Samolot CASA-C295 należał do typowych transportowców używanych powszechnie w wielu krajach NATO. Polskie siły do dziś posiadają 16 takich maszyn. Wydawałoby się, że wyposażanie ich w najnowocześniejsze systemy nawigacji GPS oraz system pozwalający orientować się według radiolokacyjnych stacji ostrzegawczych winien gwarantować bezpieczeństwo lotów. Jednak komisja powołana po katastrofie ustaliła, że na katastrofę wpływ miał m. in. niewłaściwy dobór załogi i jej niewłaściwa współpraca w kabinie pilota. Na to nałożyły się dalsze fatalne czynniki, do których należały: złe warunki atmosferyczne na lotnisku, prawdopodobny brak odpowiedniej obserwacji wskazań radiowysokościomierza podczas podchodzenia do lądowania i wreszcie nieumiejętna interpretacja wskazań wysokościomierzy. Rejon lotniska w Mirosławcu znajdował się wówczas pod wpływem niekorzystnego ciśnienia atmosferycznego. Temperatura przy ziemi wynosiła 0,7oC przy daleko posuniętym zachmurzeniu. Przyczyniło się to do braku możliwości kontrolowania sytuacji poprzez obserwację powierzchni ziemi oraz drogi lądowania. Pilot błędnie ocenił wysokość w trakcie przelotu nad lotniskiem. Mógł zakładać, że znajduje się na wysokości około 50 metrów. W rzeczywistości maszyna znajdowała się znacznie wyżej – około 200 metrów nad płytą lotniska. W pewnym momencie, gdy samolot był na wysokości około 230 metrów, kontroler wydał polecenie korekty kursu na 300 stopni. Samolot pogłębił jednak przechylenie w lewo do 19 stopni, Prowadzący maszynę porucznik pilot Robert Kuźma zdając sprawę z niewielkiej już odległości od progu drogi startowej nieco szybciej zdecydował się wejść na nakazaną ścieżkę zniżania maszyny. Samolot zderzył się z ziemię w odległości 1300 metrów od początku drogi startowej. Kontakt z ziemią nastąpił na terenie zalesionym. Prędkość postępowa samolotu względem ziemi wynosiła 272 km/godz. Samolot złamał lewe skrzydło i uległ porozrywaniu a jego elementy zostały rozrzucone na przestrzeni około 50 metrów. Doszło do zapalenia paliwa wskutek kontaktu z gorącymi częściami silników lub zwarć instalacji elektrycznej, Powalono lub ścięto siedem drzew o średnicy od 20 do 30 centymetrów. Wśród ofiar zdarzenia był generał brygady pilot Andrzej Andrzejewski, dowódca 1. Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdninie. Pozostałe ofiary katastrofy nosiły rangę od pułkowników poprzez podpułkowników, majorów, po kapitanów i jednego porucznika oraz jednego sierżanta. Komisja stwierdziła, że mimo iż co najmniej dziesięciu pasażerów miało zapięte pasy to wobec wielkości sił występujących podczas zderzenia samolotu z ziemią pasy nie mogły uratować żadnego z pasażerów. Na wieść o tragedii prezydent Lech Kaczyński zarządził żałobę narodową, która trwała dwa dni od 24 stycznia 2008 do 26 stycznia 2008 roku. Na wniosek Rady Ministrów 25 stycznia w południe w całym kraju uczczono ofiary katastrofy minutą ciszy. Minister Obrony Bohdan Klich mianował pośmiertnie na kolejne stopnie wojskowe lotników poległych w katastrofie. Pogrzeb ofiar nastąpił na terenie 21. Bazy Lotniczej w Świdninie 18 lutego 2008 roku. Część ofiar pogrzebano na Cmentarzu Wojskowych w Powązkach, na cmentarzu Rakowickim w Krakowie oraz w Połczynie Zdroju, w Kołobrzegu,  Józefowie i Lipsku. 30 marca 2008 roku w Mirosławcu odsłonięto pomnik w formie głazu, na którym wyryto nazwisko ofiar katastrofy. Po katastrofie w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku pojawiło się wiele głosów, że mirosławiecka tragedia został zlekceważona i nie stała się impulsem do wprowadzenia zasady unikania przelotów jednym samolotem większej ilości wysokiej rangi oficerów i urzędników państwowych.