Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Czytając „Tajemniczą Kretę”, miałem wrażenie, że momentami operujesz pamięcią niemal fotograficzną, podobnie jak Bolesław Prus. To efekt treningu pamięci, czy wrodzone predyspozycje?
Piotr Gociek, dziennikarz, publicysta, autor książek: Tu nie ma żadnej magii – to po prostu klasyczny, stary dobry research. Mam ogromny zbiór książek oKrecie, Grecji i antyku. Do tego dochodzą mapy, przewodniki, foldery, menu z restauracji, a nawet wizytówki poznanych ludzi czy ulotki sklepów – wszystko, co tylko da się zebrać. Nie wyrzucam tych rzeczy. Do tego dochodzą zdjęcia – robię ich setki, a może i tysiące, każda karta pamięci jest zapełniona po brzegi. Fotografuję wszystko, czego nie mogę zabrać fizycznie. W ten sposób tworzę coś w rodzaju osobistego archiwum.
Opowiadasz w książce o zaskakującej dysproporcji – niemieckie pamiątki wojenne na Krecie są zadbane i finansowane, a greckie – często zapomniane. To mocne ujęcie.
Bo taka jest rzeczywistość. Cmentarz niemieckich żołnierzy w Maleme – perfekcyjnie utrzymany, z oficjalnymi delegacjami, dofinansowaniem, uroczystościami. A jednocześnie muzeum bitwy o Kretę - symboliczna sala, zamknięta od lat. To mówi samo za siebie. Kto pamięta, ten kształtuje narrację. Niemcy pamiętają – i inwestują. Grecy, niestety, nie zawsze. I to trochę przerażające, jeśli się nad tym dłużej zastanowić.
Widać w Twojej książce rodzaj nostalgii – jakbyś obserwował świat, który odchodzi, wypierany przez plastikową globalizację.
Tak, to bardzo celna uwaga. Dziś turystyka stała się formą masowej konsumpcji. A masowi turyści chcą znaleźć to samo wszędzie – znajome jedzenie, piwo, klimat, komfort. Nie szukają inności, tylko potwierdzenia strefy komfortu. A to zabija sens podróży. Mnie interesuje coś odwrotnego – podróż jako spotkanie z przeszłością. Medytacja nad tym, co było, co przeminęło, co jeszcze można dostrzec. Stąd zresztą wzięła się ta książka.
Czy „Tajemnicza Kreta” to kontynuacja „Krety subiektywnie”, czy zupełnie nowy projekt?
I jedno, i drugie. „Kreta subiektywnie” powstała jako pierwsza – dla wydawnictwa Pascal. Siłą rzeczy musiała być bardziej przewodnikiem (choć subiektywnym!). „Tajemnicza Kreta” to wersja rozszerzona, pogłębiona, mocniej zakorzeniona w historii. Część rozdziałów została dopisana, część usunięta. W ogromnej większości inny jest też materiał ilustracyjny. Dla kogoś, kto zna tamtą książkę, ta będzie nowym doświadczeniem. A kto zaczyna od „Tajemniczej Krety”, nie musi już wracać do poprzedniej.
Jak długo trzeba być na Krecie, żeby coś z niej naprawdę zapamiętać?
Zależy, po co się tam jedzie. Jeśli chcesz tylko poleżeć nad ciepłym morzem, to wystarczy tydzień. Ale jeśli chcesz poczuć historię, smak miejsca, wtedy polecam inną strategię: wracać i poznawać powoli. Nie ma sensu zwiedzanie wszystkiego na raz. Oswajanie miejsca daje więcej niż wyścig z czasem. I najważniejsze – nigdzie się nie spieszyć się.
Wiele razy powraca w Twojej książce postać Kazantzakisa. To ktoś więcej niż lokalny pisarz?
Zdecydowanie. Kazantzakis był człowiekiem pogranicza – buntownik, ale i mistyk. W jego pisarstwie jest głód sensu, duchowości, a zarazem krytyka instytucji, w tym kościoła. „Raport dla El Greka” to jedno z najlepszych dzieł XX wieku – niedocenione, szczególnie u nas. To on stworzył mit Krety, który trafił do świata przez „Greka Zorbę”. Zresztą ten film to kulturowa bomba – dzięki niemu ludzie zaczęli widzieć Kretę jako coś więcej niż tylko wakacyjny kierunek.
Czy św. Paweł rzeczywiście był na Krecie?
Wydaje się, że tak. Dzieje Apostolskie to sugerują, a List do Tytusa jest jakby pieczęcią – Paweł pisze do niego jako do biskupa Krety. Brakuje dowodów twardych, archeologicznych, ale historia nie zawsze zostawia ślady. W tej sprawie mamy do czynienia z czymś między tradycją a hipotezą – i to wystarcza, by tę obecność brać na poważnie.
Przejdźmy do Gortyny – co w niej Cię tak uderzyło?
To takie miejsce, gdzie naprawdę czuje się ciężar historii. Dawna stolica prowincji rzymskiej – centrum administracyjne, religijne, gospodarcze. Gladiatorzy, igrzyska, męczennicy, dokumenty prawne wyryte w kamieniu. Tam przeszłość dosłownie oddycha. Gortyna jest jak podróż do Rzymu – tylko bez tłumów i selfie-sticków. Uwielbiam takie przestrzenie.
Wspominasz też o praktycznych aspektach podróży – np. transporcie.
Komunikacja na Krecie? Całkiem przyzwoita. Autobusy są regularne, bywają zatłoczone, ale Grecy dość elastycznie reagują – podstawiają kolejne, bo klient jest tam naprawdę panem. A jak się zdarzy, że nie ma powrotu, to ludzie pomogą. Grecy są bardzo życzliwi. Znajomość angielskiego wystarczy, choć kilka słów po grecku naprawdę działa cuda. A z niektórymi starszymi mieszkańcami rozmawiałem po niemiecku! Takie rzeczy.
Co na koniec doradziłbyś komuś, kto wybiera się na Kretę po raz pierwszy?
Najważniejsze – nie śpiesz się. Kreta to nie lista zadań do odhaczenia. To miejsce, które trzeba poczuć. Poczytaj przed wyjazdem – nie tylko moją książkę. Jest cała masa innych dobrych opowieści o tym miejscu. Obserwuj, a nie tylko konsumuj. I pamiętaj, że Polska i Grecja mają więcej wspólnego, niż nam się wydaje – choćby umiłowanie wolności, historia walki o tożsamość, wrażliwość duchowa. Polak i Kreteńczyk – to często bardzo pokrewne dusze.
Uprzejmie dziękuję Ci za rozmowę.