Ostatnio władze Izraela nie żałowały Polsce upokorzeń. Jednak główna siła rządząca dziś Izraelem, czyli prawicowa partia Likud jest w prostej linii spadkobierczynią syjonistów Włodzimierza Żabotyńskiego - polityka, któremu nie zabrakło determinacji i wyobraźni, by zaciągnąć w Polsce dług honorowy.

Dług ten został zaciągnięty wtedy, gdy Rzeczypospolita Polska zaczęła realizować supertajny plan pomocy Żydom walczącym o powstanie państwa Izrael. Wtedy sanacyjna Polska stała się centrum werbunkowym i szkoleniowym dla prawicowych syjonistów, wojujących w Palestynie z Arabami i Brytyjczykami. Współpraca ta zaczęła się od umowy zawartej jeszcze w 1936 r. między Żabotyńskim a władzami polskimi.

Umowa ta, przewidywała pomoc polskiej armii w szkoleniu bojowników żydowskich, walczących o państwo Izrael w Palestynie. Etap pierwszy stanowiły tu paramilitarne obozy dla młodzieży syjonistycznej, organizowane przez Ministerstwo Spraw Wojskowych latem 1936 i 1937 r. Potem (1938 r.) były regularne szkolenia wojskowe w Zofiówce na Wołyniu i w Podębinie pod Łodzią, w których uczestniczyli już żołnierze Irgunu, czyli podziemnej armii syjonistycznej.

Wiosną 1939 roku odbył się zaś czteromiesięczny kurs w Andrychowie, który miał być kulminacją współpracy polsko - syjonistycznej. Szkolenie grupy kadrowej, która potem podzieli się zdobytą wiedzą z setkami żydowskich żołnierzy w Palestynie, nadzorował sam Abraham Stern, urodzony w Suwałkach komendant Irgunu

We wspomnianym kursie brało udział 25 młodych mężczyzn, którym zakazano nawiązywania jakichkolwiek kontaktów z okoliczną ludnością. Przez cztery miesiące uczyli się oni od instruktorów z Wojska Polskiego technik walki partyzanckiej i sabotażu. Szkolili się też w organizowaniu zamachów bombowych i poznawali podstawy konspiracji.
Podkreślmy tu, że kurs w Andrychowie przeznaczony był dla oficerów Irgunu – konspiracyjnych sil zbrojnych założonych przez lidera syjonistycznej prawicy Włodzimierza Żabotyńskiego do walki o państwo żydowskie w Palestynie.

A na wspomniane wyżej szkolenia, ci tropieni przez Brytyjczyków bojownicy przedostali się do Polski z Palestyny w małych grupach, samolotami LOT, latającymi między Hajfą a Warszawą, albo liniowcem Polonia, który łączył Palestynę z rumuńskim portem w Konstancy, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Prawie wszyscy mówili po polsku. Jak twierdzi bowiem dr Laurence Weinbaum, historyk z Instytutu Żabotyńskiego w Tel Awiwie, „Irgun tworzyła palestyńska klasa średnia, w większości polskiego pochodzenia”. Ten sam naukowiec w książce „Marriage of convenience, New Zionist Organization and Polish Government 1936–1939” przytacza opinię pisarza Artura Koestlera: „dowództwo Irgunu stanowili młodzi polscy intelektualiści wychowani w rycerskiej tradycji romantycznych zrywów niepodległościowych i rewolucyjnych”. Tak samo właśnie, jak rządzący wówczas Polską piłsudczycy. I ci ostatni, widzieli to pokrewieństwo ideowe syjonistów. Zacytujmy tu słowa Apoloniusza Zarychty z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych opisujące Włodzimierza Żabotyńskiego: „Mieliśmy przed sobą człowieka idei, jak nasz Piłsudski, jego słowa o konieczności walki i ofierze krwi dla zdobycia wolności były nam bliskie, bo mało kto z nas nie brał udziału w walkach niepodległościowych”. Dodajmy tu, że konspiracyjna bibuła piłsudczykowskiego podziemia z czasów rozbiorów stała się podstawą działalności Irgunu, który w Palestynie stanowił ramię zbrojne syjonistów Żabotyńskiego.
Ten bowiem – w przeciwieństwie do Teodora Herzla i głównej części ruchu syjonistycznego - nie wierzył, że uda się wynegocjować z Brytyjczykami zgodę na pokojową kolonizację Palestyny i powstanie państwa Izrael. I dlatego założył organizację syjonistów rewizjonistów i na wzór Józefa Piłsudskiego przystąpił do budowy kadr wojskowych przyszłego Izraela. Miała temu służyć zwłaszcza młodzieżowa organizacja Betar, która organizowała szkolenia wojskowe i ideologiczne młodych syjonistów. A w 1934 roku Benito Mussoliniego zgodził się na przyjęcie do szkoły marynarki wojennej w Civitavecchia 136-osobowego oddziału ochotników Betaru. Przywódca włoskich faszystów bowiem, który wtedy znany był ze swojej niechęci do nazistowskiego antysemityzmu, znał i cenił Żabotyńskiego. A do jego syjonistów mówił: „Aby syjonizm mógł odnieść sukces, potrzebujecie żydowskiego państwa z żydowskim językiem i żydowską flagą”.

