III. Nowa koncepcja grzechu


Kolejne niezwykle istotne przewartościowanie dotyczyło pojmowania grzechu. Otóż starotestamentowe rozumienie grzechu przypominało koncepcję tabu. Kto złamał tabu, stawał się przeklęty i skazany na cierpienie. Kto dotknął przeklętego, sam mógł stać się przeklęty. Owa tabuiczna nieczystość była więc rodzajem pecha, który powodował, że człowiekowi nim naznaczonemu nic się nie udawało i w niczym nie osiągał sukcesu. Ów pech mógł spaść na człowieka z powodu różnych irracjonalnych sytuacji – do dziś w polskim folklorze istnieją przesądy zabraniające np. stawiania butów na stole, torby na podłodze, wracania do domu tuż po wyjściu lub podążania drogą, którą przeciął czarny kot. To wszystko bowiem może przynieść pecha. Pecha można też odpędzać – np. pukając w niemalowane drewno. Można też zapewnić sobie powrót do miejsca, które budzi nasz sentyment poprzez wrzucenie monety do zbiornika wody znajdującego się w tym miejscu. Istnieją też przesądy dotyczące warunków spełnienia marzeń, a związane z trzymaniem kciuków, zdmuchiwaniem świeczek na torcie urodzinowym, widokiem „spadającej gwiazdy”, kominiarza, czy chwytaniem wianka panny młodej.



Jeśli wczytać się uważnie w przepisy Prawa Mojżeszowego, to omawiana tam „nieczystość” przypomina owego pecha, a to dlatego, że można ją „zaciągnąć” nieświadomie, bez własnej woli. Np. przypadkowo dotykając zwłok lub z powodu wystąpienia menstruacji (która czyni kobietę nieczystą) lub dotknięcia kobiety będącej w okresie menstruacji. Gdy zaś człowiek – chcący czy nie – stawał się skalany nieczystością, musiał się rytualnie oczyścić składając przepisane ofiary, ewentualnie wykonując inne czynności. Dorocznie zrzucano też wszystkie grzechy ludu na głowę kozła ofiarnego, którego wypędzano następnie na pustynię   – jakby owe grzechy były jakimś złym urokiem, czarem, czy pechem, który można przenosić z osoby na osobę, czy z człowieka na zwierzę. (Zgodnie z porzekadłem; Na psa urok!)


Zacytujmy w tym miejscu, na potwierdzenie tych słów, fragment z Księgi Kapłańskiej: „Jeżeli kto zgrzeszy, czyniąc coś przeciwnego przykazaniom Pana, nie będąc tego świadomy, i stanie się winny, i popełni przestępstwo, to przyniesie kapłanowi baranka bez skazy, wziętego spośród drobnego bydła, (...) jako ofiarę zadośćuczynienia. Wtedy kapłan dokona przebłagania za jego winę, którą tamten zaciągnął przez nieuwagę, nieświadomie, i będzie mu grzech odpuszczony. To jest ofiara zadośćuczynienia, bo naprawdę zawinił wobec Pana” (Kpł 5,17-19).



Weryfikacji tego starotestamentowego wyobrażenia grzechu dokonał Jezus w trakcie opisanego w Ewangelii sporu z żydowskimi ortodoksami o tradycję. Punktem wyjścia owego sporu był żydowski zwyczaj mycia rąk przed jedzeniem. Nie chodziło tu o usuwanie brudu z powodów higienicznych, gdyż wówczas nie wiedziano jeszcze o istnieniu drobnoustrojów chorobotwórczych (odkryli je uczeni dopiero w wieku XVII), lecz o usunięcie rytualnej nieczystości, którą żyd mógł się „skalać” na ulicach miasta, dotykając przypadkowo np. poganina lub kobiety w okresie menstruacji. Obmycie rąk było więc oczyszczeniem rytualnym.



Oto więc pewnego dnia odwiedzili Jezusa przybywający z Jerozolimy faryzeusze i uczeni w Piśmie. „I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie umytymi rękami. (...) Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?” Odpowiedział im: „Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane:

Ten lud czci Mnie wargami,
Lecz sercem swym daleko jest ode Mnie.
Ale czci Mnie na próżno
Ucząc zasad podanych przez ludzi.


Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji. (...) Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: „Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie. Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha.

 

Wtedy przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Wiesz, że faryzeusze zgorszyli się, gdy usłyszeli to powiedzenie?” On zaś odrzekł: „Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana. Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną”.

 

Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: „I wy tak niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że nic z tego, co z zewnątrz wchodzi w człowieka, nie może uczynić go nieczystym; bo nie wchodzi do jego serca, lecz do żołądka i na zewnątrz się wydala”. Tak uznał wszystkie potrawy za czyste. I mówił dalej: Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym”.

 

Jesteśmy w tym miejscu świadkami nie tylko unieważnienia starotestamentowego podziału pokarmów na koszerne (czyste) i trefne (nieczyste) – tak ważnego do dziś dla ortodoksyjnych żydów – lecz czegoś znacznie więcej; unieważnienia starotestamentowej koncepcji grzechu, jako nieczystości, którą można się skalać nawet nieświadomie, przypadkowo, niechcący. Jezus poucza, iż jedynie świadome i dobrowolne działanie wbrew boskim przykazaniom czyni człowieka nieczystym*.

 

IV. Zmiana stosunku do grzesznika



Osobną kwestią – i chyba najważniejszą z czterech tu omawianych – jest stosunek do człowieka grzesznego. Według Prawa mojżeszowego grzesznik powinien dokonać oczyszczenia przez stosowną ofiarę, albo – w poważniejszych przypadkach – podlega karze śmierci. Traktowany jest więc niczym chory palec, który musi zostać usunięty, aby wspólnota zachowała „zdrowie”, czyli rytualną czystość. Czystość społeczności była ważniejsza niż los jednostki. Np. naruszenie świętości szabatu miało być karane śmiercią. I przypadek taki faktycznie opisany został w Księdze Liczb: „Gdy Izraelici przebywali na pustyni, spotkali człowieka zbierającego drwa w dzień szabatu. Wtedy przyprowadzili go ci, którzy go spotkali przy zbieraniu drew, do Mojżesza, Aarona i całego zgromadzenia. Zatrzymali go pod strażą, bo jeszcze nie zapadło postanowienie, co z nim należy uczynić. Pan zaś rzekł do Mojżesza: „Człowiek ten musi umrzeć – cała społeczność ma go poza obozem ukamienować”. Wyprowadziło go więc całe zgromadzenie poza obóz i ukamienowało według rozkazu, jaki wydal Pan Mojżeszowi”.


Tymczasem Chrystus, ku zgorszeniu faryzeuszy – żydowskich tradycjonalistów – uzdrowił w szabat człowieka z uschłą ręką, a także pozwolił swoim głodnym uczniom łuskać w szabat kłosy zboża prosto z pola! W odpowiedzi na ponowne zarzuty faryzeuszy wypowiedział znamienne słowa: „To szabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”.  Chrystus wielokrotnie i w różnych sytuacjach stawał po stronie ludzi odrzucanych przez większość społeczeństwa jako grzesznicy. Powołał na ucznia Mateusza – późniejszego apostoła i ewangelistę – który był celnikiem uważanym za sługusa Rzymian i zdrajcę swojego narodu; uwolnił od złych duchów Marię Magdalenę, która znana była powszechnie z rozwiązłych obyczajów; obiecał zbawienie łotrowi, który obok Niego zawisł na krzyżu i nawrócił się w ostatniej godzinie życia. Wiele wypowiedzi Jezusa potwierdzało Jego otwartość na grzeszników pomimo ich grzechu, gotowość przebaczenia im, gdy się nawrócą i wyrzekną zła, ponieważ: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników.”  ; Dobry Pasterz szuka zaginionej owcy, a gdy ją znajdzie „bierze z radością na ramiona i wraca do domu” ; stary ojciec z przypowieści z radością reaguje na powrót syna marnotrawnego wydając na jego cześć ucztę, bo „większa jest w niebie radość z jednego grzesznika, który się nawraca niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”.




