Portal Fronda.pl: Dlaczego Kościół katolicki wymaga od księży celibatu?

Ks. prof. Robert Skrzypczak: Wynika to przede wszystkim z profetycznego charakteru tego charyzmatu, bo tym właśnie jest w Kościele celibat. Jest to pewna forma bezinteresownego daru z siebie samego, ofiarowania się bezpośrednio Chrystusowi. Rezygnuje się z małżeństwa i używania seksualności ze względu na Królestwo niebieskie. Ktoś, kto żyje w celibacie staje się jakby prorokiem świata przyszłego, do którego zmierzają wszyscy chrześcijanie. Tam, gdzie idziemy, czeka nas nowy sposób życia: Chrystus mówi, że staniemy się synami zmartwychwstania. Ludzie nie będą się żenić ani wychodzić za mąż, ale będą jako aniołowie boży. Tym, co wypełni wszystkie pragnienia ludzkie, będzie miłość Boga. Ta miłość stanie się absolutnym celem  i przedmiotem tęsknoty człowieka.

 

Dziś celibat jest pewnym znakiem zapytania i wyzwaniem. Zapowiada przyszły stan chrześcijan. Można powiedzieć, że każda miłość, którą dziś tu przeżywamy – do kobiety, mężczyzny, dzieci, miłość przyjacielska – to rodzaj miłości przedostatniej. Nawet najbliższa osoba nie jest w stanie wypełnić do koń ca łaknienia ludzkiego serca. Może na nie odpowiedzieć tylko miłość Pana Boga, tylko ona może wypełnić serce człowieka. Dlatego celibat niejako zwiastuje obietnice Chrystusa.

Celibat nie zawsze był wymagany od duchownych.

Charyzmat celibatu chrześcijańskiego zaczęto ok VIII, IX wieku łączyć w Kościele z udzielaniem święceń kapłańskich. Tradycja ta ustabilizowała się i trwa do dzisiaj. Polega na tym, że w Kościele nikt nie jest do celibatu przymuszany, bo nie można nikogo przymusić do charyzmatu, który jest darem Boga. Kościół zdecydował jednak, że święcenia kapłańskie – godność prezbiteratu – będą udzielane wyłącznie tym mężczyznom, którzy czują się powołani do celibatu. Dzięki temu podkreślony jest w kapłaństwie wymiar oblubieńczy. Kapłan reprezentuje sakramentalnie Chrystusa, który obdarza Kościół miłością oblubieńczą, dziewiczą, niepodzielną i dozgonną.

Czy zmiany wprowadzone przez Ojca Świętego i kurię w kwestii praktyki w Kościołach wschodnich mają znaczenie dla Kościoła powszechnego?

Są to tylko zmiany administracyjne. Kościoły wschodnie mają inną logikę przeżywania celibatu. Charyzmat ten jest tam powiązany bardziej z powołaniem zakonnym. Chociaż Kościoły wschodnie nie łączą celibatu ze święceniami kapłańskimi, to łączą je już ze święceniami biskupimi – a więc pełnią kapłaństwa. Biskupem może zostać w nich ten, kto żyje w celibacie, natomiast prezbiterem człowiek żyjący w celibacie, albo żonaty. Kościół katolicki, który przyjmuje te wschodnie wspólnoty, respektuje zarówno ich oryginalność liturgiczną jak i ich własne decyzje kanoniczne. Zmiana, jaką wprowadziła Kongregacja, dotyczy tych kapłanów, którzy emigrują na terytoria należące według tradycji do Kościoła łacińskiego. Pojawiał się bowiem problem żonatych kapłanów albo żonatych mężczyzn z tych kościołów, którzy chcieli zgłosić się do seminariów na terytoriach tradycyjnie łacińskich. Do niedawna kapłani żonaci na takich terytoriach nie mogły spełniać swojej funkcji, podobnie mężczyźni żonaci nie mogli wstępować do seminariów. Potem wprowadzono zmianę, podpisaną przez Benedykta XVI, przyznając w tej kwestii ostateczne rozstrzygnięcie Stolicy Apostolskiej. Otwarto więc możliwość sprawowania swojej funkcji żonatym kapłanom z kościołów wschodnich na terenach łacińskich oraz możliwość wstępowania w takich okolicznościach żonatym mężczyznom do seminariów.

