Merz, który objął urząd po wygranych wyborach, podkreślił znaczenie Polski jako strategicznego partnera Niemiec w Europie Środkowo-Wschodniej. W trakcie rozmów poruszono tematy dotyczące bezpieczeństwa regionalnego, wsparcia dla Ukrainy oraz potrzeby wspólnego stanowiska wobec rosnących napięć geopolitycznych.

Jednym z głównych punktów dyskusji była kwestia reparacji wojennych. Polska od lat domaga się od Niemiec odszkodowań za straty poniesione podczas II wojny światowej. Merz zadeklarował otwartość na dialog w tej sprawie, co – jak wiadomo od lat – jest jedynie próbą ugłaskania polskiej opinii publicznej. Szczególna troską Berlina wynika z faktu zbliżających się wyborów prezydenckich w naszym kraju, w których proniemiecki kandydat, Rafał Trzaskowski wypada w sondażach coraz gorzej, sam kandydat traci panowanie nad sobą oraz narasta coraz większy opór społeczny w związku z jego kandydaturą.

Choć deklaracje Friedricha Merza o gotowości do dialogu na temat reparacji na pierwszy rzut oka mogą brzmieć obiecująco, trudno nie odnieść wrażenia, że Berlin po raz kolejny stosuje znaną taktykę mydlenia oczu. Niemieckie władze wielokrotnie powtarzały, że kwestia odszkodowań za II wojnę światową jest z ich perspektywy definitywnie zamknięta, co czyni obecne zapewnienia jedynie grą pozorów. W rzeczywistości ani konkretne propozycje, ani zobowiązania nie padły i zapewne nie padną.

Coraz więcej obserwatorów dostrzega, że celem tego politycznego teatru może być jedynie ułagodzenie nastrojów społecznych w Polsce w przededniu kampanii prezydenckiej. Zarówno Merz, jak i jego sojusznik Donald Tusk, liczą na to, że kilka ciepłych gestów i ogólnikowych obietnic wystarczy, by odwrócić uwagę opinii publicznej od braku realnych działań i zyskać przychylność wyborców.