Najbardziej spektakularnym zanegowaniem owego surowego, bezdusznego potępienia grzesznika według Prawa, była opisana przez św. Jana scena z kobietą cudzołożną. „Uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: „Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”




W tej poruszającej scenie dokonało się prawdziwie rewolucyjne przewartościowanie – zarówno jeśli chodzi o stosunek do grzesznika, jak i generalnie o stosunek do jednostki. Jezus odrzucił sztywne prawo służące ochronie wspólnoty przed „nieczystością” jednostkowych grzechów, na rzecz ludzkiej osoby, udzielając jej przebaczenia oraz dając szanse naprawienia win i zmiany swojego życia. W scenie tej faryzeusze polegający na bezwzględnych przepisach Prawa zmuszeni zostali do podjęcia samodzielnej decyzji w świetle własnego sumienia, a nie jakichkolwiek zewnętrznych kryteriów. W ten sposób kolektywizm religii mojżeszowej zastąpiony został podejściem zindywidualizowanym, zaś sztywna praworządność – duchem miłosierdzia.



Tym jednym zdaniem wypowiedzianym do nich tamtego dnia, Jezus Chrystus zburzył starą religią i zbudował nową – religię ludzi wolnych, rozumnych i wrażliwych. Uświadomił ludziom jednocześnie, że nikt nie jest bez grzechu i że wszyscy potrzebujemy miłosierdzia. Dlatego stosunek do grzesznika jest stosunkiem do każdego z nas. I jeśli chcemy, aby Ojciec niebieski wybaczył nam nasze winy, i my winniśmy je wybaczać naszym winowajcom. „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.




W zasadzie Chrystus podniósł rozumienie grzechu o jeszcze jeden poziom logiczny, a stało się to w chwili, gdy krzyżowany przez Rzymian zawołał: „Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Kogo miał ma myśli? Czy tylko tych kilku mężczyzn, którzy przybijali Jego dłonie i stopy do krzyża? Przecież wcześniej powiedział, że przyjmuje dobrowolnie cierpienie i śmierć jako „okup za wielu”. Jak wielu? Czy Jezus wyłączył kogokolwiek ze swego zbawczego zamysłu? Czyż nie oddał życia za wszystkie ludzkie istoty? Wiedział jednak, że niektórzy dobrowolnie wyrzekną się tego daru, nie wierząc w jego duchową realność, nie uznając w swej pysze potrzeby zbawienia lub nie uznając siebie za godnych przyjęcia daru tak wielkiego. Dlatego nie mówi „za wszystkich”, ale za „wielu”. Jednak potencjalnie dar ten skierowany był do wszystkich ludzi, dlatego wszystkich miał na myśli mówiąc: „Nie wiedzą co czynią”.



Jeśli zastanowić się nad tym, to z łatwością dostrzeżemy prostą prawdę, potwierdzaną zgodnie przez współczesne teorie psychologiczne, że nikt z nas nie jest do końca świadom swoich motywów i nie panuje w pełni nad swoimi reakcjami emocjonalnymi. A to oznacza, że nikt z nas nie wie do końca co czyni, ponieważ nie jesteśmy w pełni świadomi siebie. A to oznacza, iż Jezus w tamtym momencie prosił Boga, aby wybaczył nam wszystkim, ze względu na naszą niewiedzę. Jaka wiedza o Bogu kryje się za tą prośbą?



Bóg jest miłością, dlatego Jego naturalną postawą wobec stworzenia jest postawa miłości. Dotyczy to całego stworzenia, a w sposób szczególny stworzeń najbliższych Bogu ze względu na najpełniejsze podobieństwo, a więc istot ludzkich. Bóg nie kocha ludzi za coś, lecz dlatego, że ich stworzył. A raczej dlatego ich stworzył, że pokochał ich w momencie kiedy tylko pomyślał, że mógłby ich stworzyć. A to oznacza, iż miłość Boga jest bezwarunkowa, nie jest zależna od ludzkich czynów, nie trzeba na nią zasługiwać. A zatem Bóg kocha z tą samą siłą sprawiedliwych i grzeszników. Cieszy się, że sprawiedliwi współdziałając z Jego łaską korzystają z daru wolności w taki sposób, że przez całą wieczność będą blisko swego Stwórcy – w domu Ojca. Natomiast grzeszników kocha z nadzieją, że zdołają – choćby w ostatniej godzinie życia – zwrócić ku Niemu serce i żałując zmarnowanych lat poprosić o miłosierdzie i pomoc. Jezus wielokrotnie to potwierdzał, mówiąc np.: „On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. I jeśli chcemy zbliżyć się do Boga i odczuć już tu, na tym świecie Jego bliskość, powinniśmy upodobnić się do Niego, a to oznacza kochać wszystkich ludzi, jak On ich kocha, a więc kochać zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Modlić się za grzeszników, bo są dziećmi Bożymi, które Ojciec także chce mieć przy sobie przez całą wieczność. I zrezygnować z przyjemności osądzania innych. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.” A zamiast tego przebaczajcie winowajcom – i to nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy – i módlcie się za waszych prześladowców. Bo tylko w ten sposób zbliżycie się do waszego Ojca niebieskiego i do Jego doskonałej miłości, która stworzyła świat.



