- „Dla osób antyklerykalnych lub obojętnych religijnie ten film będzie kolejnym potwierdzeniem ich przekonania, że religia jest źródłem zła i przemocy. Natomiast ludzie religijni skoncentrują swoją uwagę na tym, co w filmie Paula Verhoevena faktycznie obraża ich uczucia religijne. Dlatego nie widzę żadnej możliwości, żeby wykorzystać spór wokół tego filmu do głębszego spojrzenia na współczesne zagadnienia światopoglądowe” – mówi o filmie „Benedetta” ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof, kierownik Katedry Etyki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

 

Fronda.pl: Od kilku dni w polskich kinach dostępny jest głośny film Paula Verhoevena „Benedetta”. Z jednej strony zaprezentowana na festiwalu w Cannes produkcja jest wychwalana jako arcydzieło, z drugiej krytykowana jako nastawiona na zysk prowokacja. Ksiądz Profesor obejrzał ten film już jakiś czas temu i zastanawiał się głębiej nad jego przesłaniem m.in. goszcząc w programie „Tanie dranie”. Czym jest ten film, co ma pokazać i czy w ogóle ma coś do pokazania? Co autor miał na myśli?

Ks. prof. Andrzej Kobyliński: Wydaje mi się, że kluczem do właściwej interpretacji tej produkcji jest bardzo specyficzne rozumienie seksualności, które Paul Verhoeven zaprezentował w niezwykle sugestywny sposób m.in. w swoim filmie „Nagi instynkt” (Basic Instinct) z 1992 r. Najnowsze dzieło filmowe holenderskiego reżysera przedstawia historię życia Benedetty Carlini, która była zakonnicą żyjącą we Włoszech w latach 1591–1661. Scenariusz został przygotowany na podstawie książki pt. „Nieskromne akty: życie lesbijskiej zakonnicy w renesansowych Włoszech” (Immodest Acts: The Life of a Lesbian Nun in Renaissance Italy). Autorką książki jest amerykańska badaczka Judith C. Brown, specjalistka od włoskiego renesansu, uważana za pionierkę w badaniach nad historią seksualności. Monografia ukazała się w 1986 r. nakładem Oxford University Press. Najnowsze dzieło Paula Verhoevena łączy historyczną, pełną politycznych podtekstów opowieść z erotycznym thrillerem i kinem religijnego feminizmu. W obsadzie filmu można zobaczyć gwiazdy europejskiego kina: Virginię Efirę, Charlotte Rampling, Daphné Patakię oraz Lamberta Wilsona. Tytułowa bohaterka pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Całe swoje życie spędziła w malowniczej Toskanii. Gdy miała dziewięć lat, rodzice przekazali ją do jednego z klasztorów, aby została siostrą zakonną. W wieku dwudziestu trzech lat Benedetta Carlini zaczęła doznawać dziwnych wizji zarówno natury religijnej, jak i erotycznej. Podejrzane doświadczenia duchowe oraz rzekome nadprzyrodzone kontakty z Jezusem Chrystusem stały się przedmiotem oceny władzy kościelnej. W trakcie śledztwa ustalono, że Benedetta wymyśliła swoje wizje i sfałszowała stygmaty. Władze kościelne potwierdziły także jej romans homoseksualny z inną zakonnicą.

O „Benedetcie” rozmawialiśmy już przed świętami Bożego Narodzenia. Wówczas wymienił Ksiądz Profesor ten film jako przykład obrażania i wyśmiewania chrześcijaństwa. Wskazał Ksiądz na karykaturalne przedstawienie instytucji kościelnych. Do tej rozmowy w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” nawiązał Maciej Zabojszcz z Aurora Films, mówiąc: „jeśli karykaturalne przedstawienie instytucji kościelnych uznamy za obrazę uczuć religijnych, co u Verhoevena sprowadza się do ukazania m.in. rywalizacji o władzę i wpływy, to przy zastosowaniu szerokiej interpretacji właściwie zamykałoby to drogę do jakiejkolwiek krytyki Kościoła”. Gdzie znajduje się granica pomiędzy krytyką a obrazą uczuć religijnych?

