Jakby oazawiczka to był jakiś dziwny, kobieco-podobny stwór, który nie wiadomo co ma pod tą kiecką, a te długie kłaki to pewnie wylęgarnia jakichś do robali, niczym u wiedźmy ze strasznej bajki. Dzięki stereotypom, takim myślowym wycieczkom na skróty, postrzeganie świata jest dużo łatwiejsze. Tylko niestety, bywa, że droga na skróty okazuje się dłuższa niż ta pierwotna. Inna sprawa, że w każdym stereotypie jest ziarnko prawdy.
I ten o oazowiczkach wziął się stąd, że dziewczyny korzystającej z takiej formacji, szczególnie w latach '80 i '90 rzeczywiście wyglądały dość, delikatnie mówiąc, osobliwie. Ich moderatorzy (opiekuni wspólnoty) stawiali na skromność, więc spódnica musiała nie tylko zasłaniać kolana, ale sięgać do samych kostek. Oczywiście, nie było mowy o żadnym makijażu. Niestety, część młodych panien skromność i schludność pomyliła z eufeministycznie określonym naturalizmem, w myśl którego w grę nie wchodziło nie tylko zbytnie dbanie o siebie w postaci podkreślenia oczu tuszem do rzęs, ale także kilka innych, higienicznych zabiegów.
Stereotyp „oazowiczki” jest tym bardziej boleśniejszy, że rzutuje na holistyczny obraz katoliczek, czego skutkiem ośmieszanie wierzących kobiet jako takich, które nie potrafią o siebie zadbać. W ten sposób ośmieszone zostają nie tylko oazowiczki, ale w ogóle dziewczyny przynależące do jakiejś wspólnoty i dalej – kobiety wierzące. Wystarczyłoby w sumie powiedzieć, że po „drugiej stronie mocy” też zdarzają się ewenementy – przecież nie wszystkie feministki muszą golić nogi. Wystarczy czasem zerknąć na przykład na panie, które w okolicach 8 marca w rozwrzeszczanych marszach paradują po ulicach polskich miast, by przekonać się, że nie wszystkie urodą grzeszą.
Ale oazowiczki z Łodzi postanowiły zrobić coś więcej, by raz na zawsze rozprawić się ze stereotypami, jakie wokół nich narosły. W warszawskim metrze od kilkunastu dni można zobaczyć plakat z przymierzającą ciuszki przed lustrem smukłą blondynką. Wzrok pasażera szybko pada na pytanie: „Co robią grzeczne dziewczyny?”, by za sekundę znaleźć odpowiedź: „Siedzą w domach”. Oczywiście, w domyśle – domach towarowych. A co robią grzeczne dziewczynki z łódzkiej oazy? Uczą się chodzić na szpilkach, gotować wymyślne potrawy i dyskretnie, ale zdecydowanie podkreślać swoją urodę makijażem. Biorą też lekcje u Miss Polonii. A to wszystko w ramach warsztatów „Kobiecość – obudź to w sobie”, które wymyśliły dwie animatorki.
Pomysł, jak to zwykle bywa, pojawił się w dość banalnym momencie – podczas pogaduch o kosmetykach, ciuchach. Takie tam, typowe babskie sprawy, bez względu na wiek, nację czy wyznanie. - Pomyślałyśmy, że warto byłoby podzielić się wiedzą z młodszymi dziewczynami, tym bardziej, że nasza oaza ma więcej propozycji dla chłopców - tłumaczyła Karolina Ignatowicz, animatorka Oazy MBF.
Tak zrodził się pomysł cyklu warsztatów, na które mogą przyjść dziewczyny w wieku gimnazjalnym, przez licealistki aż po studentki. Dziewczęta nauczą się takich praktycznych rzeczy, jak na przykład układanie włosów, dbanie o cerę, malowanie oczu. Będą mogły poćwiczyć także zgrabne chodzenie w szpilkach.
