„Homoherezja” to publicystyczne pojęcie, które opisuje całkiem realny i poważny problem. Jej zasadnicza teza brzmi: akty homoseksualne są dopuszczalne moralnie. To całkowicie sprzeczne z nauczaniem Starego i Nowego Testamentu, Ojców i Doktorów Kościoła, Soborów Powszechnych oraz Magisterium papieży – w tym papieży XX i XXI wieku – ale homoheretycy twierdzą swoje.

 

Ich argument jest bardzo prosty. Zwolennicy tego błędu utrzymują, że w Tradycji Kościoła nie ma niczego, co potępiałoby akty homoseksualne tak, jak je dzisiaj rozumiemy. Otóż według homoheretyków Tradycja Kościoła potępia wyłącznie akty homoseksualne dokonywane ze względu na lubieżność – ale nie mówi nic o aktach homoseksualnych w ramach związku, który oparty jest o romantyczną miłość.

 

Sodoma? Tam chodziło przede wszystkim o gościnność, twierdzą homoheretcy. Mieszkańcy Sodomy i Gomory zostali ukarani przez Boga za swoją niemoralność, ale bezpośrednią przyczyną miał być brak gościnności okazany wysłannikom Pana. Podobnie w przypadku Lewity z Efraima (Księga Sędziów). Św. Paweł w Liście do Rzymian i innych pismach miałby z kolei potępiać akty homoseksualne, które oparte są o wykorzystywanie jednego człowieka przez drugiego na drodze zależności czy przemocy. Podobnie Ojcowie i Doktorzy Kościoła potępialiby homoseksualizm tylko dlatego, że widzieli w nim czystą lubieżność. Dopiero w XX wieku odkryto, że homoseksualizm jest czymś dalece głębszym. To jakoby wrodzona skłonność, która pochodzi – tak twierdzą homoheretycy – od samego Boga. Miałaby być darem miłowania. Dlatego tzw. geje i lesbijki, którzy zawierają długotrwałe związki i biorą za siebie nawzajem odpowiedzialność, mogliby uprawiać seks – bo nie jest to bynajmniej grzech, ale wyraz miłości. Koronnym argumentem dla zwolenników tego błędu są twierdzenia współczesnych nauk, zwłaszcza psychologii.

 

Homoherezja jest głoszona w wielu krajach na świecie – Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Belgii, Włoszech, Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Urugwaju, Japonii… i w Polsce. Najpoważniejszy wkład do teoretycznego opracowania podstaw tego błędu wnieśli teologowie niemieckojęzyczni. W ostatnich latach zrobili to przede wszystkim dwaj księża profesorowie: nieżyjący już ks. prof. Eberhard Schockenhoff oraz ks. prof. Martin Lintner. Obaj rozwijali tak zwaną „etykę relacyjną” (niem. Beziehungsethik), twierdząc, że w stosunkach seksualnych najważniejsza jest relacja, a płeć partnerów nie odgrywa większej roli. Twierdzą, że „miłość” homoseksualna może być płodna – wprawdzie nie w sensie biologicznym, ale społecznym. Otóż „kochający się” homoseksualiści mieliby rozwijać poprzez swoją relację intymną własną osobowość i wnosić wartości potrzebne społeczeństwu, jak odpowiedzialność czy opiekuńczość.

 

Błąd homoherezji stał się jednym z kamieni węgielnych tzw. niemieckiej Drogi Synodalnej (niem. Der Synodale Weg), która przekształca Kościół za Odrą od roku 2019. Hołduje mu znaczna część biskupów – od przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec bp. Georga Bätzinga, przez metropolitów Berlina Heinera Kocha i Monachium Reinharda Marxa, aż po wielu biskupów diecezjalnych, jak na przykład Peter Kohlgraf z Moguncji. To właśnie ten ostatni przypomniał niedawno o homoherezji, udzielając publicznym mediom niemieckim wywiadu, w którym stwierdził, że Pismo Święte nie mówi jakoby nic na temat homoseksualizmu tak, jak my go dzisiaj rozumiemy. W Stanach Zjednoczonych najbardziej prominentnym zwolennikiem homoherezji jest kardynał Robert McElroy, metropolita Waszyngtonu (nominacja Franciszka z początku 2025 roku). McElroy posuwa się do twierdzenia, że aktywni seksualnie tzw. geje i lesbijki mogliby przystępować do Komunii świętej. We Włoszech tezy właściwe homoherezji propaguje na przykład nowy kaznodzieja Domu Papieskiego, o. Robert Pasolini (nominacja Franciszka z 2024 roku). W Polsce homoherezję głosi środowisko tzw. katolicyzmu otwartego. Kilka lat temu otwarcie z tezą o braku podstaw do potępienia aktów seksualnych w związkach jednopłciowych wyraził na przykład o. Jacek Prusak SJ.