Oczywiście, aby państwo to powstało, konieczni byli jego obywatela. Dlatego Żabotyński nawoływał Żydów z całego świata do przyjazdu do Palestyny. Było to tym bardziej ważne, że w całej Europie narastały nastroje antyżydowskie, a jednocześnie pro-wyjazdowe wśród Żydów i lider rewizjonistów to widział. Przecież tylko w latach 1937–1939 do organizacji żydowskich pomagających w emigracji do Palestyny wpłynęło 180 tys. wniosków z Polski. Wraz z rodzinami, autorzy tych wniosków stanowili 700-tysięcy potencjalnych emigrantów, których Żabotyński chciał wywieźć z Polski. Problem był jednak w tym, że Brytyjczycy panicznie bali się żydowskiej kolonizacji Palestyny, ponieważ mogła wywołać bunt Arabów i przyjęcie przez nich protektoratu III Rzeszy.
I dlatego na jesiennej sesji Ligi Narodów w roku 1936 dr Tytus Komarnicki, apelował w imieniu Polski do Wielkiej Brytanii o to, aby nie zamykała mandatowej Palestyny dla żydowskiej emigracji. Ponieważ apel ten skazany był z góry na niepowodzenie, rząd Polski domagał się od Ligi Narodów przyznania Polsce terytoriów zamorskich, które mogłyby posłużyć jako obszar kolonizacyjny. Światowy Kongres Żydów w Paryżu, tak skomentował te polskie starania: „Wszelkie wysiłki zmierzające do otwarcia granic krajów emigracyjnych winne być przyjęte przychylnie i poparte. Nadanie zagadnieniu emigracji charakteru międzynarodowego i przedstawienie go organom Ligi może mieć wielkie znaczenie”.

Poza tym, w 1936 roku władze polskie uzyskały wstępną zgodę Francji na wykupienie pod osadnictwo polskie sporych obszarów Madagaskaru. Na wyspę wysłano ekspedycję badawczą kierowaną przez znanego podróżnika majora Mieczysława Lepeckiego. Ekspedycja uznała Madagaskar za dobre miejsce dla polskich obywateli, jednak polskie Ministerstwo Skarbu ostatecznie nie udzielił środków na jego kolonizację.

Wśród syjonistycznej lewicy natomiast, popularnością cieszył się pomysł kolonizowania Birobidżanu w syberyjskiej części ZSRR. Stalin obiecywał tam Żydom internacjonalistyczny raj robotników i chłopów. Polski MSZ rozpoznał jednak tę propagandową pułapkę i nie wydawał wiz powrotnych dla chętnych do wyjazdu do ZSRR. Ci, którzy jednak tam się udali, trafili oczywiście do łagrów jeszcze w czasie Wielkiej Czystki 1938 roku.

Głównym celem emigracji żydowskiej mogła być zatem tylko Palestyna, która do wybuchu powstania arabskiego w 1936 roku, przyjęła ponad 100 tys. ludzi z Polski. Gdy Brytyjczycy zamknęli swoje terytoria mandatowe dla emigracji, jedyną szansą na dostanie się z Polski na teren obecnego Izraela, stał się przemytniczy szlak, którego centrum stanowił rumuński port w Konstancy. Nielegalna emigracja, wspierana i współfinansowana przez rząd polski, nazywana była „turystyką”. Popyt na „wakacje” w Palestynie był tak wielki, że Polskie Koleje Państwowe utrzymywały regularne połączenia kolejowe głównych miast Polski z Konstancą. Stamtąd zaś pływał do palestyńskiej Hajfy, należący do gdyńskiego armatora liniowiec „Polonia”, którego koszerna kuchnia dostosowana była do potrzeb głównej grupy jego pasażerów. I dodajmy, że po wejściu na pokład „Polonii”, wielu emigrantów niszczyło polskie paszporty, by w razie złapania uniknąć odesłania do Polski.

