Tytuł brzmi nieco jak Szekspirowskie „być albo nie być”, i nie ma w tym nic dziwnego. By słuchać, trzeba zamilknąć (patrz recenzja: Zamilcz, słuchaj i ucz się). Bez milczenia trudno usłyszeć, a co najważniejsze – zrozumieć przekaz mówiącego Nauczyciela.

W modlitwie, szczególnie u ludzi młodych, zauważam fascynację mówieniem, wielosłowiem, słowotokiem, także pod postacią tzw. „daru języków”. Ekspresywne wyrażanie swojej wiary to charakterystyczny znak naszych czasów. Niestety, zbyt często występuje pod postacią zawoalowanego „ja” na pierwszym miejscu: ja się modlę do Boga, ja Go uwielbiam, ja oddaję Mu chwałę, ja Go żarliwie proszę, ja wstawiam się za innych do Niego… „Ja” zaczyna dominować tam, gdzie mówienie stanowi większą wartość od słuchania. Mówienie to akt dynamiczny, to działanie, bezpośrednia komunikacja. Kto dobrze mówi, jest chętnie słuchany. Zbyt często zasadniczym kryterium jest to, że „dobrze mówi” a raczej, że mówienie wychodzi mu dobrze. Treść ma mniejsze znaczenie od formy. Treść coraz częściej w ogóle traci na znaczeniu, ważna jest sama dynamika przekazu, emocje z nim związane i wzbudzane u słuchaczy. Słuchanie oznacza bierność, uwagę nastawioną na odbiór tego, co mówi ktoś inny. Kiedy słucham, moje „ja” staje się nieistotne, nie widać mnie. Tak, człowiek mówiący nie tylko jest słyszany, ale i widziany, postrzegany przez innych w sposób, jaki im narzuca swoim stylem, zachowaniem, gestykulacją. Wyobraźmy sobie człowieka milczącego, który ekspresyjnie gestykuluje. Co o nim pomyśli większość ludzi? „Wariat”, to chyba najtrafniejsze określenie. Dlaczego zatem nie pomyślimy tak o człowieku mówiącym i gwałtownie gestykulującym? Może w wyjątkowych przypadkach, ktoś uzna to za przesadę, ale w połączeniu z przemową takie zachowania nie są rażące.

Ten wstęp ma mi posłużyć jako kanwa do refleksji nad kolejnymi książkami o. Anselma Grüna OSB: Modlitwa chórowa a kontemplacjaModlitwa a poznanie siebie oraz Modlitwa jako spotkanie. Wszystkie te książki zakwalifikowałem do zbioru, który nazwałem „słuchaj!”. Modlitwa jako słuchanie, nawet modlitwa chórowa, która angażuje także w proces mówienia. Modlitwa jako poznanie siebie tej czynności już nie wymaga. W świetle tego, co napisałem we wstępie, słuchanie odgrywa kluczową rolę w spotkaniu, zarówno w tworzeniu relacji ze Zbawicielem, jak i w relacjach z Jego i naszymi siostrami i braćmi. W jednej z parafii, w centrum dużego miasta, rozmawiałem z księdzem, który bardzo aktywnie i z wielkim zaangażowaniem moderował działania grup młodzieżowych. Ubolewał nad tym, że wielu młodych katolików chętniej uczestniczyło w spotkaniach zboru zielonoświątkowego, ponieważ tam modlitwa (szczególnie uwielbienia) była bardzo dynamiczna, z bogatą oprawa muzyczną, śpiewami, chorągwiami. „To młodzieży się podoba” – tak można by skwitować to zjawisko. Milczenie i słuchanie jest passe. Przeczytałem ostatnio o syndromie określanym akronimem FOMO (Fear of Missing Out), czyli o lęku przed pominięciem. Dotyczy on nałogowych użytkowników mediów społecznościowych: muszą w nich istnieć, a istnieć można w mediach publikując, nawet byle co. Milcząc i słuchając trudno zaistnieć w grupie, a tym bardziej na szerszym forum. Upatruję w tym jedną z przyczyn tak małego zainteresowania ludzi młodych literaturą traktującą o modlitwie kontemplacyjnej, medytacji, lectio divina.

