Martin Schulz zrezygnował z piastowania funkcji szefa MSZ. To efekt dużego nacisku jego własnej partii.


Po wyborach parlamentarych w Niemczech Martin Schulz zadeklarował, że nie wejdzie do rządu kanclerz Angeli Merkel. Po kilku miesiącach jednak zmienił zdanie i zgodził się zostać szefem MSZ. Oddał nawet kierownictwo własnej partii, SPD, żeby skupić się wyłącznie na kierowaniu resortem spraw zagranicznych.

Decyzja Schulza była jednak ostro krytykowana i ostatecznie polityk ugiął się. W piątek obwieścił, że rezygnuje. Schulz wyjaśnił, iż obawiał się, że jego nowa funkcja spotka się z tak silnym sprzeciwem w szeregach SPD, że członkowie partii nie zgodzą się na powołanie koalicji z Merkel. SPD ma dość osobliwy zwyczaj, w którym wszyscy członkowie partii - a jest ich ponad 400 tysięcy - muszą zdecydować w głosowaniu o tym, czy godzą się na stworzenie koalicyjnego rządu, czy nie.


Konkretnym motywem sprzeciwu wobec Schulza jest prawdopodobnie sprawa dotychczasowego szefa MSZ, Sigmara Gabriela. Gabriel oddał w ubiegłym roku ster partii w ręce Schulza. Według medialnych informacji Schulz obiecał mu w zamian, że w razie stworzenia koalicji z Merkel po wyborach to właśnie Gabriel pozostanie szefem MSZ.

Fakt, że Schulz sam chciał wejść teraz do MSZ, w partii odczytano jako brutalny atak na Gabriela i złamanie danego słowa. To groziło swoistym bojkotem ustaleń koalicyjnych i w efekcie całkowitym fiaskiem koalicji CDU/CSU - SPD z powodu postawy Schulza.

mod/faz.net