Oczywiście zawsze trzeba odróżniać słuszną krytykę od niesprawiedliwego ataku. Także życie kościelne i religijne podlega ocenie społecznej, politycznej czy artystycznej. Z niektórymi treściami filmu „Benedetta” trudno się nie zgodzić. Powinny budzić sprzeciw moralny różne niewłaściwe elementy ukazanego w filmie życia zakonnego, m.in. chora wizja posłuszeństwa czy negatywne podejście do ciała ludzkiego. Trudno bronić dzisiaj zwyczaju obowiązującego przez stulecia, że do zakonów były dość często oddawane małe dzieci. Trzeba zatem koniecznie oddzielić ziarna od plew. Są w filmie Paula Verhoevena niektóre treści, z którymi trudno dyskutować. Dominują jednak sceny i obrazy, które budzą sprzeciw. Mnie osobiście oburzają najbardziej m.in. wulgarne sceny seksu lesbijskiego umieszczone w kontekście sakralnym, brak odróżnienia realnych przeżyć mistycznych od fałszywych doświadczeń religijnych, banalne podejście do problemu stygmatów i opętań, uproszczone połączenie mistyki i erotyki.

Kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem, przywołał Ksiądz Profesor art. 196 Kodeksu Karnego. Dziś toczy się szeroka dyskusja na temat tego przepisu. W ocenie Księdza Profesora obraza uczuć religijnych powinna być penalizowana?

Tak, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach, które nie budzą wątpliwości. Nie wolno nadużywać prawa w przestrzeni życia moralnego i religijnego. Może w tym miejscu warto przywołać pełne brzmienie art. 196 naszego Kodeksu Karnego: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Podobne zapisy prawne funkcjonują także w innych krajach. Niestety, dość często w praktyce bardzo trudno rozstrzygnąć, gdzie kończy się wolność artystyczna, a gdzie zaczyna się obraza uczuć religijnych.

Na czym polega obraza uczuć religijnych?

Stanowi ona bardzo bolesny przejaw naruszania prawa do wolności sumienia, wyznania i religii. Obrażanie uczuć religijnych dotyczy wystawiania na ogólne zniesławienie i zbezczeszczenie pewnych wartości, które są ważne dla osób wierzących. Chodzi tu w pierwszej kolejności o osoby i przedmioty święte, lecz nie wolno zapominać, że do istotnych elementów religii należą także pewne niepodważalne prawdy wiary oraz prawa moralne. 6 października 2015 r. Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie skargi konstytucyjnej Doroty Rabczewskiej „Dody”. W jednym z wywiadów piosenkarka stwierdziła, że autor Biblii „był napruty winem i palił jakieś zioła”. Za te słowa – na podstawie art. 196 Kodeksu Karnego – została ona prawomocnie skazana i ukarana grzywną za obrazę uczuć religijnych pana Ryszarda Nowaka z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i senatora Prawa i Sprawiedliwości Stanisława Koguta. W skardze konstytucyjnej „Doda” zażądała zbadania zgodności art. 196 Kodeksu Karnego z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, która gwarantuje każdej osobie wolność sumienia i religii. Trybunał Konstytucyjny oddalił skargę pani Doroty Rabczewskiej „Dody”, potwierdzając zgodność art. 196 KK z Konstytucją RP.

„Takie ujęcie bohaterki posłużyło Verhoevenowi jako sposób na obnażenie prawdziwej natury Kościoła, czyli instytucji w jego mniemaniu nie tylko skorumpowanej i moralnie okrutnej, ale przede wszystkim homofobicznej” – napisał Kamil Dachnij na łamach Wirtualnej Polski. Ta diagnoza Verhoevena jest słuszna, Kościół jest instytucją homofobiczną?