Czym zatem jest – według o. Anselma – modlitwa chórowa? Jest po prostu modlitwą w Bożej Obecności: „mens nostra concordet voci nostrae” – aby nasze serce było zgodne z tym, co głoszą nasze usta. Przed chwilą napisałem o problemach związanych z dynamiczną modlitwą językami, śpiewach i oprawie muzycznej. Przecież taka modlitwa wyrywa się z żarliwych serc, a usta głoszą chwałę Boga. Chyba coś pokręciłem. Otóż nie. Nie kwestionując wartości takiej ekspresyjnej modlitwy, napisałem o zjawisku ulegania emocjom i uczuciowości, które wiążemy z pojęciem „serca”, jednak nie o takim sercu piszą Ojcowie Kościoła. „Mens w zasadzie to to samo, co cor, serce, choć raczej wskazuje na dominującą część duszy. Według Augustyna mens to najgłębsza jedność całej duszy […]” – cytat z książki Modlitwa chórowa a kontemplacja. Trzeba być wewnętrznie spójnym, trwać – w zasłuchaniu – w jedności z Bogiem, by móc otworzyć usta. Budowaniu tej spójności służy także modlitwa chórowa, psalmodia, która nie jest emanacją naszej uczuciowości, a skupioną recytacją Słowa Bożego. Trudno rozwijać ten wątek zdając sobie sprawę z tego, że modląc się Psalmami, wypowiadając je na głos, słucham Słowa Bożego w skupieniu, nie dążąc do wyrażania siebie na modlitwie. W omawianej książce Anselma Grüna OSB pojawia się też rozdział na temat „jubilatio”. Jubilus jest śpiewem bez słów, wypływającym z rozradowanego, zasłuchanego serca człowieka. Warto dodać, że znany jest mistykom od wieków, i nie został odkryty w ostatnich czasach.


Czy kiedy mówię, mogę poznać siebie? Mówienie jest czynnością tak angażującą, że inne, te kontrolowane bezpośrednio, schodzą na plan dalszy. Dawniej w autobusach spotykało się informacje: „zabrania się rozmawiania z kierowcą”. Jest to czynność, która praktycznie wyklucza skupianie uwagi na czymś innym. Trudno poznawać siebie na modlitwie, kiedy tylko, mając nawet najlepsze intencje, mówimy do Boga.


Rzecz ma się inaczej, kiedy modlimy się Słowem Bożym, Psalmami. Wtedy, nawet wypowiadając je na głos, mówiąc, słuchamy Słowa, które dociera do nas nie tylko poprzez zmysł wzroku, ale i słuchu. Podczas uroczystych liturgii używa się często kadzidła, które jest wonią miłą Panu. Zmysł węchu jest również pobudzany w celu jeszcze głębszego wejścia w Misterium. Słuchając Nauczyciela poznajemy siebie, nie gadamy już o sobie, ponieważ On i tak wie wszystko o nas. Nawet jeżeli przedstawiam Mu jakąś prośbę, to i tak jest Mu ona znana, zanim ubiorę ją w słowa. Gdybym był doskonale zasłuchany w to, co mówi do mnie Bóg, nie musiałbym się wcale odzywać, znałbym siebie na wylot, tak jak On mnie zna, i niepotrzebne byłyby prośby i błagania. To jest jednak stan idealny, praktycznie niedostępny. Modlitwa jako metoda poznania siebie może nawet przerażać. Pustynia, wewnętrzne milczenie i zasłuchanie obnażają to, co zwykle jest w nas ukryte, czemu nie chcemy się z bliska przyglądać, co wolimy pozostawić pozornej nieświadomości, choć Pismo Święte wyraźnie mówi: „Nie ma stworzenia, które by dla Niego było niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte jest i odsłonięte przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek.” – Hbr 4, 13. Modlitwa jako metoda poznania siebie nie jest zwykłym narzędziem, jak sesje u psychoterapeutów, które ma odsłonić nasze ukryte „ja”, nie to wykrzyczane i wyrażane na różne sposoby, chociażby poprzez media społecznościowe. Modlitwa pozwala na odsłonięcie obolałego, skrzywdzonego, zalęknionego, najbardziej wrażliwego „ja”, którego nikomu nie chcę pokazać, ale przed Bogiem i tak nie jest ono niewidzialne. Czy naprawdę jesteśmy tego świadomi?

