Jakiś czas temu miałem okazję wymienić opinie na temat Rewolucji Francuskiej z redaktorem pewnego bardzo dobrego pisma filozoficznego, wszak niekatolickiego. Wyraził on przekonanie, że Rewolucja nie była antychrześcijańska, ale antyfeudalna. Co możemy rozumieć to w taki sposób, że skierowana była przede wszystkich przeciw bardzo wąskiej grupie arystokracji (znaczenie węższej niż w dawnej, przedrozbiorowej Rzeczpospolitej), która wciąż dzierżyła nieprawdopodobnie duże przywileje polityczne. Z taką opinią potrafiłem godzić się jednak tylko do pewnego stopnia. Rewolucja społeczna trwała we Francji cały wiek XVIII kiedy to stan trzeci bogacił się i zyskiwał znaczenie oraz siłę przede wszystkim ekonomiczną. Rok 1789 był z takiej perspektywy tylko politycznym podsumowaniem wcześniejszych wydarzeń.

Musimy jednak oddzielić mgliste oczekiwania poruszonego paryskiego tłumu od intencji ideologów rewolucji, które były w sprawach religii, a szczególnie katolicyzmu niezwykle proste. Owszem nieraz łączyły się one z postulatami społecznymi i politycznymi, ale także uderzały w samą religię jako społeczny zasób fałszywych twierdzeń i zabobonów. Praktycznym wyrazem antykatolickiego charakteru rewolucji były szeroko dziś znane – także w Polsce wiedza o tych wydarzeniach jest już coraz powszechniejsza - mordy dokonywane na osobach duchownych. Do tego dołączyć trzeba akty profanacji grobów królewskich w opactwie Saint-Denis, a także profanacje kościołów, czy przede wszystkim, wielokrotne znieważanie i niszczenie Najświętszych Postaci. Z dużym prawdopodobieństwem w czynach tych niejednokrotnie mieszały się najrozmaitsze motywacje dokonującego ich motłochu. Jednak wrogość wobec pozostałości francuskiego feudalizmu nie wykluczała wcale wrogości wobec Kościoła, także jako rzeczywistości duchowej. Co więcej, zło niejednokrotnie zwodzi ludzi, posługując się ich brakiem świadomości, dla zniszczenia większego dobra. Zresztą trzeba sobie zdać sprawę ze stopnia antykatolickiego poruszenia tamtych czasów, który przyzwalał ludziom wyciągać z grobów kości królów, czy niszczyć tabernakula. Kto z nas by się na to poważył nawet w największym gniewie?

Pod względem opinii na temat religii klasycznym przykładem rewolucyjnej ideologii są pisma Condorceta, który nawet w obliczu śmierci z rąk politycznych rywali trwał w niezachwianym przekonaniu o nieuchronnym postępie dziejów i nieograniczonych możliwościach rozwojowych rodzaju ludzkiego. Także pod względem moralnym. Sądził także, że postęp ten może on oglądać na własne oczy poprzez dzieło Rewolucji. Paradoksalność tej opinii, zapisanej w roku 1794, polega tym, że jej autor był świadkiem pięciu lat faktycznej hekatomby, którą mogli oglądać paryżanie od dnia zdobycia Bastylii. Gilotyna dla postępu pracowała bardzo ciężko. Oczywiście dla Condorceta jednym z elementów stojących na drodze postępu był Kościół i religia.

Jak się okazuje jednak nie każda religia. Rewolucja bowiem próbowała małpować religię objawioną ustanawiając oficjalny i publiczny kult rozumu. Jeśli miałbym określić jego charakter mógłbym nazwać go demonicznym. Czy nie jest to przesada? Oczywiście jego demoniczność nie polegała na mnożeniu się sytuacji opętania, choć doprawdy nie wiadomo jak inaczej określić ludzi w dzikim szale bezczeszczących relikwie wiary i świadectwa katolickości własnego kraju.

Demoniczność, o którą chodzi wynika z pytania o to kto jest dość inteligentny by nazwać siebie „bogiem rozumu” i kto jest takim rozumem, który w całej rozciągłości sprzeciwia się Bogu i sposobowi w jaki on sam chciał się nam objawić? Jeśli potraktujemy to pytanie jako ważne pytanie teologiczne i duchowe odpowiedź będzie prawie nie do podważenia. Takie ambicje ma tylko ten, który był aniołem światłości, by potem stać się znakiem upadku. Chodzi oczywiście o szatana.

Możemy sobie wyobrażać religię szatana jako proste zwierciadło religii objawionej, czyli rzeczywistość epatującą złem i okrucieństwem. Takie elementy odwróconego od Boga społeczeństwa rozpoznajemy od razu – są to kulty wprost satanistyczne, są to ludobójstwa, uśmiercanie nienarodzonych, chorych lub sędziwych. Jest to wszelkie okrucieństwo, złośliwość i podłość. Jest jednak jeszcze inna twarz religii rozumu upadłego anioła. Ewangelie dają nam jej znakomity obraz w scenie kuszenia Jezusa na pustyni. Tam właśnie szatan, mistrz inteligencji i poznania (choć nie nadprzyrodzonego) rozpościera przed Jezusem swoje możliwości. Ponieważ diabłu nie jest dostępna nadprzyrodzona wizja świata bada on co to znaczy właściwie, że Jezus jest Synem Bożym. Jego inteligencja podpowiada mu, że to ktoś niezwykły, że to Mesjasz, ale nie dowierza, że jest on Drugą Osobą Trójcy Świętej. Dlatego skrada się jak pyszałek pewien swego.

Kolejne pokusy szatana współgrają niejako z obietnicami „religii rozumu”, którą znamy pod różnymi historycznymi i współczesnymi postaciami. Ma ona też swoje różnorodne wcielenia, od panteizmu, czy deizmu, aż po ateizm, przedstawiający się jako najwyższej próby racjonalność. Czasem też widzimy ją jako taką czy inną ideologię – czyli rzeczywistość parareligijną. Pierwsza pokusa wobec Jezusa dotyczy zaspokojenia głodu, a zatem jest obrazem społeczeństwa dobrobytu. Czy nie ma w nas pragnienia nieograniczonej konsumpcji? Nawet „przyjemności religijnych”? Druga, kiedy szatan zachęca Jezusa by skoczył z narożnika Świątyni, stanowi zachętę do „przetestowania” własnej mocy – dziś byśmy powiedzieli, że za tą pokusą wobec człowieka kryją się ciemności wszystkich niebezpiecznych eksperymentów genetycznych. Są one niczym innym jak próbą sięgnięcia po owoce drzewa życia rosnącego w rajskim ogrodzie. Człowiek pragnie realizować swoją potęgę wobec natury. Trzecia pokusa dotyczy władzy – kontroli nad narodami, nad człowiekiem. Obraz tej pokusy zobaczyliśmy w twarzach totalitaryzmów, które okazały się jednak nieudolne w maskowaniu zła jakie niosły razem ze swoimi obietnicami. Jan Paweł II mówił, że współcześnie stoimy wobec zagrożenia totalitaryzmu, który kształtuje się pod przykrywką demokracji. Demokracja bowiem sama w sobie nie jest zabezpieczeniem wobec siły oddziaływania jaką ma „bóg rozumu”. Demokracja, jak każdy ustrój ma szansę się ostać tylko jeśli uzna prymat tego co duchowe, tego co pochodzi od Boga.

Ewangelia uczy nas jednak, że nie wystarczy powtarzać „Panie, Panie…”, ale faktycznie wspierać to co sprawiedliwe. Znamy z najnowszej historii Polski przypadki osób publicznych, polityków którzy publicznie twierdzili, że są ludźmi wiary, katolikami, ale w swojej praktyce realizowali (lub wciąż realizują) program „księcia tego świata”. Pod płaszczykiem dobrych intencji, górnolotnych sformułowań, domagania się praw dla kolejnych grup godzących w prawdę o człowieku realizują „królestwo tego świata”. Człowiek otoczony jego mechanizmami ma wrażenie, że Boga nie ma lub że jest on słaby i nic nie znaczy. Żeby zobaczyć, że jest inaczej trzeba zacząć odrzucać pokusy jakie oferuje nam „bóg rozumu”. Łaska Boga otwiera bowiem na ten Rozum, którego my nie znamy i który nie chodzi naszym i drogami. Wróćmy na chwilę do raju i drzewa poznania. Bez znajomości dobra i zła każda, nawet najbardziej kusząca propozycja szatana musi zakończyć się jednym. Czy będzie to smak zakazanego owocu, czy też chleb wywiedziony z kamieniu, człowieka spotka gorycz śmierci.

Tomasz Rowiński