A zatem o ile religia żydowska polegała na osądzaniu ludzi i surowym ich karaniu w świetle Prawa Mojżeszowego, o tyle chrześcijaństwo polega na przebaczaniu i kochaniu wszystkich, nawet nieprzyjaciół. A zatem każdy, kto mieni się chrześcijaninem, a jednocześnie osądza bliźnich i stosuje wobec nich jakiekolwiek represje, ten nie zrozumiał Ewangelii i tkwi w błędzie. Ale ponieważ „nie wie co czyni”, każdy prawdziwy chrześcijanin powinien modlić się i za niego, i wybaczać mu zgodnie z nauczaniem Mistrza.



***

Biorąc pod uwagę cztery omówione wyżej różnice widzimy wyraźnie, że mamy tu do czynienia z gruntownym przewartościowaniem, a nie jedynie „uzupełnieniem”, czy tym bardziej „prostą kontynuacją”. Gdyby było inaczej Żydzi gremialnie przyjęliby Jezusa jako Chrystusa (Mesjasza) i nie doszłoby do rozłamu między zwolennikami i przeciwnikami Tego, który sam o sobie powiedział: „Nie przyniosłem pokoju, ale miecz”. Żydzi, którzy uznali w Jezusie zapowiadanego przez proroków Mesjasza, musieli porzucić wiele dawnych wyobrażeń, zwyczajów i tradycji, musieli radykalnie zanegować tak elementarne żydowskie wierzenia, jak te dotyczące natury grzechu (nieczystości) czy stosunku do bogactwa materialnego.



Oczywiście bez Starego Przymierza sens Nowego byłby nieczytelny, podobnie jak bez teorii kulistości Ziemi nieczytelna byłaby teoria heliocentryczna. Lecz przyjęcie teorii heliocentrycznej nie wynika w sposób naturalny, prosty i ciągły z teorii kulistości Ziemi. To że Ziemia jest kulą nie jest wystarczającą przesłanką do stwierdzenia, że ta kula krąży wokół słońca. Podobnie fakt, iż Żydzi przez wieki na podstawie nawarstwiających się prorockich przepowiedni oczekiwali na przyjście Mesjasza, nie była dla nich wystarczającą przesłanką, aby uznali, że właśnie Jezus był tym oczekiwanym Mesjaszem. Co prawda dokonywał cudów, jakich nikt nigdy wcześniej ani później nie potrafił dokonać – (chociaż w kolejnych pokoleniach chrześcijan żyli święci dokonujący podobnych, nie mniej zdumiewających) – ale jednocześnie negował tak wiele elementów uświęconej wiekami tradycji żydowskiej, że Żydzi skłonni byli raczej uznać, iż dokonuje owych cudów mocą Belzebuba lub że jest hochsztaplerem mistyfikującym owe cuda w porozumieniu z lojalnymi wyznawcami. Dlatego Żydzi, ufający mądrości Sanhedrynu, w zdecydowanej większości odrzucili Jezusa i nadal czekali na Mesjasza.



I czekają tak do dziś.