Pomysłodawczyni warsztatów nie ukrywa, że jednym z jej celów jest zerwanie z krążącymi wokół dziewcząt z oazy schematów. - Istnieje stereotyp oazowiczki w długiej spódnicy, wielkiej bluzce i notorycznie zaniedbanej - mówi Karolina Ignatowicz, jedna z organizatorek warsztatów. Chcemy go zmienić. I sprawić, żeby dziewczyny dobrze poczuły się we własnej skórze – mówiła Ignatowicz.
Pewność siebie młodych kobiet ma zwiększyć spotkanie z psychologami. Na koniec warsztatów będą uczyć się także szyć sławetne spódnice (być może tym razem nie do kostek!) i wykonywać drobne ozdoby.
Opiekun oazy z Łodzi, ks. Michał Misiak, chwali pomysł swoich podopiecznych. - Kobiety powinny dbać o swoje piękno. Bóg stwarzając kobietę na końcu ukoronował swoje dzieło. Zgadzam się z Bogiem, że nie ma piękniejszego stworzenia – przyznaje.
Niemal równo rok temu opublikowałam na portalu Fronda.pl tekst pt. „Samogwałt dziwki”, za który mocno oberwało mi się po uszach od wielu czytelników. Część z nich zarzuciła mi, że moja pruderia nie zna granic i najchętniej widziałabym kobiety w zgrzebnych workach, jedynie z otworami na oczy, co by się nie pozabijały (a najlepiej, gdyby posiadły umiejętność echolokacji, to nawet te otworki na oczy byłyby zbędne). Sęk w tym, że we wszystkim trzeba zachować umiar. I tak, jak nie mają sensu zgrzebne kiecki i powyciągane swetry, tak samo można sobie darować paradowanie w czymś, co raczej przypomina bikini po ulicy. Piękna kobiety nie mierzy się ilością nałożonej na jej twarz tapety, intensywnością zapachu czy czerwieni na paznokciach ani centymetrami spódnicy. Ale też nie mam wątpliwości, że piękno kobiety podkreśla dobrze dobrany makijaż, ciekawy odcień lakieru na paznokciach i fajna kiecka.
I choć może pomysły oazowiczek z Łodzi mogą na pierwszy rzut oka wydawać się jakimś nachalną afirmacją kobiecości (ta z kolei bywała często przez Kościół tłumiona),to jednak fajnie, że dziewczyny mają okazję nauczyć się czegoś, co tak naprawdę bardzo im się w życiu przyda.
Kiedyś, w dobrych szkołach dla panienek, ich adeptki uczyły się nie tylko matematyki i geografii, ale także haftowania, gry na pianinie i gotowania. Miały zajęcia z rytmiki, szlifowały kilka języków, chodziły do teatrów. Takie, dziś niektórzy powiedzieliby, że staroświeckie szkoły, uczyły panien życiowej ogłady. Ich absolwentki można było poznać po wysokiej kulturze, elegancji, noszeniu się z gracją, erudycji. Dziś takich szkół jest coraz mniej. Często wzorem kobiecości dla młodych dziewcząt są biegające ze wszystkim na wierzchu gwiazdki pokroju Dody czy Iwony Węgrowskiej. Młode kobietki tak naprawdę nie mają z kogo brać przykładu, więc trudno potem się dziwić, że po ulicach grasują tlenione blondi w rajtkach w panterkę na 10-centymetrowych obcasach, w których prawie łamią sobie nogi.
Szkoda, że takich kursów, jakie robią dziewczyny z Łodzi nie ma więcej. Nie mam raczej wątpliwości, że dziewczyny, które na nie pójdą (albo te, które nie pójdą, ale mają w miarę poukładane w głowie) będą potrafiły stworzyć dobre, ciepłe domy. To przecież od kobiety zależy domowe ognisko. Facet tylko przynosi gałęzie na jego rozpalenie.
I chyba wiem, co mówię. Sama skończyłam taką, hm... staroświecką szkołę;)
Marta Brzezińska