Kampania prezydencka w 2005 roku przypadła na okres powolnego schyłku obozu postkomunistycznego i marszu w górę w sondażach dwóch partii: Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości.
Data 2005 roku była kresem wpływów młodych postpezetpeerowców, którzy z powodzeniem przeżyli upadek PRL, by przekształcić się wpierw w Socjaldemokrację RP, a potem Sojusz Lewicy Demokratycznej. Patronem tej transformacji był wyjątkowo sprawny aparatczyk Aleksander Kwaśniewski. Wygrał on wybory prezydenckie w 1995 roku, po czym odnowił swój mandat na kolejne pięć lat w 2000 roku. Lewica uznała, że następcą Kwaśniewskiego powinien być Włodzimierz Cimoszewicz, którego uważano za najbardziej rokującego polityka formacji postkomunistycznej. Cimoszewicz był dodatkowo lansowany przez Adama Michnika, który marzył, że polityk ten będzie patronem politycznego powstania obozu na bazie dawnego SLD i Unii Wolności. Sam Cimoszewicz nie krył swoich ambicji zajmowania roli swoistego „king-makera” na polskiej scenie politycznej. Wielu publicystów uważało, że jest wręcz murowanym kandydatem do następstwa po Kwaśniewskim.
Dwaj kolejni kandydaci, którzy zyskiwali w sondażach wysokie pozycje – Donald Tusk i Lech Kaczyński – traktowani byli jako kandydaci z mniejszymi szansami. Tusk zmagał się wówczas z opinią politycznego lenia, a Lech Kaczyński bywał lekceważony jako ktoś, kto co prawda zdobył prezydenturę stolicy, ale nie miał szans na wygranie wyścigu prezydenckiego w skali całego kraju
Cimoszewicz korzystał wtedy z prestiżu inicjatora akcji „Czyste ręce” w czasach, gdy pod rządami koalicji SLD – PSL jako minister sprawiedliwości w rządzie Waldemara Pawlaka prowadził akcję sprawdzania nominacji do spółek skarbu państwa w październiku 1994 roku. Ujawnił wtedy nazwiska osób, które łączyły funkcje rządowe z członkostwem w radach nadzorczych spółek prawa handlowego.
Wróćmy jednak do 2005 roku. W sejmie działała w tym czasie Sejmowa Komisja Śledcza do spraw Orlenu. Miała ona wyjaśnić czy odwołanie prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego w 2002 roku, poprzedzone zatrzymaniem go przez UOP było polityczną intrygą rządu Millera i czy doszło do złamanie prawa?
I oto w sierpniu 2005 roku do komisji trafia oświadczenie Anny Jaruckiej, urzędniczki państwowej, która poinformowała komisję, że w okresie gdy była urzędniczką MSZ była świadkiem okłamania posłów przez jej szefa Cimoszewicza, co miało ukryć machinacje wokół sprzedaży akcji PKN Orlen.
Sprawa natychmiast przykuła uwagę wszystkich mediów, gdyż niejasności dotyczące udziału Cimoszewicza w operacjach giełdowych zarzucił ówczesnemu marszałkowi sejmu tygodnik „Wprost”. Cimoszewicz, zeznając przed komisją ds. PKN Orlen zeznał, że w lipcu 2000 roku kupił akcje Orlenu korzystając ze środków przysłanych przez mieszkających w Ameryce córki i zięcia, dodatkowo wspierając się zaciągniętym kredytem. Jak zeznał Cimoszewicz, gdy jesienią 2001 roku powstał rząd Leszka Millera i objął funkcję ministra spraw zagranicznych, podjął decyzję o sprzedaniu akcji, aby nie tworzyć podejrzeń, że korzysta z wiedzy, którą można było zdobyć na posiedzeniach rady ministrów do gry akcjami.
Zeznania Cimoszewicza zaczęły budzić jednak coraz większe zainteresowanie mediów, gdy ujawnił, że wpisał akcje do oświadczenia majątkowego, które wypełniał na początku nowej kadencji sejmu, ale pomylił się i wymienił w dokumencie nie to, co posiadał według stanu na 31 grudnia 2001, ale według stanu posiadania z kwietnia 2002, czyli momentu kiedy wypełniał dokument.
