Czaputowicz wskazuje, że zbieżność ideowa – konserwatywne wartości, współpraca w ramach Sojuszu na rzecz wolności religii – sprzyjała bliskości politycznej w pierwszej kadencji Trumpa. Kluczowy był też aktywizm Warszawy, nawet kosztem sporów w UE. Teraz – jak podkreśla – polska polityka zagraniczna jest ostrożniejsza, mniej skłonna do ryzyka i zaangażowania poza najbliższym otoczeniem, przez co „wypadliśmy z gry o bliskość ze Stanami”.
Według byłego ministra, nacisk USA zaowocował gwałtownym wzrostem liczby państw spełniających próg wydatków obronnych. Nowe ustalenia – 3,5 proc. PKB na wojsko plus 1,5 proc. na infrastrukturę – mają potwierdzać, że Europa nie zapewni sobie bezpieczeństwa bez Ameryki i dlatego „poddaje się presji”. Próby budowy autonomicznej „obrony europejskiej” określa jako mrzonkę na najbliższe lata.
Czaputowicz widzi w Waszyngtonie strategiczne myślenie, w którym głównym rywalem są Chiny, a pokusa „zrównoważenia Pekinu Rosją” budzi w naszej części Europy alarm. Pyta, co USA mogłyby zaoferować Kremlowi i jakie miałoby to konsekwencje dla Ukrainy i państw regionu. Stąd – jego zdaniem – konieczna determinacja Europy: finansowanie wsparcia dla Kijowa, zakupy broni w USA i utrzymywanie Amerykanów „po naszej stronie”.
W ocenie rozmówcy, kanclerz Friedrich Merz szybko i skutecznie wpisał Niemcy w priorytety USA: od twardego kursu wobec Iranu, przez mobilizację wydatków obronnych, po gotowość płacenia za amerykańską broń dla Ukrainy. To – wraz z sygnałami, że wojska USA nie będą wycofywane z Niemiec – wzmacnia pozycję Berlina jako głównego partnera w Europie.
Były minister uważa, że Polska nie wygra z bogatszymi sojusznikami na polu zakupów uzbrojenia. Jej atutem mogłaby być znów gotowość do aktywnego udziału w misjach i procesach stabilizacyjnych (także poza regionem), co dawało nam „wejście” do rozmów i wpływ na agendę. Bez takiej proaktywności pozostanie nam rola logistycznego hubu, a nie rozgrywającego.