Skądże znowu. Niczego podobnego nie dostrzegam w kręgach kościelnych. W październiku 1986 r. watykańska Kongregacja Nauki Wiary wydała bardzo ważny dokument dotyczący problemów związanych z tożsamością seksualną i duszpasterstwem. „Zagadnienie homoseksualizmu i oceny moralnej aktów homoseksualnych – czytamy w tym opracowaniu – staje się coraz częściej przedmiotem publicznej dyskusji, także w środowiskach katolickich. W tej dyskusji często proponuje się argumenty i zajmuje stanowiska niezgodne z nauczaniem Kościoła katolickiego, które wzbudzają słuszny niepokój u tych wszystkich, którzy są zaangażowani w pracę duszpasterską. Z tego powodu Kongregacja Nauki Wiary uznała ten problem za tak poważny i rozpowszechniony, że uzasadnia on skierowanie niniejszego Listu o duszpasterstwie osób homoseksualnych do wszystkich Biskupów Kościoła katolickiego”. Niestety, obecnie dominujący obraz Kościoła katolickiego jako instytucji jest bardzo negatywny. W niektórych krajach zachodnich prezentuje się Kościół katolicki jako instytucję zdeprawowaną i niemoralną, która utraciła jakąkolwiek wiarygodność. W ostatnich dziesięcioleciach ten straszny obraz został ukształtowany przede wszystkim przez niekończące się skandale pedofilii klerykalnej. W konsekwencji bardzo łatwo oskarżać dzisiaj Kościół katolicki o rzeczywiste lub wyimaginowane formy zła i nieprawości. No cóż, na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą…

W ocenie postaci siostry Benedetty z punktu widzenia Kościoła jej homoseksualizm nie ma jednak żadnego znaczenia. Bez względu na to, czy współżyła z kobietą czy z mężczyzną, złamała śluby czystości. O zniesieniu tych ślubów w Kościele w kontekście życia zakonnego się raczej wiele nie mówi, mówi się za to coraz głośniej o zniesieniu celibatu. Ten postulat zdaje się być jednym z głównych żądań świata wobec Kościoła, ale coraz częściej jest też podnoszony w samym Kościele. Celibat jest dziś jeszcze potrzebny?

Tak, gdy chodzi o celibat dobrowolny. Trudno powiedzieć, gdy chodzi o celibat obowiązkowy. Celibat to bezżenność. Obowiązkowy celibat duchownych rzymskokatolickich ma słabe uzasadnienie doktrynalne. Warto w tym miejscu podkreślić, że w Kościele katolickim żonaci księża obrządku ormiańskiego czy obrządku bizantyjsko-ukraińskiego sprawują te same sakramenty święte co nieżonaci księża obrządku łacińskiego. Trzeba też koniecznie odróżnić celibat od czystości seksualnej rozumianej jako niepodejmowanie aktywności seksualnej. Nie zgadzam się z Panem Redaktorem, że w ocenie postaci siostry Benedetty jej homoseksualizm nie ma żadnego znaczenia.

Dlaczego?

Ponieważ takie podejście jest zbliżone do postulatów zgłaszanych przez wiele liberalnych środowisk katolickich od czasu rewolucji seksualnej 1968 r., aby do seminariów, klasztorów i zakonów przyjmować kandydatów i kandydatki niezależnie od ich orientacji seksualnej. Jak zatem oceniać ważność ślubów zakonnych osób homoseksualnych? W 2010 r. ważne słowa na temat tożsamości seksualnej i kapłaństwa napisał papież Benedykt XVI w książce „Światłość świata”. Jego zdaniem „homoseksualizm jest nie do pogodzenia z powołaniem kapłańskim. Wtedy bowiem także celibat traci sens jako wyrzeczenie. Byłoby wielkim niebezpieczeństwem, gdyby celibat stawał się powodem wchodzenia w stan kapłański ludzi, którzy i tak nie chcą się ożenić, gdyż w końcu ich stosunek do mężczyzny i kobiety jest zniekształcony, zakłócony. (…) Dobór kandydatów na księży musi być dlatego bardzo staranny. Musi panować tu najwyższa uwaga, aby nie doszło do pomyłki i w końcu bezżenność kapłanów nie była utożsamiona z tendencjami do homoseksualizmu”.