Duch Ewangelii



Omówione wyżej cztery zasadnicze zmiany w pojmowaniu duchowych wymiarów i aspektów ludzkiego życia znajdują swoje ukoronowanie w czwartej i ostatniej, czyli w odrzuceniu kolektywizmu religii mojżeszowej na rzecz indywidualizmu suwerennej wolnej woli. Jezus wielokrotnie i na różne sposoby podkreślał fakt, iż każda ludzka istota jest ważna w oczach Boga i darzona miłością tak wielką, że Bóg nie zawahał się dla ocalenia człowieka (każdego z osobna) samemu przyjąć ludzką postać i wziąć na siebie ludzką winę, wymazać ją poprzez mękę i śmierć na krzyżu, aby odnowić zerwaną więź, otworzyć drogę do nieba dla ludzkich dusz, ustanowić nowe i wieczne przymierze między Bogiem a ludzkością. Wniebowstąpienie Jezusa było ostatecznym przypieczętowaniem przejęcia pełni władzy nad stworzonym światem. A Jego krzyż stał się mostem łączącym Boga z człowiekiem.



Wspaniałe zapewnienia o Bożej miłości nie do jednego narodu, ale do każdej ludzkiej istoty – także błądzącej – znajdujemy w przypowieściach np. o zaginionej owcy, o synu marnotrawnym, o Sądzie Ostatecznym. W cytowanych tu już sentencjach, takich jak: „Szabat jest dla człowieka, nie człowiek dla szabatu”, albo; „większa jest radość w niebie z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie wymagają nawrócenia”. Ten sam sens ma wielokrotnie powtarzana przez Jezusa przestroga przed sądzeniem bliźniego (bo tylko Bóg zna serce człowieka) oraz wezwanie do przebaczania winowajcom, miłowania nieprzyjaciół, modlenia się za prześladowców. W ten sposób spoza rozdartej zasłony przybytku starotestamentowego Prawa i surowej sprawiedliwości, wyłoniła się twarz łagodnego Boga kochającego człowieka miłością miłosierną, wybaczającą, bezwarunkową!



Każdy kochający ojciec daje swoim dzieciom wolność, ponieważ ma zaufanie do ich rozsądku i wrażliwości. Ale jeśli jest mądry, wie, że dziecko nie rodzi się dorosłe, nie posiada rozsądku i wrażliwości osoby dojrzałej, dlatego kształtuje swoje dzieci stopniowo, dając im odczuć swoje niezadowolenie, kiedy krzywdzą się między sobą. Chce aby one kochały się wzajemnie tak, jak on je kocha. A do tego muszą dojrzeć. Dlatego narzuca im wymagania, aby stały się Prawem, w ramach którego nauczą się szanować wzajemnie, aż dojrzeją do prawdziwej miłości. Czyli do Boga.



To kolejny ważny aspekt fenomenu chrześcijaństwa. W żadnej innej religii poza judaizmem i chrześcijaństwem nie znajdziemy tak intymnej, rodzicielskiej więzi między Bogiem a człowiekiem. W Starym Testamencie więź ta obejmuje Izrael – Naród Wybrany. Chrystus tymczasem objawia ojcowską miłość Boga do każdego z nas, także tych najbardziej krnąbrnych i niewdzięcznych dzieci, które pragnie odzyskać i oczyścić w wieczności z wszelkich skażeń. (Tej czułej intymności nie znajdziemy już jednak w monarchicznym monoteizmie islamu, wywodzącym się wszak z tych samych, biblijnych źródeł.)



Niezwykle istotne jest również to, że orędzie Ewangelii jest nie tylko orędziem miłości przebaczającej, ale także apoteozą wolności. Ludzie na ziemi są wolni. Dlatego każde dobro, które czynią jest ich zasługą, a każde zło – winą. Gdyż wolność idzie w parze z odpowiedzialnością. Jedynie niewolnik wykonujący pod przymusem cudze rozkazy nie ponosi winy za swoje działania. Człowiek zawsze może wybierać. Jezus swoim życiem dał fascynujący przykład i wzór człowieka wolnego. Wolnego od uzależnień zmysłowych, od lęku przed ludzką opinią, przed bólem, nawet przed śmiercią – idącego zawsze prostą drogą wewnętrznej prawdy i więzi z Ojcem. Chrystus to człowiek wolny w Bogu, a zarazem Bóg w człowieku; Bóg związany miłością, z której stworzył człowieka w świecie, oraz dla której człowieka przeznaczył. „Stworzyłem was z miłości i dla miłości” – mówi Bóg w Dialogu ze św. Katarzyną Sieneńską. Ale mówi tam także: „Stworzyłem was bez was, ale zbawić was bez was nie mogę”.



