Wszystko za sprawą „Tygodnika Powszechnego”. Z datą 2 września, a zatem dosłownie na kilka dni przed kanonizacją, na łamach tej gazety ukazał się artykuł pióra Andrei Grilla, włoskiego liturgisty z Uniwersytetu św. Anzelma w Rzymie. „Carlo Acutis: pilny uczeń kiepskich nauczycieli”, zatytułowano tekst, który przetłumaczył Edward Augustyn.

 

W tekście możemy przeczytać, że kanonizacja św. Karola jest wielkim błędem. Autor nie neguje bynajmniej osobistej pobożności zmarłego w 2006 roku nastolatka, ale zarzuca mu poważną niewiedzę teologiczną i transmitowanie takiego wykładu katolickiej wiary, który był przestarzały i po prostu fałszywy. Według Andrei Grilla, pobożność eucharystyczna św. Karola była po prostu „przedsoborowa” – nie uwzględniała zmian, które miały dokonać się w liturgii oraz teologii po Vaticanum II. Święty „zgrzeszył” w efekcie nadmiernym skupianiem się na cudach eucharystycznych, co miało doprowadzić do ignorowania właściwego wymiaru Eucharystii, a tym jest wspólnotowe uczestnictwo we Mszy świętej.

 

Poza tym, zarzuca Grillo, cuda eucharystyczne były historycznie rzecz biorąc powiązane… z antysemityzmem, dlatego ich promowanie może niweczyć soborowe i posoborowe dokonania na niwie dialogu z judaizmem. Zdaniem włoskiego liturgisty, być może należałoby mówić o świętości Karola… „pomimo” jego skupieniu się na cudach eucharystycznych. Grillo krytykuje też takie wypowiedzi kanonizowanego nastolatka jak ta mówiąca o różańcu jako „najkrótszej drodze do nieba” albo o tym, że „jedyną rzeczą, której naprawdę musimy się bać, jest grzech”. To wszystko miałoby być infantylne i wsteczne, stąd promowanie pobożności św. Karola jest jakoby błędem.

 

Artykuł w „Tygodniku Powszechnym” to tylko drobny fragment całej twórczości Grilla na temat nowego świętego; Włoch prowadził przeciwko jego kanonizacji swoistą ofensywę publicystyczną, zamieszczając na swoim blogu całą serię tekstów krytycznie oceniających cuda eucharystyczne.

 

Nie warto przejmować się argumentacją Grilla, bo to dość typowe dla nurtu progresywnego dezawuowanie tradycyjnej pobożności, na której zbudowany jest polski katolicyzm. Niewiele jest w tym z czegoś naprawdę twórczego, za to dużo niszczenia ustalonych ram, zasad i sposobów wyrażania naszej wiary. Istotne jest jednak, że z tekstów Grilla bardzo silnie przebija przekonanie o tym, że reforma liturgiczna… jeszcze się tak naprawdę nie dokonała. Już nie w „Tygodniku Powszechnym”, ale na swoim blogu, autor dowodził, że nawet nowa, zreformowana Msza święta jest wciąż zbyt „anachroniczna” – bo nie udało się w Kościele ustanowić pobożności eucharystycznej, która byłaby adekwatna do zmienionej teologii.

 

Ostatecznie chodzi właśnie o wspólnotę. Dla Grilla patrzenie na Eucharystię jako na Najświętszy Sakrament, któremu należna jest adoracja, to zły kierunek. O wiele ważniejsze staje się wspólnotowe uczestnictwo w uczcie-ofierze. To myślenie nie jest bynajmniej ograniczone do jednego włoskiego autora, choć Grillo jest przecież bardzo wpływowy – to przecież on uchodzi za „mózg” linii liturgicznej papieża Franciszka, który tak ostro zwalczał tradycyjną Mszę świętą. Takie poglądy głosi o wiele większa liczba ludzi, a znalazło to swoje odzwierciedlenie na przykład na nieszczęsnym Synodzie o Synodalności.

 

W „Dokumencie Finalnym” tego synodu – włączonym przez Franciszka do zbioru Magisterium Kościoła! – można na przykład przeczytać, że Msza święta jest zasadniczo zbieżna z synodalnym spotkaniem, bo w obu miejscach gromadzą się ludzie, jest więc tam obecny Chrystus. Najświętsza Ofiara zostaje zatem przyrównana do synodalno-demokratycznych obrad; trudno o większy absurd – a jednak takie słowa padają w „Dokumencie Finalnym”. Postuluje się tam też „synodalizację” liturgii, tak, żeby oprócz kapłana większą rolę odgrywali w niej świeccy. W końcu jeżeli liturgię celebruje kapłan, staje się ona „teatrem” z księdzem jako „aktorem” i wiernymi jako „widzami” – a to jest właśnie to, co Grillo et consortes chcą przekroczyć.

 

Takie idee, na szczęście, nie wykraczają jeszcze poza relatywnie wąskie kręgi progresywnych intelektualistów. Niestety, w Kościele ostatnich lat pokazano, że niekiedy takie ekstremistyczne idee mogą zostać przekute w czyn nawet, jeżeli większość wierzących wcale ich nie popiera. Kto oprócz marginesu tęczowych aktywistów oczekiwał na przykład wprowadzenia błogosławienia par jednopłciowych? Albo komu potrzebne było gwałtowne wyrzucenie z kościołów wszelkich elementów łaciny? A jednak to wszystko się stało. Skutki w każdym wypadku są opłakane, bo podważają wiarygodność Kościoła, jak każda nagła i radykalna zmiana, bez wewnętrznej logiki.

 

Oby nie stało się to naszym udziałem po raz kolejny, tym razem za sprawą „synodalizacji” liturgii i wyrzucenia do kosza tradycyjnego kultu Najświętszego Sakramentu. Jeżeliby tak się miało stać, trzeba temu głośno mówić „nie”.

 

Autor jest publicystą portalu PCh24.pl