W 1937 roku szlak morski liniowca, został przez LOT uzupełniony o połączenie lotnicze z Hajfą. I tak, drogą morską i powietrzną, do wybuchu wojny z Polski do Palestyny przemycono ponad 13 tysięcy ludzi.

Ale przemycano nie tylko ludzi. Zanim więc hitlerowcy wkroczyli do Polski, szlakiem przez Konstancę bojownicy Irgunu zdążyli jeszcze przewieźć z Polski do Palestyny tysiące sztuk broni, która bardzo przydała się w walce o Izrael. W archiwach zachowało się pismo szefa Żabotyńskiego, skierowane do Zarychty. Szef rewizjonistw tak pisał właśnie o broni: „Pożyczkę udzieloną naszym przyjaciołom traktuję jako dług honorowy, który postaramy się jak najszybciej zwrócić”.
Abraham Stern tymczasem, który nadzorował szkolenie żołnierzy Irgunu w Polsce, wrócił do Palestyny latem 1939 roku. Wtedy, gdy Brytyjczycy całkowicie zamknęli terytoria mandatowe dla emigracji z Europy i wprowadzili zakaz kupowania przez Żydów ziemi w Palestynie. Gdy rok później wybuchła II wojna światowa, Żabotyński nakazał oddziałom Irgunu w Palestynie taktyczne zawieszenie walk z Brytyjczykami. Stern rozkazu nie posłuchał i założył własną organizację Lehi, którą brytyjska prasa szybko ochrzciła mianem „Gangu Sterna”. Dowodząc przeszkolonymi w Polsce specjalistami, Stern siał postrach wśród brytyjskich garnizonów w Palestynie. Brytyjczycy z kolei bezlitośnie przestrzegali zakazu przyjmowania uchodźców. Statki z uciekinierami z Europy były zawracane przez brytyjską flotę. Zdesperowani bojownicy Irgunu zatapiali te statki u wybrzeży Palestyny, licząc, że rozbitkom uda się przedostać na ląd i zniknąć z oczu Brytyjczykom. Ci jednak wyłapywali ich i wysyłali do obozu internowania na Mauritiusie.
By ratować rodaków z rąk nazistów, Stern nie zawahał się zaproponować Niemcom antybrytyjskiego sojuszu na Bliskim Wschodzie. Oferta ta pozostała bez odpowiedzi, bo Niemcy woleli sojusz z Wielkim Muftim Jerozolimy Aminem al-Husseini, który był śmiertelnym wrogiem żydowskiej kolonizacji Palestyny, a jednocześnie oferował III Rzeszy usługi tysięcy islamskich ochotników, a na Bliskim Wschodzie chciał rozpętać pronazistowskir przewroty wojskowych arabskich.
Nieudane próby porozumienia się Sterna z Hitlerem nie uszły uwadze Anglików. W efekcie, w lutym 1942 roku brytyjski policjant Geoffrey Morton zastrzelił bezbronnego Sterna, aresztowanego w konspiracyjnym lokalu w Tel Awiwie. Jego organizacja nie poszła jednak w rozsypkę. A do Palestyny 22 lipca 1942 roku przybyły tysiące żołnierzy żydowskiego pochodzenia, ewakuowanych ze Związku Sowieckiego razem z armią Andersa. Oczywiście w szeregach formowanej w ZSRR polskiej armii nie zabrakło zwolenników Żabotyńskiego. Dzięki ogłoszonej przez Stalina amnestii dla Polaków do armii Andersa trafił na przykład przedwojenny szef Betaru Mieczysław Biegun, znany potem jako Menachem Begin.