Autorzy wielu recenzji piszą o Benedetcie jako o „największej skandalistce Kościoła”. Takie jej przedstawienie można by odebrać jako schlebianie Kościołowi, bo w rzeczywistości ma on w swojej historii wiele znacznie poważniejszych skandali. Przypadek homoseksualnej zakonnicy nie wydaje się być czymś wyjątkowo spektakularnym. Może jest bardziej spektakularny niż przypadki homoseksualnych księży i biskupów. Ich obecność już nikogo nie dziwi. Działalność tzw. „lawendowej mafii” w Kościele można jeszcze powstrzymać?

Nie zgadzam się na używanie tego rodzaju pojęć. Mogą być one obraźliwe dla osób homoseksualnych. Gdy chodzi o Benedettę Carlini, na pewno nie jest ona „największą skandalistką Kościoła”. To nonsens. Podejrzewam, że cierpiała na jakąś formę zaburzenia psychicznego na tle religijnym. W przeszłości nie istniały narzędzia psychiatryczne, psychologiczne czy kliniczne, aby badać stan zdrowia psychicznego. W konsekwencji trudno było jednoznacznie ocenić wiele fałszywych wizji religijnych bądź doświadczeń pseudomistycznych. Powracając do zagadnienia homoseksualizmu, należy stanowczo podkreślić, że problem orientacji seksualnej księży i zakonników ma charakter filozoficzny i teologiczny. Obecnie można mówić o niezwykle ostrym konflikcie wśród katolików, gdy chodzi o moralną ocenę homoseksualizmu. To prawdziwa wojna doktrynalna, która dopiero się rozpoczyna.

Co stanowi jej istotę?

Spór wokół homoseksualizmu w Kościele katolickim dotyczy zasadniczo trzech kwestii. Po pierwsze, jak oceniać tendencję homoseksualną i akty homoseksualne? Po drugie, co sądzić o małżeństwach jednopłciowych, adopcji dzieci przez pary homoseksualne i zawieraniu takich związków w świątyniach katolickich? Po trzecie, czy wolno dopuszczać osoby homoseksualne do święceń kapłańskich i biskupich oraz życia zakonnego? Na te trzy pytania kardynałowie, biskupi, księża, siostry zakonne, zakonnicy i ludzie świeccy z wielu krajów udzielają dzisiaj bardzo różnych odpowiedzi. Niestety, jedność doktrynalna w tych kwestiach jest już dzisiaj niemożliwa. Najprawdopodobniej Kościół katolicki pójdzie drogą innych denominacji chrześcijańskich, w których dochodzi z tego powodu do ukrytej bądź formalnej schizmy.

Na przykład?

Spór o homoseksualizm podzielił bardzo głęboko m.in. ogólnoświatową wspólnotę anglikańską. Na przełomie lipca i sierpnia 2022 r. odbędzie się Konferencja Lambeth, która stanowi cykliczne spotkanie wszystkich biskupów anglikańskich z całego świata. Arcybiskup Canterbury zwołuje Konferencję Biskupów Lambeth mniej więcej co 10 lat. Napięcia związane z udziałem biskupów gejów i lesbijek na tegorocznej konferencji skoncentrowały się na decyzji arcybiskupa Justina Welby'ego o zaproszeniu tych biskupów, ale nie ich małżonków. Wielu anglikanów nie zgadza się z tą decyzją, oskarżając arcybiskupa Canterbury o dyskryminację. Za kilka miesięcy przekonamy się o tym, czy w Konferencji Lambeth wezmą także udział partnerzy biskupów gejów i partnerki biskupek lesbijek.

