Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych właśnie zakończył wizytę, która jest obserwowana w Rosji z wielką uwagą, mało tego, z wielkim niepokojem. Chodzi o jego podróż do Indii, która rozpoczął od Gudźarat, matecznika premiera Narendry Modi (gdzie sprawował on funkcję premiera w latach 2002 – 2014), jednego z najbardziej uprzemysłowionych, choć relatywnie niewielkiego bo zamieszkiwanego „jedynie” przez 60 mln osób, indyjskiego stanu. Wizyta, którą już obdarzono mianem strategicznej jest nie tylko odpowiedzią na podobną, którą indyjski premier składał w USA w ubiegłym roku, ale w sposób nie budzący wątpliwości ma służyć budowie partnerstwa, również w kwestiach wojskowych, amerykańsko – indyjskiego - pisze Marek Budzisz w swoim tekście, który publikuje Tysol.pl

O takich zamiarach świadczą nie tylko demonstracyjnie entuzjastyczne przyjmowanie Donalda Trumpa, ale twarde kontrakty, np. na zakup przez Delhi 24 amerykańskich śmigłowców MH-60R Seahawk o łącznej wartości 2,6 mld dolarów i informacje o trwających negocjacjach w sprawie kolejnych wycenianych na 6 mld. Amerykański prezydent wprost, występując z przemówieniem na stadionie do krykieta, gdzie witało go 100 tys. ludzi wezwał władze Indii, aby te zrezygnowały z zakupów rosyjskiego uzbrojenia. Jest wątpliwe, aby to się stało, kontakty zbrojeniowe między Indiami a Moskwą datują się od lat 60-tych ubiegłego wieku, ale w ostatnich latach obserwować można w tej materii symptomy kryzysu. Indie wycofały się np. z finansowanie programu modernizacji myśliwca Su-35, w związku z problemami Rosji ze skonstruowaniem silnika, którego parametry i osiągi odpowiadałyby założeniom. To zaś doprowadziło niemal do załamania się, a z pewnością znacznego opóźnienia projektu. Stanom Zjednoczonym, które weszły na indyjski rynek uzbrojenia dopiero w 2007 roku udało się do tej pory sprzedać tam broń o wartości 17 mld dolarów.

Już w grudniu, kiedy w Delhi odbyło się spotkanie w formacie 2 + 2, tzn. ministrów obrony i spraw zagranicznych obydwu krajów, jeden z uczestniczących w nim indyjskich dyplomatów powiedział rosyjskim mediom, że odbywało się ono w „jakościowo innej, znacznie lepszej atmosferze” niźli poprzednie rozmowy. Sabrahmanyam Jaishankar, szef indyjskiego MSZ-u powiedział w wywiadzie dla rosyjskiego dziennika ekonomicznego Kommiersant, że „między USA i Indiami obserwować można bardzo silną konwergencję poglądów w wielu zasadniczych kwestiach, w szczególności jeśli idzie o walkę z międzynarodowym terroryzmem, bezpieczeństwo transportu morskiego, postrzeganie układu sił na świecie i przestrzeganiem prawa i porządku. Nasze poglądy w wielu obszarach pokrywają się z Amerykańskimi.”

Może nie jest to jeszcze deklaracja o zawarciu strategicznego porozumienia, ale antychińskie akcenty („bezpieczeństwo transportu morskiego”) są wyraźnie dostrzegane. Tym bardziej, że jest też silny fundament amerykańsko – indyjskiego zbliżenia, jakim są wyniki badania opinii publicznej. Chodzi nie tylko o to, że Donald Trump cieszy się w Indiach znaczną popularnością a jego polityce zagranicznej ufa według ostatnich badań przeszło 60 % mieszkańców tej największej na świecie demokracji. Równie istotne są silne w Indiach nastroje antychińskie, które Waszyngton pragnie wykorzystać w globalnej grze przeciw Pekinowi. W tym samym sondażu, w którym Trump zdobył ponad 60 % poparcie, politykę zagraniczną przywódcy Chin poparło zaledwie 21 % ankietowanych Hindusów.