I zaznaczmy, że między żołnierzami Polakami a żołnierzami Żydami zdarzały się nieraz konflikty np. bijatyki. 14 listopada 1941 r. interweniował w tej sprawie sam generał Sikorski, wydając następujący rozkaz: „Zakazuję stanowczo okazywania żołnierzom wyznania mojżeszowego niechęci w formie krzywdzących przezwisk lub uchybiania godności ludzkiej. Za przestępstwa w tym względzie będę surowo karał. Naczelny Wódz Sikorski”
Jednym ze sposobów na rozładowanie napięć był forsowany przez rewizjonistów Żabotyńskiego pomysł powołania w ramach wojsk polskich legionu żydowskiego, dowodzonego przez żydowskich oficerów. Plan poparła część polskich oficerów z gen. Tokarzewskim na czele, jednak Brytyjczycy, którzy planowali ewakuację armii Andersa na Bliski Wschód, naciskali na Sikorskiego, by porzucił ten projekt. I tak się rzeczywiście stało.
Gdy w końcu polska armii pojawiła się w Palestynie została dobrze przyjęte przez żydowskie podziemie. Wśród Polaków nie przecież brakowało ludzi, którzy przed wojną brali udział w szkoleniu żołnierzy Sterna w Polsce. Przykładem Wiktor Drymmer, przed wojną szef departamentu konsularnego MSZ, który wspórganizował kursy dla bojowników Irgunu. I właśnie Drymmer - poprzez Menachema Begina – bardzo szybko nawiązał kontakt z Irgunem i ludźmi Sterna. Ci zaś, poradzili polskim żołnierzom w brytyjskich mundurach odpowiednie znakowanie pojazdów. Dzięki temu, „Gang Sterna” miał rozpoznawać Polaków i ich nie atakować.
Wyszkoleni przed wojną w Polsce kadrowcy Sterna bowiem, zasileni żydowskimi dezerterami z armii Andersa, wciąż atakowali siali Arabów i Brytyjczyków. Najbardziej znana akcja to zabicie (1944) w Kairze brytyjskiego ministra lorda Moyne’a, który odmówił pomocy w ewakuacji tysięcy węgierskich Żydów, zagazowanych później w hitlerowskich obozach koncentracyjnych pod koniec wojny. Wtedy, do walki z Brytyjczykami powrócił kierowany już przez Begina Irgun, łącząc się z Gangiem Sterna. Efektem było wysadzenie 22 lipca 1946 r. jerozolimskiego hotelu King David, w którym mieściło się dowództwo sił brytyjskich w Palestynie. W marcu następnego roku, wyszkoleni przez polską Dwójkę zamachowcy wysadzili w powietrze brytyjską rafinerię w Hajfie. Ostatnim ich wyczynem, było zabicie w 1948 r. hrabiego Folke Bernadotte’a, który jako wysłannik ONZ przybył do Palestyny mediować między Żydami i Arabami. Nie pomogło mu nawet to, że w czasie wojny uratował on ponad 11 tys. Żydów.
Po skończeniu wojny z Brytyjczykami, w czerwcu 1948 roku dowodzący Irgunem Menachem Begin próbował zrealizować plan desantu morskiego na Izrael. Do Tel Awiwu przypłynął więc z Europy wyładowany bronią statek z tysiącem syjonistów. Na cześć nieżyjącego od 1940 roku Żabotyńskiego, okręt nazwano jego konspiracyjnym pseudonimem „Altalena”. Begin chciał wykorzystać broń i ludzi z „Altaleniy” do zdobycia Jerozolimy. Ta bowiem - decyzją ONZ - znalazła się poza granicami Izraela.

Premier Ben Gurion, ten sam, obawiał się jednak utworzenia przez rewizjonistów armii niezależnej od rządu nowo powstałego Izraela. I dlatego zażądał oddanie broni paramilitarnej, podporządkowanej sobie Haganie, ale na to rewizjoniści nie zgodzili. Wtedy Ben Gurion kazał otworzyć ogień do zakotwiczonego statku. Trafiona kilkoma pociskami „Altalena” zapłonęła, zgromadzona w ładowniach amunicja mogła wybuchnąć. Wystraszeni żołnierze Irgunu skakali do wody, jednak ostrzału nie przerwano. W efekcie, na plaży w Tel Awiwie zginęło kilkunastu ludzi Begina, a dwustu aresztowano. Wydarzenia te na całe lata zepchnęły prawicowych syjonistów na margines życia politycznego w Izraelu. A Ben Gurion długo nie zgadzał się na sprowadzenie do Izraela zwłok Żabotyńskiego, co tak uzasadniał w 1959 roku: „Potrzebujemy żywych, a nie martwych Żydów, nie widzę sensu w mnożeniu grobów w Izraelu”. W końcu Włodzimierza Żabotyńskiego pochowano na Górze Herzla w 1964 roku. Menachem Begin zaś w 1977 roku został premierem Izraela. Od tego czasu jego partia Likud wciąż jest jedną z najważniejszych sił politycznych tego kraju. Jej członkowie powinni pamiętać o honorowym długu zaciągniętym przez ich ideowego prekursora i przyjaciela Polski Włodzimierza Żabotyńskiego. No i powinni go spłacać. Choćby wyzbyciem się antypolonizmu i walką z nim w światowej diasporze żydowskiej.

erl/Focus.pl