„Uważamy, że należy głośno mówić prawdę, nagłaśniać mizoginię i hipokryzję. A tych w instytucjach katolickich nigdy nie brakowało, co pokazuje również film Benedetta­” – przekonuje Maciej Zabojszcz. Realnym problemem jest, że wiele kobiet mówi, iż czują się stawiane przez Kościół niżej od mężczyzn. Nie chodzi tylko o sakrament kapłaństwa, który ze swojej natury może być udzielany tylko mężczyznom, ale choćby o podkreślanie macierzyństwa jako jedynej i wystarczającej formy spełniania się kobiety. Kościół powinien w jakimś stopniu zmienić swój stosunek do kobiet, obraz Kościoła dyskryminującego kobiety jest jedynie skutkiem złej postawy niektórych duchownych czy w ogóle w tym aspekcie Kościół nie ma sobie nic do zarzucenia?

Chrześcijaństwo było i jest w awangardzie, gdy chodzi o dowartościowanie społecznej roli kobiet. W kontekście praw kobiet największej rewolucji w dziejach świata dokonał Jezus Chrystus. Od dwóch tysięcy lat chrześcijaństwo głosi postulat równości wszystkich ludzi niezależnie od płci, narodowości czy statusu społecznego. Św. Paweł wyraził tę prawdę w następujących słowach: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3, 28). Dla mnie jako duchownego i filozofa czymś niezwykle wymownym jest fakt, że patronką filozofii chrześcijańskiej jest kobieta – św. Katarzyna Aleksandryjska, która żyła na przełomie III i IV wieku na terenie dzisiejszego Egiptu. Oczywiście także dzisiaj jest jeszcze wiele do zrobienia, gdy chodzi o prawa kobiet m.in. w Indiach czy w krajach islamskich. Niestety, także w Polsce wiele spraw wymaga zmiany.

Na przykład?

Chciałbym zwrócić uwagę na pewien problem językowy, który jest dyskryminujący dla kobiet. Otóż w języku polskim funkcjonują takie wyrażenia jak „matka niepracująca z powodu opieki nad dzieckiem w domu”, „kobieta niepracująca z powodu obowiązków rodzinnych”, „matka niepracująca, która wychowuje niepełnosprawne dzieci” itp. W tekstach naukowych i publicystycznych matka pracująca jest najczęściej utożsamiana z matką pracującą zawodowo. Osobiście uważam takie zwroty językowe za dyskryminujące i obrażające godność kobiet. Jestem zwolennikiem zastępowania takich wyrażeń m.in. następującymi zwrotami: „matka wykonująca nieodpłatną pracę domową”, „kobieta wykonująca nieodpłatną pracę domową”, „matka niepracująca zawodowo”, „matka aktywna zawodowo”.

Życie siostry Benedetty przypadło na czas kontrreformacji. Czas przepełniony strachem przed magią, szatanem, demonami, zaklinaniem, wszelkiego rodzaju złymi siłami. To również obraz dzisiejszego chrześcijaństwa, w którym modne jest wypędzanie złych duchów, spowiedzi furtkowe, grzechy międzypokoleniowe, modlitwy o złamanie mocy przekleństw… Tych podobieństw moglibyśmy szukać wiele: od wystąpienia Lutra i będących jego konsekwencją sporów doktrynalnych w Kościele, do których porównuje się spory w dzisiejszym Kościele, aż po niepokój związany z szalejącą epidemią, którego doświadczali współcześni Benedetty i doświadczamy my. „Benedetta”, nawet jeśli w zamyśle Verhoevena miała tylko prowokować, może powiedzieć nam coś ważnego o współczesnym Kościele?

Raczej nie. Dla osób antyklerykalnych lub obojętnych religijnie ten film będzie kolejnym potwierdzeniem ich przekonania, że religia jest źródłem zła i przemocy. Natomiast ludzie religijni skoncentrują swoją uwagę na tym, co w filmie Paula Verhoevena faktycznie obraża ich uczucia religijne. Dlatego nie widzę żadnej możliwości, żeby wykorzystać spór wokół tego filmu do głębszego spojrzenia na współczesne zagadnienia światopoglądowe. Natomiast zgadzam się z Panem Redaktorem, że istnieje wiele podobieństw między naszą współczesnością a epoką historyczną, w której żyła Benedetta Carlini. Najważniejszym elementem wspólnym jest głęboki chaos religijny. Warto zauważyć, że w tym samym czasie, w którym toczy się akcja filmu Paula Verhoevena Europa spłynęła krwią z powodu wojny trzydziestoletniej, czyli konfliktu zbrojnego trwającego w latach 1618–1648 pomiędzy protestanckimi państwami Świętego Cesarstwa Rzymskiego, wspieranymi przez inne państwa europejskie, a katolicką dynastią Habsburgów.

Tym, co wiąże XVII wiek ze współczesnością z pewnością są także powtarzające się przypadki wykorzystywania domniemanej bliskości z Bogiem do manipulowania ludźmi, wywierania presji, a nawet przemocy seksualnej. Rzekome wizje Benedetta wykorzystała do spełnienia seksualnego z Bartolomeą. Podobnych przykładów nie musimy szukać daleko. Niedawno Polską wstrząsnęła sprawa dominikanina Pawła M.

Zdecydowanie tak. Niestety, chaos religijny prowadzi dość często do różnych nadużyć duchowych. Od wielu lat postuluję m.in. wprowadzenie zakazu sprawowania egzorcyzmów nad osobami nieletnimi. Gdy chodzi o aresztowanego w ubiegłym roku dominikanina, chciałbym przywołać niezwykle mocne świadectwo jednej z osób, która na własnej skórze doświadczyła z jego strony przemocy psychicznej. 26 marca 2021 r. na portalu „Więź.pl” dr Sebastian Duda opisał jedno ze „spotkań modlitewnych” w duszpasterstwie ojca Pawła M. we Wrocławiu. Ten straszny seans szamański, będący formą egzorcyzmu, miał miejsce w 2000 r. „Byłem wtedy już bardziej podejrzliwy – pisze dr Duda – wobec ekscesów duchowości charyzmatycznej niż kilka lat wcześniej. (…) Na początku spotkanie przebiegało wedle takiego samego schematu, jaki znałem od lat: przyzywanie Ducha Świętego, glosolalia, prośba o proroctwa. Po chwili Paweł kazał mi jednak uklęknąć pośrodku modlitewnego kręgu. Wciąż słyszałem «modlitwę językami» i frazę «przyjdź Duchu Święty». W pewnym momencie jedna z uczestniczek podbiegła do mnie i uderzyła mnie w twarz. Zaczęła wrzeszczeć: «Skurwysynu, po coś tu przylazł?!». Inne dziewczęta też okładały mnie pięściami po plecach, wykrzykując słowa modlitw na przemian z wulgaryzmami. Tłukły mnie i policzkowały. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie wiedziałem co robić: oddać tym pogrążonym w amoku kobietom razy? Krzyczeć? Spojrzałem na Pawła. Stał w kącie, patrzył na mnie pełnymi jakiegoś triumfu oczyma i… chichotał. Zachęcał kobiety, by dalej «wyrzucały szatana» ze mnie. Nie wiem, jak długo to trwało. Gdy seans się skończył, nie byłem w stanie wydusić słowa”. W pewnym sensie świadectwo Sebastiana Dudy jest bardziej przerażające niż wiele kontrowersyjnych scen z filmu „Benedetta” Paula Verhoevena.

 

Rozmawiał Karol Kubicki