Decyzja ta spotkała się z falą oburzenia – zarówno wśród polskich polityków, jak i opinii publicznej. EuroposłankaBryłka, komentując odmowę, napisała

„Nie wszystkie ofiary totalitaryzmów są w Unii Europejskiej traktowane tak samo. Nie o zemstę, lecz o pamięć i prawdę wołają ofiary!”

Co znamienne, do głosów krytyki przyłączył się również były premier Leszek Miller, reprezentujący lewicowe skrzydło sceny politycznej. Zwrócił uwagę na skrajną nierówność w podejściu Parlamentu Europejskiego do różnych tragedii:

„PE uczcił ofiary trzęsień ziemi w Turcji, powodzi w Hiszpanii, katastrofy kolejowej w Grecji, ofiar Holokaustu i Srebrenicy, ale nie potrafi pochylić głowy nad polskimi ofiarami Wołynia. To przypadek bez precedensu – dowód hipokryzji i politycznego tchórzostwa.”

Publicysta i kandydat Konfederacji Grzegorz Płaczek również nie krył emocji:

„W jeden tylko dzień Krwawej Niedzieli w 1943 roku zginęło około 10 tysięcy Polaków. Dziś w klimatyzowanej sali plenarnej nie może nawet zapaść minuta ciszy? To akt hańby i pogardy wobec niewinnych ofiar, które do dziś nie mają grobów.”

11 lipca 1943 roku oddziały ukraińskich nacjonalistów z OUN-UPA zaatakowały blisko sto polskich wsi i osad na Wołyniu, brutalnie mordując ich mieszkańców. W ciągu zaledwie jednego dnia zginęły tysiące ludzi – głównie kobiet, dzieci i starców. Historycy szacują, że całkowita liczba ofiar ludobójstwa wołyńskiego może sięgać 100–120 tysięcy.

Dotychczas Roberta Metsola nie odniosła się do zarzutów publicznie. Dla wielu obserwatorów politycznych milczenie Brukseli – zarówno dosłowne, jak i symboliczne – to wyraz politycznej kalkulacji, mającej nie drażnić władz w Kijowie, a jednocześnie ignorującej elementarny wymiar moralny i historyczny.

To nie pierwsza sytuacja, w której temat rzezi wołyńskiej wywołuje zakłopotanie na europejskich salonach. Cień politycznej poprawności zbyt często kładzie się cieniem na pamięci o ofiarach, które zginęły tylko dlatego, że były Polakami.