„To może skutkować jedynie dalszym pogłębieniem chaosu doktrynalnego i duszpasterskiego w Kościele” – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl red. Paweł Chmielewski, komentując rozpoczęty w Kościele proces synodalny.

 

Fronda.pl: W Kościele rozpoczął się synod o synodalności. Niektórzy widzą w nim szansę na odnowę Kościoła, inni porównują go z wydarzeniami z 1517 roku. Pan Redaktor przychyla się bardziej do ostrzeżeń drugiej grupy niż euforii pierwszej. Dlaczego?

Paweł Chmielewski, dziennikarz i publicysta PCh24.pl: Jeśli chodzi o zestawienie z wystąpieniem Lutra, to nie szedłbym aż tak daleko. Porównuję raczej proces synodalny do Soboru Watykańskiego II. Jestem przekonany - i są na to bezsporne dowody - że globalny synod o synodalności został pomyślany jako inicjatywa, która ma dokończyć Vaticanum II w takim sensie, w jakim chcieli to zrealizować najbardziej modernistycznie nastawieni ojcowie soborowi. Jak wiemy, po Vaticanum II istniały zasadniczo dwie grupy niezadowolonych. Jedna grupa uważała, że Sobór zerwał z Tradycją. Przedstawicielem tej grupy był np. abp Marcel Lefebvre. Druga grupa natomiast uważała, że Sobór nie poszedł wystarczająco daleko. Przedstawiciele tej grupy przekonywali, że świat po rewolucji francuskiej i marksizmie domaga się jeszcze bardziej otwartej odpowiedzi Kościoła.

Ci niezadowoleni przez kolejnych kilkadziesiąt lat pracowali na rzecz wprowadzania różnego rodzaju elementów rewolucyjnych do Kościoła. Wychodziło to im z różnym skutkiem. W ostatnich ośmiu latach pontyfikatu papieża Franciszka te skutki są coraz bardziej widoczne. Teraz wszystko wskazuje na to, że globalny proces synodalny ma być punktem kulminacyjnym dokańczania tej rewolucyjnej interpretacji SWII.

Trwa pierwszy, diecezjalny etap synodu, w ramach którego zbierane są głosy katolików w diecezjach. Ogłaszając motu proprio Traditionis custodes papież Franciszek powołał się na konsultacje z biskupami. Wśród amerykańskich tradycjonalistów pojawiły się jednak sensacyjne doniesienia, wedle których było zupełnie inaczej, decyzja miała zapaść jeszcze przed konsultacjami, a w samych konsultacjach biskupi byli bardzo podzieleni w kwestii miejsca nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego w Kościele. W tym kontekście uzasadnione są obawy, że w przypadku trwającego synodu zbierane w diecezjach opinie będą służyły jedynie jako „podkładka” dla tych rewolucyjnych hierarchów w ogłoszeniu wcześniej już podjętych decyzji?

Zdecydowanie tak. Kiedy spojrzymy na modus operandi, jaki zastosował papież w sprawie Traditionis custodes, to rzeczywiście widać, jakie są fakty, a jaka propaganda. Wspomina Pan o ustaleniach amerykańskich dziennikarzy, wedle których ankieta, jaką Watykan wysłał w 2020 roku do biskupów na całym świecie, nie została tak naprawdę wzięta przez papieża pod uwagę. Te ustalenia potwierdzają to, co na PCh24.pl czy w „Do Rzeczy” pisałem już wcześniej: plan uderzenia w liturgię trydencką został przygotowany już bardzo dawno. W roku 2017 prof. Andrea Grillo z rzymskiego Anselmianum powiedział, że papież Franciszek chce całkowicie odwołać Summorum pontificum Benedykta XVI, czyli ten dokument, który pozwolił na szersze sprawowanie Mszy trydenckiej. Wówczas jednak, mówił prof. Grillo, papież czekał na śmierć swojego poprzednika, aby nie wywołać ewentualnej krytyki z jego strony. Mijają cztery lata i dokładnie takie decyzje podjęto. Podobnych wskazówek na przygotowywane odwołanie Summorum pontificum było później o wiele więcej, szeroko o tym pisałem i mówiłem. Tak więc fakt ujawnionych przez amerykańskich dziennikarzy, że papież nieszczególnie skorzystał z wyników ankiety, którą Watykan rozesłał do biskupów, nie zaskakuje. Wszystko zostało zaplanowane dużo wcześniej, a ankieta była jedynie propagandowym zabiegiem.

