Dziś Komisja Weryfikacyjna zajmowała się sprawą reprywatyzacji kolejnej stołecznej nieruchomości- tym razem była to kamienica przy Skaryszewskiej 11. Podczas rozprawy lokatorzy budynku opowiadali o swojej gehennie. Przesłuchana została również Justyna Wójcik- urzędniczka, która była referentem sprawy Skaryszewskiej 11. 

Świadek twierdziła, że była wyłącznie "narzędziem" w rękach Jakuba R.- byłego wiceszefa BGN, a także Gertrudy J.-F. i Jerzego M. Z tymi osobami Wójcik musiała na każdym etapie konsultować kwestie dotyczące lokalu przy Skaryszewskiej. Realne decyzje podejmowała "wierchuszka" Biura, a osobą odpowiedzialną za masowe wydawanie decyzji reprywatyzacyjnych, których było nawet 300 rocznie, była właśnie prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz. Były szef BGN, Jakub R., przebywający obecnie w areszcie, przekazał urzędnikom nakaz "taśmowego" wydawania decyzji reprywatyzacyjnych. 

Jak zeznała Justyna Wójcik, miała świadomość, że wyznaczanie trzech kuratorów dla sześciu rzekomych (i 100-letnich) spadkobierców, jest czymś co najmniej dziwnym, nie pomyślała jednak, aby przekazać sprawę prawnikom bądź też oponować w sprawie wydania decyzji zwrotowych.

"Sama nie podejmowałam decyzji.Wszystkie decyzje wydawane były przez Jerzego M. Jakuba R., Marka Dębskiego o Grażynę J.-F. To przełożeni nanosili wszystkie poprawki na projekt mojej decyzji. Nie rozmawialiśmy o decyzjach. Szliśmy do kierownika i on załatwiał sprawę.(…)Analizowaliśmy sprawę 3 kuratorów, konsultowałam to z moim przełożonym, ponieważ wzbudziło to moje podejrzenia. Wiedzieli o tym moi przełożeni, w tym Gertruda J.-F. i Jakub R."- mówiła urzędniczka podczas przesłuchania. Jak okazało się podczas rozprawy, pisma sygnowane podpisem Wójcik były tak naprawdę autorstwa... jej przełożonych. Sama, jako "szeregowy" pracownik, stworzyła jedynie projekt decyzji, zmieniany później przez szereg osób. 

"Pani rozumie, że mogło dojść do poświadczenia nieprawdy?(…) Dziwnie procedowano w ratuszu rządzonym przez Hannę Gronkiewicz-Waltz"- pytał Łukasz Kondradko. Jak odpowiedziała Wójcik, przełożony wrzucał do niszczarki swoje ręczne poprawki, które urzędniczka nanosiła na dokument. 

Świadek zeznała również, że adwokaci i kuratorzy mieli dojście do gabinetów urzędników BGM, choć istniało biuro przyjmujące interesantów. 

Decyzje reprywatyzacyjne były wydawane "taśmowo", a pracownicy BGN musieli wydawać dwie w miesiącu.  W kolejnym punkcie zeznań Justyna Wójcik prawdopodobnie pogrążyła prezydent Warszawy...

"Ja nie podejmowałam żadnych decyzji sama, nawet pisma jak pisałam to były one w większości zmieniane przez mojego kierownika. Jakub R. zorganizował spotkanie i mówił, że mamy wydawać 300 decyzji rocznie. Mówiono nam, że to na polecenie Hanny Gronkiewicz-Waltz. (…) Skupialiśmy się na decyzjach zwrotowych.(..).Odmowy nie były brane pod uwagę"-mówiła świadek. 

"Pracowników było 8-10. Publicznie informowano o tym, kto nie wypełnił zadania. Premiowano dodatkami motywacyjnymi"- relacjonowała urzędniczka. Jakby tego było mało, decyzje reprywatyzacyjne w żaden sposób nie były chronione, leżały po prostu na biurkach, a urzędnicy nie mieli zamykanych szaf. 

Zanim Komisja przesłuchała Justynę Wójcik, przed komisją zeznawał faktyczny spadkobierca 5 procent udziałów w budynku przy Skaryszewskiej 11. 

yenn/Fronda.pl