 

Papież Franciszek podczas swojego pontyfikatu twierdził, że akty homoseksualne są grzeszne. Niestety, działał wbrew tym słowom. W grudniu 2023 roku opublikował deklarację doktrynalną „Fiducia supplicans”, którą przygotował kardynał Victor Manuel Fernández, prefekt Dykasterii Nauki Wiary. Deklaracja nie zmienia oceny moralnej aktów homoseksualnych, ale pozwala na błogosławienie par jednopłciowych, co w sferze symbolicznej i kulturowej stanowi przełom: transmituje to przekonanie, jakoby Kościół mógł błogosławić związki homoseksualne. Z kolei wcześniej w roku 2016 ogłosił adhortację „Amoris laetitia”, która nie zawiera wprawdzie aprobaty dla aktów homoseksualnych, ale prezentuje małżeństwo jako trudno osiągalny ideał, sugerując, że ludzie mogą w swoim sumieniu decydować, iż ich obiektywnie nieuporządkowana sytuacja jest tym, czego w danej chwili oczekuje od nich Bóg (paragraf 303). To otworzyło drogę do twierdzenia, że homoseksauliści mogą jakoby żyć dalej na swój sposób nie zaciągając grzechu śmiertelnego.

 

Nie byłoby homoherezji bez działającego od lat politycznego ruchu homoseksualnego, który narodził się w latach 60. Ruch ten jest wciąż niezwykle silny. Wydawało się, że jego napór powstrzyma albo przynajmniej ograniczy zwycięstwo Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, ale nic takiego się nie stało. Parcie do akceptacji społecznej homoseksualizmu jest szczególnie silne w Unii Europejskiej. Rosnąca liczba katolików, księży i biskupów nie potrafi albo nie chce mu się oprzeć.

 

Dlatego jest konieczne, by papież Leon XIV potwierdził tradycyjne nauczanie Kościoła katolickiego, niwelując podstawy pseudo-teologiczne dla homoherezji. To bardzo proste – bo tezy, jakie stawiają homoheretycy, są po prostu nieprawdziwe. Podam jeden przykład: otóż jest całkowicie nieprawdzie twierdzenie, jakoby św. Paweł Apostoł nie wiedział, czym jest homoseksualizm oparty na miłości romantycznej. Każdy czytelnik podstawowych dzieł kultury literackiej Grecji i Rzymu wie, że starożytni doskonale znali taki fenomen. Mówią o tym nie tylko komedie (Arystofanes), ale nawet historiografia (dzieje Harmodiosa i Arystogejtona, tzw. ateńskich tyranobójców). Podobnie rzetelna egzegeza starotestamentalna nie pozwala na stwierdzenie, że w przypadku Sodomy oraz Lewity z Efraima nie chodziło o negatywną ocenę aktów jednopłciowych. Akty te, jako sprzeczne z naturą, są przez Boga odrzucane. Leon XIV mógłby w łatwy sposób to wykazać.

 

Czy papież się na to zdobędzie, decydując się na niewątpliwie trudną politycznie konfrontację z wieloma istotnymi ośrodkami wpływu oraz środowiskami katolików, które już przyjęły homoherezję za fakt? Czas pokaże, ale w obliczu rozpowszechnienia tego błędu po „Amoris laetitia” oraz „Fiducia supplicans” jest to sprawa naprawdę bardzo istotna. Jeżeli tego nie zrobi, błąd będzie szerzył się coraz bardziej, infekując również Kościół katolicki w Polsce. To wielkie niebezpieczeństwo, bo podstawy teologiczne homoherezji logicznie prowadzą do wywrócenia wielu innych elementów nauki katolickiej, w tym dotyczącej całościowo rozumianej moralności seksualnej i małżeńskiej.

 

Paweł Chmielewski

Autor jest publicystą portalu PCh24.pl