Marta Brzezińska: Szef MON Tomasz Siemoniak nie wyklucza, że można w przyszłości wprowadzić wysyłanie żołnierzy na misję bez pytania. Ale dopiero po zakończeniu misji w Afganistanie. Co Pan na to?

 

Gen. Roman Polko: To, co mówi minister obrony narodowej jest w ogóle kuriozalne. On chyba zasugerował się tą ustawą o wieku emerytalnym i ciągle o niej myśli (śmiech). Dla mnie to jest totalny absurd, o czym mówiłem od dawna. Rozmawialiśmy o tym ze śp. ministrem Jerzym Szmajdzińskim – w żadnej armii na świecie (i nie mówię tylko o armiach profesjonalnych), nie jest tak, że żołnierz zatrudnia się, bierze pensję, ale wykonanie zadania, które stawia przed nim wojsko zależy od jego zgody lub też jej braku. To, co dzieje się w teraz w armii, to jakieś błędne koło. Żołnierze nie musieliby podpisywać zgód na wyjazdy, gdyby na misje jeździły jednostki desantowe. Ktoś powinien o tym decydować, odgórnie kierować. A to co jest, to przepraszam – jakaś demokracja na najniższym poziomie? Każdy sobie sam decyduje, co i gdzie będzie robił? To tak, jakby chirurg jeździł po Polsce i sobie dowolnie wybierał, gdzie i kiedy będzie podejmował się operacji.

 

Co się dzieje, kiedy żołnierz odmawia wyjazdu na misję?

 

Kiedy żołnierz, wyszkolony specjalista, odmawia wyjazdu na misję, trzeba go szukać w innych jednostkach. Zabiera się go więc z innej grupy, gdzie też jest potrzebny, bo ma tam zaplanowane zadania. Rozpoczyna się taka wędrówka ludów koczowniczych po całej Polsce. Do tego dochodzą tzw. dobrzy wujkowie, którzy, korzystając z tego zamieszania i chaosu, wciskają swoich pociotków na stanowiska etatowe w różnych misjach, gdzie to nie jest w ogóle potrzebne.

 

Panu taka sytuacja się zdarzyła?

 

Kiedy dowodziłem w 18. batalionie bez mojej zgody, właśnie przez takiego „wujka”, etatowy logistyk, który zaniedbał wszystko, co mógł, wyjechał na misję do Libanu. Zostałem praktycznie bez logistyka, na szczęście udało się znaleźć kogoś na jego miejsce i wyjść obronną ręką z misji w Kosowie. Reasumując, ze zmianą tego systemu nie trzeba czekać! To trzeba przeprowadzić tu i teraz, a nie konsultować, naradzać się. Albo mamy armię zawodową, albo się bawimy.

 

Jednym słowem, ktoś, kto zostaje żołnierzem musi liczyć się z ewentualnością wysłania na misję. Ryzyko wpisane w zawód.

 

Tak, jak w każdym innym zawodzie! Wybieram zawód, który wymaga dyspozycyjności, więc muszę być świadomy konsekwencji tego wyboru. Podkreślałem to we wspomnianej rozmowie z ministrem Szmajdzińskim. Albo wyjeżdża żołnierz dyspozycyjny, bo jest żołnierzem zawodowym, i nie ma żadnej dyskusji, albo wprowadźmy kodeks pracy tak, jak w cywilu, i niech to się dzieje na umowie o pracę, tylko nie mówmy wtedy, że mamy armię.

 

Wymagana zgoda na wyjazd na misję może odbić się rykoszetem na bezpieczeństwie Polski?

 

Wyobraźmy sobie sytuację zagrożenia naszych interesów narodowych. Obronę naszego kraju postrzegamy kolektywnie, jako obronę NATO, w związku z tym, po to, żeby budować naszą pozycję w NATO i liczyć na naszych sojuszników, chcemy, by nasi żołnierze angażowali się w zagranicznych misjach. A oni odmawiają. I co? Nie wywiążemy się ze swoich zobowiązań? Jeżeli tak się będzie działo, to musimy się liczyć z tym, że inne kraje tak samo potraktują Polskę. Brytyjski rząd powie „tak”, ale już brytyjscy żołnierze odmówią, stwierdzą, że zamiast do Polski wolą jechać na misję do Bułgarii, bo tak jest cieplejsze morze, to jeszcze będą sobie mogli popływać (śmiech).

 

A jak wygląda sytuacja już tam, na miejscu?

 

Kolejny absurd jest taki, że jak już z łaskawości swojej wyjadę do tego Afganistanu, bo dowódca to wynegocjuje, wyprosi, to jak już jestem na miejscu, tamtejszy dowódca będzie mnie znowu prosił, żebym może łaskawie wyjechał na patrol. Obieca jeszcze dodatkowe pieniądze, że w ogóle wyjadę poza teren bazy. Żołnierzom na misjach płaci się dodatkowo za to, że w ogóle wyjadą na patrolę poza bazę.

 

W innych armiach nie praktykuje się podpisywania zgód?

 

Co więcej, u nas, zamiast wprowadzić coś, co w armiach na Zachodzie jest jakimś standardem, wprowadza się szkolenie z całego spectrum umiejętności, które jest nawet bardziej uciążliwe niż sama misja. Potem są nagrody, wyróżnienia itd., żeby następnym razem, jak będzie szykował się kolejny wyjazd na misję, żołnierz przypadkiem nie poczuł się urażony i nie wyjechał. To nie ma nic wspólnego z armią zawodową.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska