Treść artykułu zdaje się niestety potwierdzać trafne spostrzeżenie J. Tuwima, który to napisał kiedyś: Błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia, nie obleka tego faktu w słowa. Niewiele bowiem w artykule oparcia o jakiekolwiek fakty, wiele natomiast domysłów, niejasnych sformułowań i twierdzeń nie popartych absolutnie niczym.

 

Zaznaczyć trzeba, że z pewną rezerwą posługuję się słowem „nacjonalizm” dla wyrażenia omawianego fenomenu politycznego, a zarazem moich osobistych przekonań. Słusznie bowiem zauważa się, że „nacjonalizm” stał się swoistym workiem pojęciowym, do którego wrzuca się różne doktryny polityczne, często pozostające ze sobą w sprzeczności, nawet co do elementarnych założeń, a ponadto we współczesnej debacie publicznej termin ów nabrał charakteru devil term, służącego nie tyle opisowi konkretnych twierdzeń i przekonań, co stygmatyzacji określonego przeciwnika politycznego. Z tych właśnie przyczyn wolę współcześnie posługiwać się sformułowaniem „polska idea narodowa”. Termin ów jasno wskazuje, z jakimi przekonaniami mamy do czynienia i z jakiej tradycji się one wywodzą. Uczyniwszy tę drobną uwagę natury pojęciowej, przejść można do ustosunkowania się do treści artykułu.

 

Rozpoczynając swój artykuł cytatem z Józefa Mackiewicza, pisze dalej Autorka: Czemu możemy podporządkować honor, czemu podporządkować Boga? Dobru narodu - powie niejeden. Ale czym jest dobro narodu? Zbyt łatwo można popaść w mnogość definicji, w płynności. Dla jednych dobro narodu to PiS-owskie państwo „solidarne”, dla drugich dobrem narodu będzie powrót starej poczciwej komuny, dla trzecich wreszcie - stworzenie wielkiej europejskiej rodziny beztlenowców, gdzie wartością jest pozbywanie się tradycji i wyzbywanie się tożsamości.

 

Zapytać wypadałoby, kim właściwie jest ów wspomniany przez Autorkę niejeden, który rzekomo utrzymuje, jakoby dobru narodu należało podporządkować Pana Boga. Przez dziewięć laty swojej przygody z ideą narodową spotykałem co prawda osoby, które będąc ateistami lub agnostykami deklarowały jednocześnie przywiązanie do polskiej idei narodowej. Jako że osoby te w Boga ex definitione nie wierzą, trudno też aby postulowały, by czemukolwiek Go podporządkować. Spośród katolików deklarujących związek z polską ideą narodową, bądź też jakąkolwiek formę patriotyzmu nie spotkałem natomiast – ani w ramach osobistej interakcji, ani zapoznając się z jakąkolwiek literaturą – aby ktokolwiek wyrażał tego rodzaju postulaty. Trudno zresztą przypuszczać, aby jakikolwiek katolik mógł formułować takie wnioski. Świadczyć by to mogło o tym, że już na początku artykułu Autorka powołuje do życia nieistniejący wcześniej byt, by następnie podjąć z tymże bytem polemikę. Chyba, że autorka posiadła w jakiś sposób wiedzę na temat ukrytych myśli i intencji innych osób. W takim jednak wypadku dobrze byłoby, gdyby wyjawiła źródło posiadanych przez siebie informacji.

 

/

Następnie p. Żuraw formułuje ustęp zatytułowany „Błąd nacjonalizmu”. W jego ramach pisze między innymi: Nacjonalizm jest ideologią, uznającą interes własnego narodu za wartość najwyższą. W politycznej teorii i retoryce, a czasem i w praktyce, przybiera formę religii, która w miejsce Boga stawia Ojczyznę. Tej religii nie należy mylić z patriotyzmem, czyli umiłowaniem ojczyzny, które nigdy nie wykluczało wiary - tak samo jak wiara nigdy nie sprzeciwiała się patriotyzmowi. Nacjonalizm - w przeciwieństwie do uczuć patriotycznych - jest doktryną, i to ex definitione sprzeczną z ideą chrześcijaństwa. Pomijając już zawarty w tak sformułowanej definicji, prawdopodobnie przypadkowy, błąd przesunięcia kategorialnego, można zgodzić się na przyjęcie rozumienia idei narodowej, które Autorka najprawdopodobniej usiłowała wyrazić. Pod warunkiem wszakże poczynienia istotnego zastrzeżenia pojęciowego. W myśl idei narodowej, interes narodowy stanowi przede wszystkim podstawowy przedmiot polityki i prawidłowego życia społecznego. W żaden sposób nie czyni to interesu narodowego jakąkolwiek superwartością, która uchylałaby obowiązywanie zasad moralnych bądź zwalniałaby kogokolwiek z obowiązku służby wartościom, którym służyć winien z racji swojego stanu.

 

I tak, pisze Dmowski w „Myślach nowoczesnego Polaka”: Gdybym na Rusi galicyjskiej spotkał nauczyciela Polaka, prześladującego dziecko za to, że jest ono dzieckiem ruskim, że po rusku mówi, czułbym do niego nie mniejszy wstręt od tego, jaki budzi we mnie moskiewska i pruska kanalia pedagogiczna. Zaznaczyć w tym miejscu, że zdanie to padło jeszcze na tym etapie rozwoju polskiej idei narodowej, w którym miała ona charakter wybitnie pozytywistyczny i laicki, a nikt nie przypuszczał nawet, do jak głębokiego zespolenia polskiej idei narodowej z katolicyzmem dojdzie w latach 20 i 30 ubiegłego stulecia.

 

Nie wiem natomiast zupełnie, na jakiej podstawie sformułowała autorka opinię, iż idea narodowa w politycznej teorii i retoryce, a czasem i w praktyce, przybiera formę religii, która w miejsce Boga stawia Ojczyznę. Przeczytałem niemało książek autorstwa polskich polityków i myślicieli obozu narodowego, a także źródeł historycznych poświęconych tej problematyce. W żadnej z tych książek nie napotkałem przypadku, aby ktoś oddawał Polsce kult o charakterze religijnym. Tym bardziej nie napotkałem nigdzie zdania, w którym autor stawiałby Polskę w miejscu Boga. Należy więc z przykrością stwierdzić, ze cytowane zdanie stanowi najprawdopodobniej wytwór imaginacji Autorki. W dalszych zdaniach Autorka nie może ostatecznie zdecydować się, czy nacjonalizm jest ideologią, religią, czy też może jednak doktryną - co ciekawsze - ex definitione sprzeczną z ideą chrześcijaństwa. Pomijając już spostrzeżenie, że chrześcijaństwo – w przeciwieństwie do idei narodowej – z całą pewnością jest religią, a nie - jak chciałaby tego Autorka - ideą, wypadałoby w tym miejscu przytoczyć słowa Ojca Świętego Piusa XI, który miał w tej materii zgoła inne zdanie. Tenże papież, w encyklice Caritate Cristi Compulsi nauczał: Prawy porządek chrześcijańskiego miłosierdzia nie zabrania prawowitej miłości Ojczyzny, ani nacjonalizmu; przeciwnie, kontroluje on go, uświęca i ożywia.

 

Dalej jednak pisze Autorka: Chrystianizm bowiem jednoczy wszystkie narody, jest religią uniwersalistyczną, przekracza wszystkie granice. Twierdzenie, że państwo jest ważniejsze od wyznania - a więzy patriotyczne od religijnych - jest odwróceniem Chrystusowej hierarchii. Patriotyzm łączy bowiem ludzi jednej nacji czymś, co jest nie do końca może być zrozumiałe dla innej - własną historią, sztuką, kulturą, tradycją. Nacjonalizm, podkreślając istotę więzi patriotycznych i etnicznych, dorzuca jeszcze zazwyczaj argument suwerenności państwowej narodu, co skutkuje, niestety, myleniem dwóch różnych pojęć: „narodu” i „państwa”. Trudno właściwie znowuż ustalić na podstawie tekstu, kto właściwie myli pojęcia narodu i państwa. Nie wiadomo także, co oznaczać ma zdanie, w myśl którego nacjonalizm (...), dorzuca jeszcze zazwyczaj argument suwerenności państwowej narodu. Prawdą jest, że poszczególne idee narodowe mogą zgłaszać tego rodzaju postulat polityczny. Jednakowoż nadal nie wiadomo, w jaki sposób i u kogo miałoby to skutkować problemem z rozróżnianiem pojęć narodu i państwa.

 

 

/

W  dalszej części przeczytać możemy: Granice każdego państwa są tymczasem wyznaczane przez ludzi: władców i polityków, niezależnie od tego, czy są to organizacje jedno- czy wielonarodowe, wszelkie granice łamie zaś wiara, która stoi ponad wszelkimi podziałami etnicznymi. Chrześcijaństwo - religia uniwersalistyczna - jako jedyna może zjednoczyć ludzkość na planie duchowym i przezwyciężyć biologiczne i kulturowe różnice między nacjami (rasami). Po raz kolejny nie wiadomo, co Autorka usiłowała przez swoje twierdzenia wyrazić. Jak bowiem widzimy, pomimo dwóch tysięcy lat istnienia chrześcijaństwa, granice państwowe istnieją nadal mimo iż rzekomo łamie je wiara. Czy Autorce chodziło może o to, że wytyczanie i utrzymywanie granic państwowych stanowi grzech? Podobnie nie wiadomo, co oznacza stwierdzenie, że chrześcijaństwo miałoby przezwyciężyć biologiczne i kulturowe różnice między nacjami (rasami). Dotąd, będąc chrześcijaninem, sądziłem że jestem nim po to, aby dostąpić Zbawienia. O przezwyciężaniu różnic kulturowych, a tym bardziej (sic!) biologicznych między narodami bądź rasami nie słyszałem. Nie do końca też zresztą wiadomo, czemu takie przezwyciężanie (cokolwiek ono właściwie oznacza) miałoby służyć. Czy Autorce przeszkadza jakże piękna – i zamierzona przecież przez Pana Boga – mozaika ludzkich ras i kultur? Czy posiadanie przez Chińczyków skośnych oczu, a przez blondynki – jasnych włosów, jest niechrześcijańskie? Trudno – summa summarum – oprzeć się wrażeniu, że zdania te, choć zawierają niemało słów, faktycznie nie posiadają żadnej treści.

 

Mimo konsekwentnego – zdałoby się – twierdzenia, iż idea narodowa implikuje postawienie ojczyzny w miejscu Boga, w dalszej części tekstu Autorka zmienia swoje stanowisko w tej kwestii. Utrzymuje bowiem, iż nacjonaliści posługują się Bogiem jako racją moralną swego nacjonalizmu. Skoro jednak, jak twierdzi Autorka, uprzednio postawili ojczyznę w miejsce Boga, a ponadto sam nacjonalizm stanowi religię, to posługiwanie się Bogiem jako racją moralną stanowiłoby z perspektywy takich osób działanie pozbawione jakiegokolwiek sensu.

 

Dalej przeczytać możemy między innymi: W trakcie wojny - sprawiedliwej czy nie - jedna nacja głosi zatem: „Bóg z nami”; druga – „Gott mit uns”. Jest to wynik myślenia kolektywnego, skażonego demokracją (nie przypadkiem nacjonalizmy powstawały wraz z rozwojem ludowładztwa - przed XIX wiekiem suwerenem był monarcha, a nie abstrakcyjny Naród) i wrogiego indywidualizmowi - albowiem Bóg jest z człowiekiem, nie z żadną nacją. Wobec powyższego nigdy też nie módlmy się o zwycięstwo naszej Ojczyzny. Szkoda, że z rewelacjami p. Żuraw nie mogli zapoznać prorocy i królowie Starego Przymierza, którym nie raz przydarzyło się modlić o militarne zwycięstwo swojej – jak by nie patrzeć – ziemskiej ojczyzny. Jak zaś twierdzi sama Autorka, pozostaje dochować wierności słowom Pisma i to nie tylko „uniwersalnym” Ewangeliom Chrystusa, ale i „żydowskiemu” Staremu Testamentowi.

