„Mijający tydzień aż huczał od nowych koncepcji urządzenia Europy nie tylko na Zachodzie, ale i na Wschodzie. Z kakofonii projektów wyłania się obraz przypominający nieco nocną marę prezesa Kaczyńskiego, czyli niemiecko-rosyjskie kondominium. Nie tyle nad Polską, ile nad całą Europą. Pierwsze wrażenie jest jednak mylne. Chodzi nie tyle o klasyczne kondominium, ile krystalizację politycznej drobnicy wokół dwóch ośrodków dominacji gospodarczej – Berlina i Moskwy. Polska nie ma dużego wyboru, gdzie powinniśmy lokować swoje interesy. W Niemczech” - oznajmia Talaga.

 

Projekt Unii Euroazjatyckiej nie jest dla nas – oznajmia Talaga i choć zastrzega, że nie będzie to tępe powtórzenie projektu ZSRS, to jednocześnie otwarcie wskazuje, że Polska ma szansę tylko w niemieckiej strefie wpływów. „Na Zachodzie sprawy są bardziej skomplikowane, sytuacja dojrzała jednak do zmian, a ich kierunek jest wyrazisty. Propozycje kanclerz Merkel, Komisji Europejskiej oraz Europejskiego Banku Centralnego idą w kierunku unii fiskalnej strefy euro i nadzoru instytucji ponadnarodowych nad budżetami narodowymi. Oznacza to ograniczenie suwerenności państw w imię wspólnego dobra. Propozycje nieoficjalne mówią nawet o wykluczaniu z eurozony awanturników fiskalnych i zacieśnianiu jądra UE wokół krajów o odpowiedzialnej polityce budżetowej oraz zdrowym wzroście. Filarem stabilności eurostrefy oraz realnym recenzentem narodowej polityki gospodarczej, a docelowo strażnikiem jednej polityki gospodarczej całości będą Niemcy. Kraj o rosnącej produkcji, jędrnych finansach publicznych i eksporcie. Czy to już dominacja? Na pewno nie taka, jaką miał na myśli prezes Kaczyński, mówiąc o kondominium. Raczej scalanie słabszych wokół silnego centrum ku obopólnej korzyści” - zaznacza Talaga.

 

„Krystalizacja Europy wokół dwóch jąder już się rozpoczęła. Brakuje nam środków, by ją powstrzymać na Wschodzie, silniejsze argumenty ma tam Moskwa. Na kierunku zachodnim zaś pozostajemy poza strefą euro i nie mamy wiele do powiedzenia ani w sprawie jej reformy, ani kierunku zmian. Możemy co najwyżej lekko korygować swoją pozycję, jak pływak porwany przez nurt silniejszy od jego ramion. Do Unii Eurazjatyckiej nie wstąpimy, nie mamy też potencjału Wielkiej Brytanii, by pozwolić sobie na stanie na uboczu przemian. Za dekadę możemy się znaleźć pomiędzy nową UE pod wodzą Niemiec i Unią Eurazjatycką z centrum w Moskwie. To zbyt niebezpieczna pozycja, by w niej trwać zbyt długo. W dalszej perspektywie korzystny jest dla nas tylko jeden wybór, choć może nas niemało kosztować w krótkim okresie – wstąpienie do Europy „niemieckiej” z rządem gospodarczym, wspólną polityką fiskalną, może nawet jedną armią. Czas przełomu w Unii sprzyja wynegocjowaniu jak najkorzystniejszych warunków akcesji. Inaczej nigdy nie zagościmy w klubie decydentów. Pozostaniemy klientami, pyszniącymi się co najwyżej swoją suwerennością, która zresztą i tak będzie mocno ograniczona” - oznajmia Talaga.



Słowem zrezygnujemy z suwerenności, a może ktoś nas kiedyś do jakiegoś niemieckiego parlamentu dopuści, żebyśmy mogli sobie popyszczyć. Panie Talaga – ten projekt już przerabialiśmy, i na szczęście skończył się on – symbolicznie – 11 listopada 1918 roku.



TPT/Rzeczpospolita.pl