Najnowszą decyzją Kongregacja przekazała tę sprawę decyzji odpowiednich Kościołów wschodnich albo episkopatu danego terytorium. To łączy się z pewną generalną tendencją zmian w kierunku decentralizacji struktur kościelnych tam, gdzie jest to możliwe, czemu patronuje papież Franciszek.

O odejściu od obowiązku celibatu mówi się wiele w kontekście Ameryki Południowej. Niedawno włoskie media pisały, że trwają już rozmowy między episkopatem Brazylii a Kongregacją ds. Duchowieństwa. Chodzi o dopuszczenie do święceń kapłańskich tak zwanych „wypróbowanych mężów” (łac. viri probati), co miałoby zapobiegać kryzysowi powołań.

Nie chodzi tylko o Amerykę Południową i Brazylię, ale także o Europę zachodnią i Stany Zjednoczone. Częściowo wiąże się to ze skrajnymi środowiskami progresistowskimi, które domagają się nie tylko zniesienia celibatu, ale w ogóle uniezależnienia kościołów lokalnych od Rzymu – jak na przykład ruch „My jesteśmy Kościołem” (niem. Wir sind Kirche; liderzy tego ruchu zostali ekskomunikowani – red.), który obejmuje kraje niemieckojęzyczne.

W każdym razie, gdy podejmuje się tę dyskusję o odejściu od związku między charyzmatem celibatu a udzielaniem święceń kapłańskich, mówi się właśnie o tak zwanych viri probati. A więc o żonatych mężczyznach, którzy dają świadectwo dojrzałych chrześcijan, żyjąc zgodnie z Ewangelią i nauczaniem Kościoła. W przekonaniu osób, które popierają dopuszczenie takich mężczyzn do święceń, miałoby by to mieć pozytywny wpływ na rozwiązanie problemu braku powołań.

W niektórych miejscach sytuacja demograficzna księży jest rzeczywiście fatalna. Sam poznałem takie miejsca: północne Niemcy, północne Włochy, Szwajcaria – wiele parafii jest tam bez księży, bo brakuje powołań. Tworzy się niekiedy duszpasterskie komitety złożone z jednego czy dwóch kapłanów, kilku rodzin i kilku osób żyjących w celibacie. Takie grupy zarządzają parafiami. Gdzie indziej wprowadzono asystentów kościelnych, żeby lepiej administrować parafią. Początkowo parafią zarządzał nie proboszcz, ale duet: wyświęcony kapłan i żonaty mężczyzna. Z czasem w wielu miejscach nie ma już jednak kapłanów, a zostali tylko ci świeccy, opłacani przez diecezję. Niestety, są to często osoby rozwiedzione, albo takie, które straciły wiarę. W takim wypadku administracja przestaje mieć cokolwiek wspólnego z pasterzowaniem.

Papież Franciszek podkreślił jakiś czas temu, że celibat kapłański to nie dogmat. Rzeczywiście, to jest jedynie rozstrzygnięcie dyscyplinarne i praktyka, pewne wyczucie woli Bożej i tego, co jest najlepsze dla Kościoła, dla misyjności i duszpasterstwa. Myślę jednak, że w dyskusjach na ten temat zawsze będzie brany pod uwagę czynnik nadprzyrodzony. Kościół nie może utracić swojej wyjątkowej oryginalności, jako wspólnoty łączącej ze sobą to, co widzialne i niewidzialne. Charyzmat celibatu jest też powiązany z figurą pasterza, daje wyraz temu, że Kościół jest wspólnotą, która idzie do nieba, wspólnotą ludzi ukierunkowanych w stronę pełni w Chrystusie. Nie jestem w żadnej mierze przekonany, jakoby Kościół nie potrzebował już dzisiaj tego profetycznego znaku. Oczywiście, zawsze istnieje pewne napięcie między argumentami typu teologicznego i pragmatycznego. Tak też jest w tym wypadku, ale wyłącznie na poziomie dyskusji.