Duch Ewangelii jest więc duchem wolności. Każe nazywać Boga „naszym Ojcem”. Jesteśmy więc dziećmi Bożymi obdarowanymi skarbem wolności. Lecz Bóg dał nam wolność z miłości i dla miłości. Jeśli więc używamy jej, aby zniewolić drugiego człowieka, albo siebie samego jakąkolwiek formą cielesnego czy mentalnego uzależnienia, Bóg staje w obronie zbrukanej wolności i w obronie naszej godności, jako Jego dzieci. Tak rozumiem dramat odkupienia, a także dramat każdego ludzkiego istnienia nie mogącego odnaleźć wolności w Bogu i szukającego jej tam, gdzie znajduje jedynie zniewolenie i mękę. Zauważmy też, że w tym kontekście zupełnie inaczej wygląda kwestia różnych form liberalizmu – czy to w postaci praw człowieka, czy wolności ekonomicznej – gdyż są one istotnie zbieżne z duchem Ewangelii. Nie przypadkiem to właśnie w kręgu kultury chrześcijańskiej doszło do samorzutnych rewolucji liberalnych (francuskiej, amerykańskiej, wcześniej holenderskiej).



Dlaczego nie było takich dążeń w kręgu kultury chińskiej, indyjskiej, czy arabskiej? Ponieważ kultury te nie zostały przeniknięte światłem i duchem Ewangelii w takim stopniu, jak kultura europejska. Oczywiście na poziomie programowych deklaracji liberałowie doby oświecenia odrzucali chrześcijaństwo, deptali zwłaszcza Kościół katolicki, wyśmiewali wiarę jako zabobon, gloryfikując rozum i naukę jako klucz do szczęścia i panowania nad światem. W istocie jednak ich liberalna umysłowość została ukształtowana właśnie przez ducha Ewangelii, ducha wolności, tolerancji i indywidualizmu, który w czasach defraudacji owego ducha przez instytucje nominalnie powołujące się na wierność Chrystusowi, znalazł taki, a nie inny sposób wyrazu i działania.

 

Historia jednak pokazała, że prawdziwa wolność, równość i braterstwo możliwe są wyłącznie w Bogu. Bez Boga ludzie potrafią się jedynie niewolić (siłą lub manipulacją), wywyższać jedni nad drugich i z głębi serca sobą pogardzać, aż po komory gazowe. Dlatego stopień, w jakim zdołamy odnowić nasze rozumienie chrześcijaństwa we współczesnych uwarunkowaniach społecznych i cywilizacyjnych, będzie stopniem, a w jakim uda nam się ocalić nasze człowieczeństwo.


Jarosław Moser

 

* Paradoksalnie takie rozumienie grzechu bliższe jest buddyjskiej teorii karmy, niż  starotestamentowej idei grzechu. Buddyzm naucza bowiem, iż człowiek gromadzi zasługi lub winy w procesie, w którym zasadniczą rolę odgrywają cztery czynniki: chęć wykonania czynu, świadomość jego konsekwencji, wykonanie i zadowolenie. Im więcej spośród tych czterech czynników zaangażowanych jest w daną aktywność, tym silniejszy będzie utworzony przez nią zapis karmiczny i tym bardziej odczuwalne skutki. Analogicznie też do chrześcijaństwa buddyzm wypracował teorię i praktykę usuwania owych karmicznych zapisów z podświadomości w ramach tzw. praktyki skruchy, która do złudzenia przypomina sakrament pokuty z jego pięcioma warunkami - świadomym rachunkiem sumienia, świadomym żalem za grzechy, świadomą spowiedzią, świadomym postanowieniem poprawy i świadomym zadośćuczynieniem. (Praktyka skruchy opisana jest w Sutrze Medytacji na Bodhisattwę Uniersalnej Prawości, która stanowi trzcią część Potrójnej Sutry Lotosu, uważanej przez niektóre szkoły buddyjskie za najważniejszą sutrę nurtu mahajany).


Przeczytaj również Część Pierwszą