Mariusz Paszko, Fronda.pl: Panie Pośle, partie konserwatywne złożyły właśnie wotum nieufności wobec Ursuli von der Leyen. Pojawił się nawet jeden sygnatariusz z EPP. Czy to przełom w kwestii odpowiedzialności Komisji Europejskiej?

Ryszard Czarnecki, były eurodeputowany PiS, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego: Faktycznie, pojawił się jeden członek Europejskiej Partii Ludowej – Branko Grims ze Słowenii, z partii premiera Janeza Janšy. To duża niespodzianka, biorąc pod uwagę, że Ursula von der Leyen także wywodzi się z EPP. Taka decyzja mogła dla niego oznaczać wyrzucenie z frakcji, co pokazuje, jak mocna była jego determinacja. Trzeba jednak przyznać, że to ważny symboliczny krok.

Czy ta inicjatywa europejskich partii prawicowych ma szansę na sukces?

O ile realnie szanse na odwołanie von der Leyen są nikłe, to polityczne znaczenie tej akcji jest ogromne. Po raz pierwszy w tej kadencji Parlamentu Europejskiego trzy frakcje prawicowe – dotąd rozproszone – wystąpiły razem. To wspólna inicjatywa prawicy w zakresie działań przeciwko dominacji centrolewicy. To sygnał nie tylko do Brukseli, ale też do wyborców we wszystkich krajach Wspólnoty, że prawica potrafi działać razem. To może też być zapowiedź budowy jednej silnej frakcji prawicowej.

Co Pana zdaniem najmocniej obciąża von der Leyen?

Bez wątpienia największą bombą jest tzw. Pfizergate. Von der Leyen odmówiła ujawnienia prywatnej korespondencji z szefem Pfizera, panem Bourlą, w czasie negocjacji ws. zakupu szczepionek. Nawet wewnątrz jej frakcji EPP wzbudziło to ogromne kontrowersje. Koalicjanci – liberałowie i socjaliści – również zaczęli się dystansować. Nawet amerykańskie media establishmentowe zaczęły ją krytykować. Ta sprawa może się za nią ciągnąć najdłużej i być najbardziej dla niej samej ryzykowna.

Komisja Europejska wycofała ostatnio przepisy dotyczące walki z greenwashingiem. Czy to może zaostrzyć jej konflikt z lewicą?

Już zaostrzyło. Lewica i Zieloni odebrali to jako zdradę. Obwiniają von der Leyen o uległość wobec prawicy. Dla nas – konserwatystów – to powód do satysfakcji. Pokazaliśmy siłę i skuteczność. W koalicji unijnej ten ruch wywołał chaos, bo Zieloni i socjaliści poczuli się zdradzeni przez swoją własną komisarz. To wprost pogłębia pęknięcia w tej kruchej strukturze politycznej Unii.

Jak to wpływa na postrzeganie Niemiec jako lidera UE, skoro Ursula von der Leyen jest Niemką?

To obnaża niemiecką niestabilność. Niemcy idą od ściany do ściany – najpierw forsują skrajne regulacje, potem się z nich wycofują. Najpierw podpisują 10-letnią umowę z Chinami, potem atakują Pekin wojnami celnymi. Takie zachowania bezpośrednio podważają autorytet Berlina. Zamiast być przewidywalnym graczem, Niemcy stają się chaotyczni i krótkowzroczni. Dla innych państw UE to ważny sygnał: Niemcy nie są już tym "playmakerem", za jakiego się uważają.

Czy zewnętrzne wpływy – Rosja, Chiny, USA – odgrywają tu jakąś rolę?

Oczywiście. USA pokazują, że Europa bez nich nie potrafi się obronić. Na szczycie NATO europejscy liderzy, mimo wcześniejszych zapowiedzi o autonomii obronnej, uklękli przed prezydentem Trumpem i zgodzili się na jego warunki.

Co do Chin, to paradoksalnie sankcje i wojna celna tylko zacieśniły kontakty UE z Pekinem. Mało kto wie, że chińscy dyplomaci mają znów swobodny dostęp do instytucji unijnych, co wcześniej było zakazane.

Rosja natomiast formalnie jest objęta sankcjami, ale wielu polityków i biznesmenów w Europie – szczególnie w Niemczech – marzy o powrocie do robienia interesów z Moskwą, najlepiej z pominięciem Polski i naszego regionu.

Czy porażka Trzaskowskiego i Tuska w wyborach prezydenckich w Polsce osłabiła pozycję Niemiec i Ursuli von der Leyen?

Bez wątpienia. Tusk był twarzą kampanii Trzaskowskiego i poniósł spektakularną porażkę. To cios nie tylko dla niego, ale dla całego unijnego establishmentu. Polska jako piąty kraj UE pokazała czerwoną kartkę temu układowi, wybierając nowego kandydata spoza głównego nurtu. To źródło frustracji dla Brukseli i Berlina, a jednocześnie ogromna nadzieja dla sił antysystemowych w Europie. W Brukseli dobrze wiedzą, że prawica może wygrać także wybory parlamentarne za dwa lata.

Pojawiły się zarzuty, że Niemcy próbowały „zagłodzić” polską prawicę finansowo, również w trakcie kampanii prezydenckiej. Jak Pan to ocenia?

To prawda. Wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego z frakcji socjalistycznej mówiła o tym wprost. Teraz to samo – choć innymi słowami – powtarzają przedstawiciele liberałów. Ich celem było zablokowanie środków dla Polski, żeby osłabić kampanię Karola Nawrockiego i zniszczyć PiS. Ale efekt był odwrotny – Polacy pokazali, że mają dość niemieckiej arogancji i wybrali prezydenta, jakiego Berlin się nie spodziewał. To znak, że ta taktyka przestała działać.

Czy Ursula von der Leyen straci zaufanie i stanowisko?

Myślę, że na razie się obroni. Ale jej pozycja – a także autorytet całej Komisji Europejskiej – została poważnie osłabiona. Wspólny wniosek prawicy o jej odwołanie to precedens, który pokazuje, że coraz więcej europosłów jest gotowych ją kontestować. Jeśli ten trend się utrzyma, kolejne kryzysy mogą ją pogrążyć.

Uprzejmie dziękuję Panie Pośle za rozmowę.