Możemy się spodziewać, że podobny modus operandi zostanie zastosowany także na globalnym synodzie o synodalności.  Spójrzmy, co stało się na synodach o rodzinie zwołanych przez Franciszka w latach 2014-2015. Mówiło się wówczas na całym świecie, że są to synody, które mają doprowadzić do lepszego zrozumienia rodziny, wyjść naprzeciw współczesnym trudnościom. Zakulisowo wiadomo jednak było, że chodzi wyłącznie o dopuszczenie do Komunii osób rozwiedzionych, jak proponował to kard. Walter Kasper. I rzeczywiście, posynodalna adhortacja apostolska Amoris Laetitia okazała się pięknym dokumentem, ale całkowicie wyzutym z treści… poza sprawą rozwodników żyjących w powtórnych związkach. Znowu więc zorganizowano dwa wielkie wydarzenia, były ankiety, pytano ludzi co sądzą, aby ostatecznie ogłosić wnioski ustalone przed synodami.

W przypadku rozpoczętej drogi synodalnej może być niestety tak samo. Zaczynamy proces w październiku 2021 roku. Problem w tym, że są już regiony na świecie, które zaczęły go wcześniej. Są to Niemcy i Ameryka Łacińska. Dwa regiony, które od wielu lat ze sobą ściśle współpracują, zwłaszcza za pontyfikatu papieża Franciszka. W obu tych regionach procesy synodalne trwają już od kilku lat i zostały tam już wypracowane bardzo konkretne dokumenty i postulaty dotyczące tego, jak powinien wyglądać ten Kościół synodalny.

Gdy spojrzymy na plan procesu synodalnego, zarówno od strony tego etapowego układu, jak i jego tematyki, to widzimy szalone podobieństwo do działania procesów synodalnych w Niemczech i Ameryce Łacińskiej. Widać, że proces ten w sposób bardzo bezpośredni umożliwi przeniesienie tych dokumentów z Niemiec i Ameryki Łacińskiej na szczebel Kościoła powszechnego. Jest to tym bardziej ewidentne, że właśnie tamtejsi, niemieccy i latynoamerykańscy hierarchowie, od dawna domagali się tego rodzaju procesu synodalnego w Kościele powszechnym. Mamy więc do czynienia z realizacją konkretnego planu. To są znane, publiczne wypowiedzi takich osób jak kardynał Claudio Hummes czy bp Georg Bätzing.

Wspomina Pan o procesie synodalnym w Niemczech. Sama synodalność wielu polskim katolikom kojarzy się po prostu źle ze względu na niemiecką drogę synodalną. Jaki związek mają te dwie rzeczywistości? Synod o synodalności jest próbą przeniesienia również postulatów niemieckiej drogi synodalnej do Kościoła powszechnego?

W dużej mierze niestety tak. Na niemieckiej drodze synodalnej omawia się cztery główne sprawy: zmiany w kapłaństwie, nową rolę kobiet, zmianę struktur władzy w Kościele i zmiany dotyczące moralności seksualnej. Bardzo podobne tematy są podejmowane w Ameryce Łacińskiej, z tą różnicą, że tam nie mówi się tyle o seksualności; zamiast tego debatuje się tam znaczenie rodzimych, pogańskich kultur w ramach nowej fali teologii wyzwolenia. W obu procesach jest jednak wspólny rdzeń. Kiedy z kolei spojrzymy do dokumentów przedsynodalnych, to w nich również zaznaczono, że Kościół doświadczony nadużyciami seksualnymi musi wyzwolić się z balastu klerykalizmu. Co oznacza wyzbycie się tego balastu? Oznacza taką przebudowę Kościoła, aby niemożliwe były nadużycia seksualne – ale podług jakich wzorców? Kto je ma? Mają je w Ameryce Łacińskiej i w Niemczech. To są rozwiązania dążące m.in. do zaakceptowania homoseksualizmu, poluzowania celibatu, wprowadzenia kapłaństwa kobiet, rozbicia kapłaństwa i zmiany struktury władzy w Kościele. Ten plan jest już rozpisany.

Teraz spójrzmy na główny problem Kościoła katolickiego w Polsce. To właśnie problem nadużyć seksualnych i nadużyć finansowych. Mamy w istocie te same problemy, które ma Kościół katolicki w Niemczech. Kiedy więc w czasie procesu synodalnego skonfrontowane zostaną problemy Kościoła w poszczególnych krajach okaże się, że one są bardzo podobne. Wtedy też okaże się, że niemieckie rozwiązania bardzo dobrze pasują do polskich problemów i mogą być proponowane jako odpowiedź dla polskiego Kościoła! Mówią o tym już wprost kardynałowie z otoczenia papieża Franciszka. Niedawno kard. Michael Czerny, gorliwy zwolennik synodalności, mówił, że procesy synodalne odbywające się w Ameryce Łacińskiej są pewnym modelem dla świata. Z kolei arcybiskup Luksemburga, kard. Jean-Claude Hollerich, który będzie jednym z szefów procesu synodalnego w Europie, jest wielkim zwolennikiem niemieckiej drogi synodalnej. Przekonuje, że Niemcy stawiają bardzo ważne pytania, a ich odpowiedzi są bardzo ciekawe. Widać więc, że wszystko przygotowano, aby narzucić całemu światu rozwiązania latynoamerykańskie i niemieckie. Domyślam się, że kraje Afryki i Azji będą podatniejszym gruntem dla rozwiązań latynoamerykańskich, a kraje Europy dla rozwiązań niemieckich.

Innym poważnym problemem Kościoła jest dziś podział wśród samych katolików. W czasie debaty na temat synodu zorganizowanej przez KAI na problem ten zwracała uwagę m.in Monika Białkowska „Obecnie bowiem trudno sobie wyobrazić, aby w salce parafialnej w ramach spotkania synodalnego usiedli wspólnie i w kulturalny sposób dyskutowali przedstawiciele tak różnych środowisk jak członkowie Kongresu Katoliczek i Katolików, czytelnicy Więzi i Polonia Christiana czy były ksiądz z żoną” – zauważyła, wyrażając pewną nadzieję, że synod nauczy nas słuchać siebie nawzajem. Pan Redaktor w opublikowanym na łamach tygodnika „Do Rzeczy” artykule postawił tezę zupełnie odwrotną przekonując, że synod jeszcze bardziej zatomizuje katolików. Skąd takie przekonanie?

Nie mam wątpliwości, że proces synodalny doprowadzi do dalszej atomizacji wiary i pogłębienia podziałów doktrynalnych. To dlatego, że synod w żadnym miejscu nie jest nastawiony na ogłoszenie jakiejś prawdy doktrynalnej, co do której wszyscy muszą być zgodni. Tego tam nie ma. Zakłada on natomiast, że wszyscy ludzie w Kościele katolickim, a nawet ochrzczeni spoza Kościoła, są podmiotem tak zwanego sensus fidei, czyli zmysłu wiary. Synod zakłada, że wszyscy mają dostęp do tego autentycznego zmysłu wiary i wszyscy mogą w pewnym sensie współdecydować o doktrynie. Oczywiście mówimy tutaj pewnymi skrótami, wskazując na ogólne tendencje, które mają podstawę w zapisach dokumentów synodalnych oraz w wypowiedziach papieża czy osób organizujących synod. To jest niezgodne z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, ale jest to dziś bardzo mocno promowane, także na gruncie tzw. decentralizacji. Papież Franciszek już w 2013 roku, w Evangelii gaudium pisał o potrzebie zbawiennej decentralizacji Kościoła. W praktyce ta decentralizacja wyraża się niestety także w kwestiach doktrynalnych. O tym mówił np. kard. Óscar Rodríguez Maradiaga, szef odpowiedzialnej za reformę Kurii Rzymskiej Rady Kardynałów. W 2019 roku ten honduraski purpurat stwierdził, że decentralizacja przygotowywana przez papieża ma oznaczać, iż Konferencje Episkopatu otrzymają pewien autentyczny autorytet doktrynalny, prawo pewnego definiowania doktryny. Czy możemy spodziewać się, że ta doktryna będzie definiowana na całym świecie w ten sam sposób? Zdecydowanie nie. Dziś już widzimy, że doktryna jest definiowana bardzo różnie i Watykan na to przystaje. Przykładem jest Komunia dla rozwodników, która w pewnych krajach została wprowadzona, a w innych nie. Przykładem jest też Komunia dla protestantów czy Komunia dla aborcjonistów. Tymczasem to, komu dajemy Komunię świętą, nie dotyczy tylko jakiejś dyscypliny duszpasterskiej, ale samego rozumienia Eucharystii i tego, co znaczy być w komunii z Kościołem. Te różnice doktrynalne będą postępowały za sprawą wzmaganej przez proces synodalny decentralizacji i tego przekonania, że wszyscy ochrzczeni mają udział w sensus fidei.

Jestem więc przekonany, że proces synodalny do żadnego spotkania w Kościele nie doprowadzi. Doprowadzi do dalszej, bardzo głębokiej atomizacji.

W ramach synodu głos mają zabrać dosłownie wszyscy. Bp Piotr Jarecki zapewnił, że jeśli środowiska LGBT będą chciały się w niego zaangażować, zostaną wysłuchane. Ta postawa wynika z wezwania samego papieża, który zobowiązał Kościół do wysłuchania każdego. Brzmi to pięknie i wzniośle. W jaki jednak sposób ma przebiegać wsłuchiwanie się Kościoła w głos środowisk, które nie tylko nie podzielają jego wiary, ale również antropologii i etyki?

Bp Piotr Jarecki w gruncie rzeczy wyraził jedynie to, do czego zobowiązują go dokumenty synodalne, które zakładają dopuszczenie do procesu synodalnego wszystkich. Pytanie, czy trzeba w tym brać udział? Niedawno abp Wolfgang Haas z Vaduz w Liechtensteinie ogłosił, że on z procesu synodalnego rezygnuje, właśnie ze względu na rozmaite niebezpieczeństwa. Możliwa jest więc i taka droga; jednak w praktyce większość biskupów podejmuje proces synodalny na gruncie zasad wskazanych przez Watykan, a więc właśnie z założeniem udziału wszystkich.

Z tym jest tymczasem pewien fundamentalny problem. Jak już wskazałem, w Vademecum przedsynodalnym czytamy, że wszyscy ludzie ochrzczeni mają udział w zmyśle wiary. Każdy ochrzczony jest tym samym niejako wezwany do współkształtowania doktryny Kościoła katolickiego. To jest sformułowanie niezgodne z nauką Kościoła. W dokumencie Sensus fidei w życiu Kościoła z 2014 roku Międzynarodowa Komisja Teologiczna bardzo jasno zaznaczyła, że ten zmysł wiary mają jedynie ci katolicy, którzy uczestniczą we Mszy świętej, spowiadają się, regularnie się modlą i akceptują nauczanie Kościoła. Tylko takie osoby mają udział w zmyśle wiary i tylko ich zdanie można brać pod uwagę w kształtowaniu doktryny. Proces synodalny tymczasem szalenie wykracza poza tę kategorię, stawiając na wsłuchiwanie się w głos nie tylko wierzących katolików, ale również apostatów i innowierców.

Zadane przez Pana pytanie o praktyczną realizację tego postulatu jest pytaniem, na które nie można odpowiedzieć: bo tego się po prostu zrobić nie da. To musi się skończyć pogłębieniem chaosu. Jeśli zapytamy środowiska LGBT o ich oczekiwania wobec Kościoła to wiemy, że odpowiedzią będzie sprzeciw wobec nauczania katolickiego. Powtarzam, to może skutkować jedynie dalszym pogłębianiem chaosu doktrynalnego i duszpasterskiego w Kościele.

Przy okazji niedawnej beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego mówiliśmy dużo o roli polskiego Kościoła w pracach Soboru Watykańskiego II. Trwający synod zdaje się, podobnie do Soboru, mieć znaczenie przełomowe dla Kościoła. Jaka w ocenie Pana Redaktora będzie w nim rola polskiego Kościoła?

Chciałbym, żeby ta rola była bardzo dużo i bardzo ważna. Pamiętam, że na synodach o rodzinie ukonstytuowała się wokół Polaków grupa konserwatywnych biskupów, którzy sprzeciwiali się Komunii dla rozwodników i innym tego rodzaju deformacjom katolickiej nauki. Niestety, mimo że taka grupa się ukonstytuowała, ostatecznie nie udało jej się zatrzymać tych rewolucyjnych zmian.

Mam nadzieję, że mimo wszystko, w tym procesie synodalnym znowu się taka grupa konserwatywnych biskupów wokół biskupów z Polski ukonstytuuje. Mam jednak świadomość bardzo poważnej zmiany, jaka zaszła między rokiem 2014 a rokiem 2021. Chodzi oczywiście o skutki medialnych reakcji na problem nadużyć seksualnych. Polscy biskupi, jak żadni inni na świecie, zostali ukarani przez Watykan. W Polsce ukarano już dziesięciu hierarchów. Głos polskich biskupów w Europie znaczy z tego powodu mniej niż znaczył w 2014 roku – po prostu relatywnie łatwo jest go zdezawuować. Dzisiaj łatwo jest przypisać im łatkę ludzi, którzy nie zajęli się właściwie problemem nadużyć seksualnych, w przeciwieństwie do na przykład biskupów niemieckich, którzy są zupełnie inaczej traktowani przez Watykan! Ta pozycja wyjściowa jest więc tym razem dużo słabsza. Dlatego jestem sceptyczny co do realnych możliwości polskich biskupów, mając przy tym jednocześnie nadzieję, że będą oni starali się utworzyć i zdynamizować przynajmniej jakąś ortodoksyjną mniejszość. Warto zauważyć, że sam przewodniczący KEP, arcybiskup Stanisław Gądecki, wykazuje pewien sceptycyzm co do postulatów stawianych przez synod, a także co możliwości realizacji założeń tego procesu. Z wielu wypowiedzi abp. Gądeckiego wnioskuję, że jest on świadomy ogromnego zagrożenia związanego z procesem synodalnym. To daje pewną nadzieję. Teraz rolą wszystkich świeckich, a zwłaszcza świeckich w mediach, jest prosić hierarchów, a nawet naciskać na to, by nie poddawali się w tej synodalnej batalii. Od tego bardzo wiele może zależeć.

Rozmawiał Karol Kubicki