Reakcja Donalda Tuska jest typowa dla całego jego politycznego modus operandi.

 

Pan premier wykpiwa obawy obywateli i krytykę opozycji zaznaczając, że przybywanie imigrantów nie jest masowe. Klucz leży w definicji słowa masowy. Dla mieszkańców miejscowości położonych przy zachodniej granicy nawet jedna grupa czarnoskórych przybyszy krążąca po ulicach kojarzy się z pogorszeniem stanu bezpieczeństwa. I ludzie ci wyciągają po prostu wnioski z przypadków w Zachodniej Europie, szczególnie z przylegającej do Polski Republiki Federalnej Niemiec, gdzie wraz z pojawianiem się imigrantów, zaczynają się przypadki albo przemocy, albo zaczepiania małoletnich dziewczyn, albo ataki nożem. W tym sensie widzą oni ogromną różnicę między sytuacją polskich miast, w których imigrantów w ogóle nie było w stosunku do tej, w której imigrantów może być nawet liczbowo niewielka ilość, ale ich pojawienie zmienia atmosferę społeczną. Polacy nie byli dotąd krajem imigracyjnym dla przybyszy z Azji i Afryki i nasi obywatele chcą by było tak dalej. A w podrzucaniu przez niemieckie służby czarnoskórych przybyszy widzą coś, czego nie chcą zaakceptować. Nie byliśmy mocarstwem kolonialnym i nie mamy żadnego moralnego długu wobec imigrantów z Erytrei, Somalii czy Nigerii. Rząd Donalda Tuska zaakceptował pakt imigracyjny i niedługo zaczniemy odczuwać tego konsekwencje. A obywatele tych konsekwencji ponosić nie chcą. Na podobnej zasadzie w latach pięćdziesiątych władze bierutowskie przyjęły założenia kolektywizacji wsi a rolnicy do spółdzielni się nie pchali. I wtedy i teraz zabierają głos w takiej sytuacji ideolodzy, którzy udowadniają, że jest to zmiana na lepsze i na dodatek, że jest to zjawisko, którego nie można zatrzymać. Ale ludzie wiedzą swoje. Obserwują to, co dzieje się w krajach zachodnich i nie chcą tego samego mieć na swoim podwórku. Doświadczenia z Wielkiej Brytanii pokazują, że zideologizowana władza rozpoczyna wtedy zaostrzanie kursu wobec tych, którzy protestują przeciwko wprowadzaniu społecznej utopii. Lewica usprawiedliwi każdy akt przemocy ze strony przybyszy argumentem, że jest to pośredni wynik rasizmu z jakim oni się stykają i trzeba wpierw wykorzenić ów rasizm a potem spodziewać się spadku przypadków przemocy. 

 

Bardzo charakterystycznym przykładem tego typu zaczarowanego myślenia był niedawno obserwowany przeze mnie występ pani polityk Zuzanny Anny Królak z partii Razem. Ostro zaatakowała ona obywatelskie patrole na granicy twierdząc, że przeszkadzają one mieszkańcom pogranicza w tzw. małym ruchu granicznym, który obejmuje osoby zatrudnione po drugiej stronie granicy. Trudno o bardziej absurdalny argument. Patrole ruchu obrony granic w naturalny sposób zwracają uwagę na osoby o egzotycznym wyglądzie, a nie skupiają się na Polakach czy Niemcach pracujących po drugiej stronie granicy. Drugim zarzutem, wysuwanym wobec aktywistów na granicy jest to, że są rasistami, bo reagują tylko na osoby o innym od dominującego w Europie koloru skóry. Jak ma być jednak inaczej, skoro to właśnie przybysze z Afryki i Azji w największym stopniu dominują wśród nielegalnych imigrantów. Podobne absurdy odbywały się także w Niemczech, gdzie lewicowi aktywiści rozpoczęli walkę z preferowaniem przez policję kontroli paszportowej według tzw. kryterium etnicznego. Jak można jednak wyłapywać imigrantów w sytuacji, gdy tyle samo wysiłku wkłada się w legitymowanie szacownej niemieckiej frau jak i kogoś, kto wygląda na przybysza z czarnego lądu? Skupianie uwagi na kimś, kto wygląda na przybysza z krajów Trzeciego Świata jest w takiej sytuacji nie przejawem rasizmu, ale po prostu zdrowego rozsądku.  Ludzie widzą, że imigrantów na ulicach polskich miast nagle przybywa. I nie chodzi tu o osoby, które ciężko pracują, choćby nawet przybyli z Bangladeszu czy Nepalu, tylko o grupy młodych mężczyzn, którzy snują się bez celu po ulicach wsi i miasteczek zachodniej Polski. I to jest problem, a nie sam kolor skóry. Aktywistki lewicowi argumentują, że samo chodzenie po mieście o niczym nie świadczy. Owszem, ale ludzie inaczej to postrzegają. Z własnego doświadczenia wiedzą, że bezczynność pcha ludzi do niedobrych rzeczy. I w tym leży problem. I tysiąckrotne zapewnienia Donalda Tuska, że kontroluje sytuację niewiele zmienią, bo jego deklaracje nie gwarantują już niczego. I na tym polega cały problem.