 

/

Zapewne jednak Autorce, czego nie napisała, chodziło wyłącznie o przypadek wojny między dwoma państwami chrześcijańskimi. Jak bowiem twierdzi, wojna w imię Boga jest możliwa - ale tylko wtedy, gdy jest to walka w obronie Kościoła i chrześcijan przed bezbożnictwem. Wojna dwóch narodów (państw chrześcijańskich) to contradictio in terminis, podobnie jak śmiertelna bójka dwóch chrześcijan. Co najmniej jednak problematyczna wydaje się w tym kontekście kanonizacja św. Joanny z Arc, która nie tylko czynnie włączyła się w wojnę pomiędzy dwoma państwami chrześcijańskimi – średniowiecznymi królestwami Francji i Anglii, ale nawet doświadczała w tej walce przedziwnej pomocy Opatrzności. Zapewne jednak według p. Żuraw wielki wysiłek i danina krwi zostały w tej wojnie złożone przez francuski lud i szlachtę w imię praw sukcesyjnych wynikających z prawa salickiego. Pozostaje zostawić Czytelnikom, którzy posiadają, jak mniemam, pewne minimum wiedzy historycznej, pełną swobodę w rozsądnym ustosunkowaniu się do tej kwestii.

 

Do jeszcze jednego ustępu warto się pokrótce ustosunkować. Otóż pisze Autorka: Co zrobić w sytuacji, gdy niemiecki żołnierz-katolik „kolbami w drzwi załomoce”? Poddać się bez walki? Czy nie jest tak, że w czasie wojny lub konfrontacji politycznej interes narodowy (państwowy) jest ważniejszy niż jedność religijna i miłość bliźniego? W erze demokracji - gdy suwerenem jest zwykle Naród (Lud) - jest to trudny problem moralny. Pozostaje dziękować Opatrzności, że nasi dziadkowie, a także miliony katolików – żołnierzy wojsk alianckich nie przeżywali 70 lat temu tego rodzaju dylematów moralnych. Gdyby było inaczej, dzisiaj Autorka nie miałaby szansy napisać tego, co napisała. Choć wydaje się, że warto czasem obok korzystania z wolności słowa poczuwać  się do większej odpowiedzialności za wypowiadane bądź pisane słowo.

 

Mógłbym jeszcze długo ustosunkowywać się do poszczególnych zdań zawartych w omawianym tekście. Trudno jednakowoż dalej przebijać się przez chaszcze stosowanej w tymże tekście na każdym kroku logiki alternatywnej. Pozostaje życzyć p. Magdalenie Żuraw, by mogła w życiu osobistym wykazać się choć drobnym ułamkiem tej miłości bliźniego (również tego bliźniego innej narodowości), którą wykazało się wielu działaczy przedwojennego obozu narodowego w godzinie próby. Jak Edward Kemnitz, odznaczony medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Jak Jan Mosdorf zamordowany za ratowanie Żydów. Jak członkowie Brygady Świętokrzyskiej NSZ, którzy wyzwolili obóz koncentracyjny w Holiszowie, ratując więźniarki przed niechybną eksterminacją. Jak setki innych polskich narodowców, którzy poczuwając się do szczególnych obowiązków względem własnego narodu, nie uchybili nakazom wynikającym z wiary katolickiej. Nie piękne słowa o zacieraniu granic, uniwersalizmach i Panu Bogu na pierwszym miejscu, ale konkretne czyny świadczą bowiem o człowieku i systemie wartości, który wyznaje.

 

Na dobry początek warto byłoby, aby Autorka przed ponownym zabieraniem się za pisanie o podobnej problematyce sięgnęła do kilku źródeł. Z zakresu teologii katolickiej i historii doktryn politycznych. Uprzednio skorzystawszy z podręcznika do logiki.

 

Krzysztof Cieśniewski