W historii Kościoła katolickiego nigdy nie było kobiet-księży. Wynika to z prostego faktu. Zgodnie z wiarą Najwyższym Kapłanem – czyli niejako wzorcem dla wszystkich innych – jest sam Jezus Chrystus. Jako że płeć nie jest tylko jakimś dodatkiem, ale faktycznie definiuje każdego z nas, Kościół uznał, że nie ma władzy wyświęcania kobiet na kapłanów – zawsze wyświęcano mężczyzn. Sam Chrystus zresztą ustanawiając kapłaństwo wybrał do tej roli wyłącznie mężczyzn – Apostołów. Przez prawie dwa tysiące lat praktycznie nikt nie miał wątpliwości, że tak jest dobrze. Nikt nie chciał zmieniać; kobiety działały w Kościele jako świeckie i zakonnice, często mając duży wpływ na wielkie wydarzenia historii katolickiej.
Wszystko zmieniło się w XX wieku wraz z narodzinami nowoczesnego feminizmu ideologicznego. Rewolucjoniści przeprowadzili najpierw operację politycznej emancypacji kobiet. Później udało im się „zaktywizować kobiety zawodowo” – dokładnie tak, jak oczekiwał tego Karol Marks, wierząc, że praca kobiet pozwoli rozpocząć dzieło niszczenia rodziny, na czym ogromnie mu zależało. Wreszcie w latach 60. przyszła rewolucja seksualna. Kobieta mogła bardzo łatwo „uwolnić się” od dzieci: najpierw antykoncepcja, a jeżeliby się jednak nie udało – aborcja. W ten sposób utorowano drogę pełnemu „równouprawnieniu” – a tak naprawdę całkowitemu zatarciu różnic płciowych.
Poglądy obecne w społeczeństwie oddziałują również na Kościół – w końcu katolicy żyją w tym świecie. Dlatego od lat 70. pojawił się „katolicki feminizm”, który bardzo szybko wziął na sztandary swój do dziś główny postulat: kapłaństwo kobiet.
W 1994 roku św. Jan Paweł II ogłosił motu proprio „Ordinatio sacerdotalis” poświęcone święceniom kapłańskim. Kategorycznie wykluczył możliwość udzielania sakramentu święceń kobietom. Jak pisał, Kościół nie ma takiej władzy, a jego rozstrzygnięcie powinno być uważane za obowiązujące również przez następców. Pomimo jego sprzeciwu środowiska progresywne nadal domagały się dopuszczenia kobiet do święceń. Mnożyły się różne inicjatywy, nierzadko skrajne i wręcz groteskowe. Na przykład w 2002 roku na statku na Dunaju przyjęcie kapłaństwa symulowało siedem kobiet pochodzenia niemieckiego, a niegodziwie i nieskutecznie próbowało ich udzielić kilku zbuntowanych biskupów. Agresywny katolicki feminizm nieco osłabł w 2005 roku. Wybór Benedykta XVI pokazał, że środowiska progresywne nie mają w tym względzie na co liczyć.
Sytuacja zmieniła się w roku 2013, kiedy na tronie św. Piotra zasiadł Jorge Mario Bergoglio. Papież z Argentyny nie poparł nigdy pomysłu udzielania kobietom święceń kapłańskich; z racji na fakt jego ogólnie reformistycznego nastawienia łączono z nim jednak i takie nadzieje. Otworzył jednak na nowo dyskusję o żeńskim diakonacie. Powołał kilka komisji, które miały zbadać temat; a choć nie doszły do pozytywnych z perspektywy progresistów wniosków, sam fakt ich istnienia wywołał poważny ferment intelektualny i moralny. Eskalacja nadziei i oczekiwań nastąpiła w latach 2019 – 2024. W roku 2019 w Rzymie obradował Synod Amazoński, którego uczestnicy poprosili papieża o rozważenie dopuszczenia kobiet do diakonatu. Równocześnie niemiecka Droga Synodalna postawiła wprost oczekiwanie dopuszczenia kobiet do kapłaństwa, czego żeński diakonat miałby być tylko preludium. W kolejnych latach temat był intensywnie dyskutowany na kanwie Synodu o Synodalności. Kulminacja nastąpiła w październiku ubiegłego roku. Wówczas prefekt Dykasterii Nauki Wiary kard. Victor Manuel Fernández – naciskany przez środowiska feministyczne – obiecał, że temat zostanie wkrótce rzetelnie opracowany. To samo oczekiwanie wyrażono w Dokumencie Finalnym tego synodu, który z woli Franciszka stał się oficjalną częścią zbioru nauczania Kościoła, zwanego Magisterium.
Jak zachowa się w tej sprawie papież Leon XIV? Robert Prevost pokazał, że jest gotów włączać kobiety do pracy w Kurii Rzymskiej. Nie oznacza to oczywiście, by patrzył przychylnie na pomysły dopuszczenia kobiet do diakonatu. Dyskusja jednak trwa i Ojciec Święty musi zająć w niej stanowisko. Rosnąca liczba duchownych – w tym biskupów i kardynałów – publicznie przyznaje, że uważa udzielanie kobietom sakramentalnego diakonatu za teologicznie możliwe, a duszpastersko zasadne. Takie głosy rozlegają się nie tylko w Niemczech, Belgii czy Szwajcarii, ale również w Stanach Zjednoczonych, Australii, niektórych krajach Ameryki Południowej czy nawet… Afryki.
Wielu teologów uważa, że kobiety nie mogą przyjąć nawet diakonatu, bo jest to pierwszy stopień potrójnej struktury sakramentu święceń. Inni wskazują jednak, że diakon nie jest wyświęcany do kapłaństwa, ale dla posługi, stąd nie ma obiektywnej przeszkody teologicznej przed takim krokiem. Inni twierdzą, że można byłoby utworzyć żeński diakonat jako posługę niesakramentalną, istotowo różną od diakonatu jako części sakramentu święceń, ale podobną co do zakresu funkcyjnego.
Co zrobi Leon XIV, zobaczymy. Trudno jednak zaprzeczyć, że ewentualne dopuszczenie kobiet do sakramentalnego diakonatu oznaczałoby w pewnym sensie dalszą „degradację” kapłaństwa, sprowadzanego coraz bardziej tylko do kilku elementów – owszem, najważniejszych, jak sprawowanie Mszy świętej, ale przecież niejedynych. Co więcej, dla środowisk progresywnych byłoby wielkim zwycięstwem, zachęcając je do dalszych wysiłków na rzecz kapłaństwa kobiet. Wreszcie – zacierałoby naturalne różnice między powołaniem mężczyzn a kobiet do służby w Kościele. Z tej perspektywy żeński diakonat byłby niejako wyrazistym owocem siły ideologii feministycznej w Kościele.
Warto modlić się do Ducha Świętego o dobre decyzje Leona w tym złożonym i bardzo nacechowanym emocjonalnie temacie.
Paweł Chmielewski
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl