Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Wczoraj  Donald Tusk został wybrany na kolejną kadencję na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Czy oznacza to, że Polska poniosła porażkę?

Poseł Tadeusz Dziuba:  Wprost przeciwnie, mówiąc najkrócej. Trzeba na ten wybór, dokonany przez szefów państw UE, spojrzeć z szerszej perspektywy. Frontowy spór jaki toczy się od zarania UE jest następujący: czy UE ma być scentralizowana na sposób możliwy do osiągnięcia, czy też ma być przyjaznym związkiem państw narodowych. Nie wyrażając zgody na to, by na urząd UE wybrać osobę nie mającą poparcia własnego kraju, Polska przesunęła ten spór z pola debat konferencyjnych na pole praktycznych działań. Jeśli więc ten spór zostanie kiedyś rozstrzygnięty na korzyść koncepcji Europy Ojczyzn (tego sformułowania używał onegdaj gen. Charles de Gaulle), to Polska będzie uznawana jako lider współczesnej Europy.

Ta koncepcja zaś najprawdopodobniej zwycięży, co można sądzić po powszechnie znanych objawach. Wśród nich za najważniejszy uważam ten, który jest skrywany. W tak zwanej przestrzeni publicznej ukrywa się pogłębiający się bunt obywateli przeciwko zdemoralizowanym elitom europejskim i skutkom ich straceńczej polityki. Na przykład. w Niemczech tuszuje się informacje o buncie obywateli tego kraju przeciwko masowemu przyjmowaniu muzułmanów, ale wrogość wobec niemieckiej strategii imigracyjnej na tyle rośnie, że tamtejszy rząd musiał w tej sprawie zmieniać nieco azymut, przynajmniej przed wyborami w Niemczech.

Podobno już są doraźne pozytywne skutki sprzeciwu Polski. Podobno – tak podawano w komentarzach ledwo dwie godziny po wyborze Tuska – szefowie państw UE przeanalizują krytycznie reguły wyborów na wysokie stanowiska w UE.

Trzeba też pamiętać, iż wybór Tuska ma swój aspekt koniunkturalny. Przed wyborami w swoim kraju, kanclerz Merkel musi prezentować się jako silny polityk, a zatem w konkretnych okolicznościach nie było pola manewru. Ale w perspektywie długofalowej sprawa nie sprowadza się do tego, kogo teraz może uznać się za wygranego, lecz czyja strategia doprowadzi do rozstrzygnięcia wyżej wskazanego fundamentalnego sporu w UE, a także innych kluczowych sporów w europejskiej wspólnocie.

A więc Polska nie przegrała, chociaż wygrał Donald Tusk?

Znów mówiąc najkrócej, Tusk przegrał. Co z tego, że uzyskał reelekcję, skoro europejscy politycy będą go zapewne postrzegać jednoznacznie jako figuranta Niemiec. Oni nie muszą i nie będą rozmawiać z figurantem. Jest więc już na marginesie polityki europejskiej, a za jakiś dłuższy czas nawet na nim nie będzie obecny. Ważniejsze jest jednak to, że Tusk postawił na koncepcję, która prawdopodobnie przegra wedle wyżej nakreślonej prognozy. Dlatego już dziś można zaryzykować tezę, że jest on przegrany. Koncepcja scentralizowanej Europy już dawno byłaby passé, gdyby nie zmowa elit tzw. starej UE.

Tym samym twierdzi Pan, że polski rząd postąpił racjonalnie?

Oczywiście. Co nie oznacza, że postępowanie rządu nie jest obciążone ryzykiem, bo każde istotne działanie w sferze publicznej jest nim obciążone. Kto się tego lęka jest skazany na odruchy stadne, co w obecnych realiach europejskich oznacza uleganie manii politycznej poprawności. To, że rząd Polski konsekwentnie realizuje swoją misję, a przy okazji misję na rzecz Europy Ojczyzn, dowodzi, że rząd Polaków nie daje się szachować, że ma kwalifikacje lidera.

Kwestia reelekcji Donalda Tuska miała jednak i inne aspekty, więc może nakreślony przez Pana obraz sytuacji jest zbyt uproszczony?

Oczywiście, trzeba dostrzegać inne aspekty politycznego kontredansu wokół reelekcji Tuska. Na przykład byłbym ciekaw tego, czy szefowie państw UE, którzy poszli za wytycznymi kanclerz Niemiec, uwzględnili to, iż nie są znane jeszcze wyniki postępowania dotyczącego katastrofy pod Smoleńskiem.

 Jaką wymowę będzie miało ich głosowanie, gdy na podstawie dowodów okaże się, że Tusk ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za śmierć polskiej elity w tej katastrofie? A jeśli okaże się, że jego rząd angażował się w tuszowanie afery Amber Gold, w wyniku której okradziono wielu Polaków? Nawet tak samodzielny polityk jak Viktor Orban czuł się skrępowany realiami gabinetowej polityki UE, co potwierdza znaną prawdę, że nie ma mechanizmów demokratycznych wewnątrz UE.

Dziękuję za rozmowę.