To zeznanie zdezawuowała Jarucka. W oświadczeniu napisała: „Oświadczenie Cimoszewicza, że nieświadomie popełnił pomyłkę w oświadczeniu majątkowym jest nieprawdziwe”. Jak wyznała, na prośbę Cimoszewicza jako ówczesnego szefa MSZ zmieniła ex post jego deklarację majątkową i usunęła z niej informację o posiadaniu akcji Orlenu. Jak poinformowała komisję – stare oświadczenie Cimoszewicza (z wpisanymi akcjami) znajdowało się w jej posiadaniu, ale w czasie rewizji w styczniu 2005 roku zabrali je pracownicy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Natychmiast wybuchł polityczny skandal. Politycy lewicy oskarżyli Platformę Obywatelską o sterowanie Jarucką w celu skompromitowania Cimoszewicza. Jako osoby, które dotarły do Jaruckiej i skłoniły ją do stanięcia przed komisją wskazywano dwójkę byłych oficerów UOP utożsamianych z Platformą czyli Wojciecha Brochwicza i Konstantego Miodowicza. W tym kontekście przywoływano też okoliczność, że mąż Jaruckiej pracował w służbach pomocniczych ABW. Włodzimierz Cimoszewicz od początku przyjął taktykę ogólnikowego oburzania się na akcję Jaruckiej bez wchodzenia w szczegóły.
„Kampania prezydencka staje się cuchnącym bajorem” – nerwowo argumentował Cimoszewicz. Podtrzymał swoje stanowisko, że złożył jedno oświadczenie w MSZ i jedno w sejmie, z których żadne nie było poprawiane. Zainteresowanie całą sprawą zwiększył jeszcze fakt, że ABW potwierdziła, że istotnie była rewizja w mieszkaniu Jaruckiej, która podejrzewana była o wynoszenie tajnych depesz dyplomatycznych z MSZ i istotnie w czasie przeszukiwania znaleziono oświadczenie Cimoszewicza, tyle, że rzekomo bez wpisanych akcji Orlenu. Jarucka wystąpiła przed orlenowską komisją i zaprezentowała kserokopię pełnomocnictwa, w którym Cimoszewicz upoważnił ją do wymiany oświadczenia majątkowego.
Sztab Cimoszewicza odpowiedział na to, że dokument przedstawiony przez Jarucką jest podrobiony. Prokuratura, która zajęła się sprawą w dość ekspresowym tempie uznała 29 sierpnia 2005 roku, że urzędniczką zmyśla i mogła mścić się za odmowę Cimoszewicza wysłania jej męża na posadę dyplomatyczną w Rzymie. Prokuratura zaskakująco szybko umorzyła też dochodzenie w sprawie zatajenia przez Cimoszewicza informacji w oświadczeniach majątkowych. Błędy w tychże oświadczeniach prokuratura uznała za pomyłki nieświadome.
Gdy wydawało się, że sprawa już ucichła, 14 września 2005 r. kandydat lewicy ogłosił, że wycofuje się z kandydowania. W egzaltowanym oświadczeniu ogłosił, że jest to „protest przeciwko deprawowaniu obyczaju politycznego przez część polityków i część dziennikarzy”.
Wielu publicystów wskazywało, że Cimoszewicz nie tyle uniósł się honorem, co przestraszył się żądania ujawnienia przez niego wszystkich swoich operacji przy użyciu posiadanych przez siebie akcji Orlenu. Według tych opinii mogłyby one wykazać, że mógł operować na giełdzie, mając ekskluzywną wiedzę uzyskiwaną na posiedzeniach rządów, w których uczestniczył. Politycy PO byli przekonani, że po dymisji Cimoszewicza droga Donalda Tuska do prezydentury stoi już otworem. W kolejnych tygodniach przekonali się jednak, że nie doceniali siły Lecha Kaczyńskiego. I tak po dwóch kolejnych turach prezydenckich 9 i 23 października 2005 roku Lech Kaczyński został następcą Aleksandra Kwaśniewskiego. Był to pewien paradoks, bo politycy SLD oskarżali Platformę, że jej ludzie pomogli wysadzić z siodła Cimoszewicza w celu zwycięstwa kandydata PO. Jak to często bywa wykorzystana instrumentalnie w całej tej intrydze Anna Jarucka została po pewnym czasie oskarżona o posługiwanie się fałszywym dokumentem i składaniem fałszywych zeznań przed komisją ds. Orlenu. Gdy w 2010 roku została skazana na półtora roku w zawieszeniu na pięć lat, mało kto już pamiętał o aferze, która zakończyła prezydenckie ambicje Włodzimierza Cimoszewicza.
Jednak relacje ambitnego polityka z Podlasia zostały po latach zauważone i zaspokojone przez Platformę. W 2009 roku rząd Donalda Tuska zgłosił kandydaturę Cimoszewicza na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy, choć w ostatecznej turze wyborów Cimoszewicz przegrał z byłym norweskim premierem Thorbjornem Jaglandem. Ostateczne pojednanie z obozem Platformy nastąpiło w 2019 roku gdy Cimoszewicz uzyskał mandat deputowanego z listy Koalicji Europejskiej, którą to koalicję współtworzyła partia Donalda Tuska.