W jaki sposób walczyć z kryzysem powołań, utrzymując celibat? Jakimś rozwiązaniem jest tu dopuszczenie żonatych mężczyzn do diakonatu?

Trzeba przede wszystkim odbudować figurę kapłana oraz oblubieńczy wymiar Kościoła. To coś, co się czasem zaciera. Chrystus jest oblubieńcem Kościoła, a chrześcijanie żyją z Nim na pewien sposób w ślubnym wymiarze. Kapłan, który przewodzi liturgii, rozdaje Komunię i udziela sakramentów, to nie tylko administrator, czy, mówiąc brutalnie, rodzaj „kelnera”. Kapłan jest także figurą Chrystusa, oblubieńca Kościoła. Trzeba się skoncentrować na odnowieniu wizerunku kapłan, na pracy u podstaw, jeśli chodzi o budzenie powołań kapłańskich.

Św. Jan Bosko, pracując z młodzieżą w Turynie, twierdził, że 70 proc. młodych mężczyzn i chłopców w Kościele otrzymuje powołanie do kapłaństwa, ale tylko nieliczni je rozpoznają i akceptują. Niestety, w tych miejscach, gdzie chrześcijanie się laicyzują, gdzie na życie swoje i Kościoła zaczyna spoglądać się na sposób świecki, nie dostrzega się konieczności budzenia powołań w oparciu o łaskę nadprzyrodzoną. Będąc we Włoszech nieraz zauważałem, że praca z młodzieżą jest niezwykle zlaicyzowana. Młodzi ludzie mieli bardzo mały udział w pięknie liturgii, w modlitwach i sakramentach. Więcej uwagi poświęcani byciu razem, organizacji wspólnych świąt i wyjazdów. Element ludzki przeważał nad elementem bożym.

Tymczasem większość powołań bierze się z zafascynowania pięknem liturgii i modlitwy, zapachem kadziła, prawdziwym życiem jakiegoś kapłana, człowieka, który nosi w sobie Boga. To także pokazuje sens bezinteresownego oddania się Chrystusowi. Powołania nie biorą się ze wspólnego jedzenia pizzy, tak zwanego „duszpasterstwa widelca”. Tam, gdzie gubi się wymiar nadprzyrodzony, tam nie dostrzega się często łaski, której Bóg udziela młodym – i stąd brak powołań.

Wspomina ksiądz o pięknie liturgii jako o czynniku istotnym dla wzbudzania powołań. Wydaje mi się, że obecna liturgia może być w swojej estetycznej formie zbyt podobna do współczesnego świata, by interesować sobą ludzi młodych. Stąd też pojawiają się propozycje przynajmniej częściowego powrotu do tak zwanej liturgii trydenckiej.

Nie można robić w tym względzie porównania między liturgią przed- i posoborową. Liturgia przedsoborowa miała swoje piękno związane z językiem łacińskim i pewną tajemniczością, zwróceniem się w kierunku eschatologii. Jednak liturgia posoborowa swoje piękno zawdzięcza ukierunkowaniu na misterium paschalne, odzyskaniu wymiaru obecności Ducha świętego, czytelności znaków. Nie chodzi tylko o samą estetykę liturgiczną – choć i ona ma duże znaczenie. Najważniejsze, by liturgia szła w parze z życiem, by dawała miejsce działającemu Bogu.