Z rosyjskiego punktu widzenia ewentualne zbliżenie amerykańsko – indyjskie jest wstępem do geopolitycznej katastrofy. Z punktu widzenia Rosji zmiana w amerykańskiej polityce, która w największym skrócie rzecz ujmując równałaby się odejściu od polityki dystansu i powściągliwości wobec Delhi na rzecz bliskiej i strategicznej współpracy, może być scenariuszem najgorszym z możliwych, bo prowadzi, zdaniem rosyjskich analityków, do stworzenia sytuacji, którą nazywają oni „europeizacją Azji”. Na czym ona polega? Z grubsza biorąc na powstaniu dwóch rywalizujących bloków, trochę na podobieństwo czasów zimnej wojny. Jednego skupionego wokół Chin, których międzynarodowa rola i siła w nadchodzących dziesięcioleciach będzie rosła i drugiego konstruowanego właśnie przez Amerykanów właśnie po to, aby położyć tamę chińskiej ekspansji. Ten, budowany przez Amerykanów system, nazywany też QUAD, opierałby się na współpracy Japonii, Korei Pd., Australii i Indiach oraz szeregu mniejszych państw z Azji Pd. – Wschodniej zaniepokojonych wzrostem potęgi Chin, takich jak chociażby Malezja, która w 2018 roku poinformowała o wystąpieniu z inicjatywy Pasa i Szlaku. Zeszłoroczna podróż szefa Pentagonu do mniejszych państw Azji Pd. – Wschodniej, ale również do tradycyjnie antychińskiej Mongolii i Uzbekistanu, którego regionalne znaczenie rośnie oraz tegoroczne wizyty Pompeo w Azji Środkowej gdzie spotykał się on z państwami regionu w formacie 5 + 1, są zdaniem rosyjskich analityków potwierdzeniem tezy, że Stany Zjednoczone przystąpiły do budowy „kordonu sanitarnego” wokół Chin, porozumienia państw, którego głównym celem jest hamowanie ekspansji Pekinu. Tylko gdzie w takiej konstrukcji może znajdować się Rosja, gospodarczo i demograficznie znacznie ustępująca rosnącym azjatyckim graczom, a na dodatek silnie skonfliktowana z kolektywnym Zachodem? Czy może być, do czego Moskwa od lat uparcie dąży, samodzielnym ośrodkiem siły, stabilizującym sytuację na kontynencie i uprawiającym suwerenną politykę suwerennej demokracji? Otóż zdaniem rosyjskich specjalistów, jeżeli ziści się scenariusz blokowego podziału Azji, to w dłuższej perspektywie, liczonej na dziesięciolecia, właśnie z powodu różnicy potencjałów Rosja może być jedynie „młodszym bratem” Chin. A tego bardzo nie chce, również i z tego powodu, że Chińczycy ich zdaniem reaktywują stary, pochodzący jeszcze z czasów Cesarstwa model relacji międzynarodowych, w których brak miejsca na partnerstwo, jest za to układ centrum świata (Pekin) i płacący mu trybut satelici.

W planie gospodarczym, a nie należy spuszczać go z oczu, taka perspektywa dryfu Indii do amerykańskiego obozu też nie jest dla Moskwy nęcąca. I to nie tylko, dlatego, że w dostawach i remontach indyjskiego uzbrojenia już obecnie Rosja musi rywalizować z Ukrainą. Jeśli Waszyngton nie odstąpi od polityki wojny handlowej z Chinami i w efekcie takiej polityki, ale również epidemii koronawirusa wzrost gospodarczy Państwa Środka wyraźnie, o czym się już w gronie ekonomistów mówi, wyraźnie zwolni, to na dodatek, w obliczu amerykańskich restrykcji handlowych Pekin będzie aktywnie szukał nowych rynków. Obydwie ewentualności są z punktu widzenia Rosji fatalne, – bo, po pierwsze zmniejszyć się może zapotrzebowanie Chin na rosyjskie surowce, a po drugie rosyjscy producenci na wewnętrznym rynku będą musieli mierzyć się z konkurencją, której nie będą w stanie sprostać. Tym bardziej, że już obecnie rosyjski handel internetowy kontrolowany jest przez firmy chińskie. A co gorsze, szybko rozwijające się Indie (średnio w ostatnich latach 8 % wzrostu PKB), z klasą średnią liczącą sobie już ponad 350 mln ludzi nie będą dla Moskwy alternatywą, bo brak jakichkolwiek kanałów, którymi rosyjskie surowce mogłyby być na tamtejszy rynek dostarczane. I to jest właśnie rosyjska pięta achillesowa. Wymiana handlowa między Rosją a Indiami, na poziomie niespełna 10 mld dolarów, inwestycje rosyjskiego biznesu w Indiach na poziomie 1,5 mld, podczas gdy tylko w 2018 roku zagranica zainwestowała w Indiach 200 mld dolarów, świadczą o tym, że w dłuższej perspektywie, strategiczny sojusz między Moskwą a Delhi, niezależnie od publicznych deklaracji, nie ma podstaw. I w związku z tym powtarzane przez Rosję zaklęcia o powstaniu na świecie wielu biegunów siły i nowego porządku, w których Indie mają odegrać rolę państwa równoważącego Chiny, ale niezależnego od Stanów Zjednoczonych mogą okazać się tylko zaklęciami.

Marek Budzisz

Tysol.pl