To odkrywanie swojej prawdziwej istoty dokonuje się w spotkaniu z wszystkowidzącym Bogiem. Spotkanie polega na bezpośrednim kontakcie, choćby wzrokowym. Eliasz zakrył płaszczem twarz, słysząc szmer łagodnego powiewu, po wszystkich spektakularnych zjawiskach poprzedzających ten moment. Nie był gotów. Bóg go zapytał: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. Czy musiał pytać? Nie, ale chciał, by Eliasz uświadomił sobie cel tego spotkania. Musiał uświadomić sobie, kim jest i czy tylko ucieka przed wściekłym tłumem, czy przychodzi ofiarować Bogu wszystko, całego siebie, czyli – tak niewiele. Człowiek współczesny, także chrześcijanin, chce coś znaczyć w otaczającym go świecie, być docenionym, zauważonym. Bycie „jak jesienny liść na wietrze” nikogo nie pociąga, nawet, kiedy tym powiewem wiatru jest Duch Święty. Zdać się na wolę Bożą, jak Eliasz, jest niezwykle trudno. Spotkanie z Bogiem musi poprzedzać nasza decyzja. Eliasz mógł pozostać w jaskini, przerażony tym, co się działo. Wyjście na spotkanie jest także aktem zaufania. Czy potrzebne są nam do spotkania z Bogiem góry i zjawiska rodem z filmów katastroficznych? O. Anselm Grün OSB W książce Modlitwa jako spotkanie przedstawia cztery takie miejsca spotkania z Bogiem, cztery różne formy modlitwy.

Modlitwa za innych – mnie trochę zdziwiło, że o. Anselm wymienił ją jako pierwszą. Okazuje się, że modlitwa za innych, o ile jest szczera, ma moc oczyszczającą. Przestajemy myśleć o swoich potrzebach i troskach. Eliasz uświadomił to sobie przedstawiając Bogu, z czym przyszedł na spotkanie. Właściwie oskarżył Izraela o odstępstwo od wiary, ale była to też prośba za niewierny lud, a Bóg przedstawił mu wizję drogi oczyszczenia. Oznacza to, jak pisze o. Anselm, że możemy modlić się nawet za naszych nieprzyjaciół słowami „Panie, błogosław mu/jej”. Bóg doskonale wie, co komu jest najbardziej potrzebne, a w modlitwie prośby pozostaje nam uświadomić sobie, że Bóg pragnie błogosławić wszystkim, bo „nie ma stworzenia, które by dla Niego było niewidzialne”.

Drugim miejscem spotkania jest lectio divina, miejsce uprzywilejowane, nie tylko dla mnichów. To miejsce wymaga odwagi, ponieważ, cytując słowa Św. Augustyna: „Słowo Boże jest wrogiem twojej własnej woli, dopóki nie stanie się przyczyną twego zbawienia”.

Uwielbienie to trzecie miejsce, w którym człowiek spotyka Boga w zachwycie nad dziełem stworzenia. Dzieło to trwa, ponieważ Bóg nie jest ograniczony ani przestrzenią, ani czasem. W prawdziwym, bezinteresownym uwielbieniu można całkowicie zapomnieć o sobie i dać się unieść Duchowi Bożemu, jak liść na wietrze. Trzej Królowie poszukiwali Dzieciątka, natomiast nam pozostaje tylko odnaleźć siebie w Bogu, w Jego planie względem nas. Miejscem ostatnim jest nieustanna modlitwa, która jednak nie oznacza ciągłego wypowiadania jakiejś formuły. Nieustanna modlitwa to stan, a może raczej proces duchowy, przenikający każdą sekundę naszego życia. Jest to modlitwa wewnętrzna, której towarzyszy wewnętrzne milczenie i zasłuchanie. Żyjemy, pracujemy, wypoczywamy, bawimy się i nie musimy z tego rezygnować, wystarczy świadomość, że On Jest. Metoda zwana Modlitwą Jezusową pomaga w dojściu do takiej świadomości – radosnej Obecności Boga w każdej chwili życia. Pokój wewnętrzny i cicha radość są objawami tej nieustającej w nas modlitwy. Prośba o zmiłowanie Boga nad nami to prośba o wylanie pełni Jego darów. Modlitwa Jezusowa jest także wyrazem pełnego zaufania, które otwiera człowieka na spotkanie z Bogiem.


Henryk Metz – kierownik projektów i programów w branży IT oraz ekspert/trener metod ciągłego doskonalenia. Ikonopisarz, członek Senatu Śląskiej Szkoły Ikonograficznej, reprezentuje Wydział Światło i Zbawienie ŚSI. Wraz z żoną Zofią pomaga zainteresowanym poznawać i doskonalić się w sztuce pisania ikon we wspólnocie Ikonopisarzy Wszystkich Świętych przy parafii pw. Wszystkich Świętych w Gliwicach.

źródło: ps-po.pl