Taki był zamysł Soboru Watykańskiego II, który w pierwszej kolejności zajął się właśnie liturgią. Chciał skierować uwagę wiernych przede wszystkim na działającego wśród nich Chrystusa. Piękno liturgii jest pięknem zmartwychwstania, możliwością nasycania się życiem wiecznym i nadprzyrodzonym. Jest, oczywiście, pewien romantyzm: uważa się, że powrót do tajemniczości znaków i języka łacińskiego, który nosi w sobie pewien wymiar misterium, przywróci głębię liturgii. Wątpię, by tak było. By wrócić do rytu trydenckiego trzeba byłoby najpierw nauczyć to pokolenie języka łacińskiego. Inaczej powrócilibyśmy do tego, co przeżywali katolicy przed Soborem Watykańskim II: brało się udział w liturgii, w której ludzie, przez barierę łaciny, nie potrafili uczestniczyć. Powstawał podział na czynności duchownych, wprowadzonych w rozumienie liturgii, oraz prywatną dewocję świeckich, którzy na Mszach mieli modlitewniki, odmawiali różaniec. Piękno, które się nie komunikuje, które nie udostępnia przez barierę języka swojej istoty, nie jest pięknem, które może przemówić do ludzi.

Nie chodzi jednak tylko o łacinę. To także zestaw innych znaków, jak wspomniane przez księdza kadzidło, sprawowanie Mszy ad orientem, stosowna muzyka, a nie obecne dziś w kościołach gitary – i tak dalej. Słowem powrót do tego, co odróżniłoby liturgię od współczesności.

Pragnę zwrócić uwagę, że reforma Soboru Watykańskiego II nie wyrzuciła ani muzyki kościelnej, ani kadzidła ani podobnych znaków. Robili to ludzie, którzy próbowali narzucić swoją interpretację Soboru – i laicyzowali liturgię. Traktowali ją jako pewien aktywizm ludzki albo formę protestantyzacji kultu chrześcijańskiego, dyktat ekumenizmu. Prawdziwa liturgia posoborowa to tylko pewne przestawienie akcentów. Chodzi o wydobycie zmartwychwstania Chrystusa, misterium paschalnego. Reforma Soboru Watykańskiego II polegała na powrocie do źródeł, nie chodziło w niej w żadnym razie o wymyślenie nowego kultu, dostosowanego do współczesności. Autorzy odnowy liturgicznej kierowali się paradygmatem powrotu do korzeni liturgii, do piękna, które nadawał Chrystus Zmartwychwstały w Kościele pierwotnym. Nie jest to pokusa archeologizmu, ale sposób na pokonanie pewnych form historycznych. To sposób na powrót do tego kształtu, jakiego chciał dla Kościoła Jezus Chrystus.

Po Soborze Watykańskim II dokonano wielu błędów. Jesteśmy dziś w trakcie pewnego laboratorium liturgicznego. Reformę wprowadzono zbyt szybko i w wielu miejscach oparto ją o kryteria, których Sobór nie przewidział i których nie chciał. Dlatego dziś powrót do tradycji nie musi oznaczać „przeskoczenia” Soboru i powrotu do pewnego etapu historycznego, który łączy się z papieżami Piusami. Trzeba podkreślić, że sobór jest mową Boga do Kościoła. Dostaliśmy od Ducha świętego pewne przesłanie, które przerasta ludzkie kategorie i kryteria. Rezygnowanie z jednych historycznych form liturgicznych celem powrotu do innych byłoby niewielką pomocą. Trzeba korzystać w pełni z tradycji chrześcijańskiej i całego piękna historycznego doświadczenia. Doświadczenia chrześcijan, którzy modlą się, szukając tej najbardziej adekwatnej postaci spotkania Chrystusa Zmartwychwstałego z Jego uczniami.

Dzisiaj czasy są bardziej apostolskie, bardziej wymagające. Kościół przeżywa czas nowej ewangelizacji. Nie osiągnie niczego żadnym zabiegiem estetycznym ani żadną socjotechniką, polegającą na powracaniu do pięknych form. Trzeba za to głosić kerygmat i budzić w ludziach wiarę, dając świadectwo o Chrystusie Zmartwychwstałym.