, i nie za kasę z Niemiec, ale za własną, ewentualnie pochodzącą z polskiego kapitału. Jeśli Wam się uda, to nie tylko nikt już nie będzie mógł was ruszyć, ale co więcej zbudujecie bardziej pluralistyczny rynek medialny i pokażecie, że jesteście w stanie samodzielnie, często w realnej biedzie, zbudować silne, konkurencyjne media. Konserwatystom to się udało. Media niezależne są już na stałe wpisane w polski krajobraz. Teraz czas na dziennikarzy mainstreamowych. Macie niepowtarzalną szansę. Zamiast więc się nad sobą użalać weźcie się do roboty. Z korzyścią dla siebie i dla innych.

Tomasz P. Terlikowski