Waldemar Żurek, zanim został ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, był sędzią i toczącym procesy z państwem polskim powodem. Według doniesień medialnych prowadzi obecnie dwie sprawy przeciwko Skarbowi Państwa, reprezentowanemu przez… obecnego ministra sprawiedliwości, czyli przez samego siebie. Choć brzmi to jak scenariusz satyry politycznej, to niestety dzieje się to naprawdę.

W pierwszym procesie Żurek domaga się od państwa 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia za rzekome szykany związane z jego działalnością w obronie niezależności sądów. Sprawa została zawieszona na zgodny wniosek stron w celu zawarcia ugody. W drugim pozwie, dotyczącym kwoty blisko miliona złotych, pozywa nie tylko Skarb Państwa, ale również szereg wysokich urzędników państwowych, w tym… Ministra Sprawiedliwości, którym obecnie jest.

To nie tylko ewidentny konflikt interesów, ale też sytuacja, która całkowicie podważa powagę urzędu. Tusk, który objął władzę pod hasłem „przywracania praworządności”, doprowadził tym ruchem do jej ośmieszenia. W kraju, gdzie państwo prawa miałoby funkcjonować realnie, taki kandydat na ministra nie zostałby nigdy zatwierdzony bez rozwiązania osobistych sporów sądowych z państwem. Tymczasem w Polsce nowy szef resortu sprawiedliwości może być jednocześnie stroną postępowania toczącego się przeciwko… sobie.

Pytany o ten absurd, Żurek zapewnia, że „sprawa musi zostać szybko rozwiązana” i że „będzie dobre rozwiązanie. Zgodne z prawem i etyką”. Ale czy rzeczywiście? Skoro procesy toczą się w Sądzie Okręgowym w Warszawie, a resortem kieruje teraz sam zainteresowany, to jak obywatele mają mieć zaufanie do niezależności tej procedury? Jak mają wierzyć w równość wobec prawa inni sędziowie, prokuratorzy i zwykli Polacy?

Co więcej, Donald Tusk doskonale wiedział, kogo mianuje. Nie był to wybór przypadkowy – Waldemar Żurek to postać symboliczna dla sędziowskiej opozycji wobec rządów PiS, wielokrotnie wspierana przez środowiska liberalne i lewicowe. Dla nowej władzy to nie kompetencje, a lojalność polityczna stała się kluczem do nominacji.

Decyzja o powołaniu Żurka wpisuje się w szerszy trend „łamania kręgosłupa” instytucjom państwowym. Skoro Tuskowi nie podobała się obecna struktura Prokuratury Krajowej, to postanowił ją po prostu zlikwidować jednym podpisem. Skoro nie odpowiadał mu skład KRS, zignorował konstytucyjne procedury jej obsady. A teraz, bez żadnych zahamowań, dopuszcza sytuację, w której państwo de facto procesuje się samo ze sobą.

To nie reforma sądownictwa, to jego parodia. I nie chodzi tylko o naruszenie zasad prawa – chodzi o niszczenie autorytetu instytucji, które w każdej demokratycznej strukturze państwowej powinny być bezstronne i odporne na polityczne wpływy.

Sprawa Waldemara Żurka powinna być przestrogą dla wszystkich, którzy sądzili, że powrót Donalda Tuska oznaczać będzie większy szacunek dla konstytucji i instytucji. Rzeczywistość pokazuje coś zupełnie innego: to czas dominacji politycznego interesu nad zdrowym rozsądkiem i uczciwością urzędniczą.

Pozostaje pytanie: czy jeszcze można cofnąć ten marsz ku ośmieszeniu państwa? Czy znajdą się osoby w rządzie, które zrozumieją, że nie chodzi już tylko o politykę, ale o fundamentalne zasady funkcjonowania wspólnoty państwowej? Bo jeśli nie – Polska stanie się nie krajem prawa, lecz kabaretem w togach.