Woronicz nie był zwykłym oficerem. Przez lata brał udział w najbardziej ryzykownych misjach wywiadowczych i sabotażowych. To on, według źródeł cytowanych przez The Times, miał być kluczowym uczestnikiem ataku na gazociąg Nord Stream – uderzenia, które Zachód odebrał jako symboliczne rozbicie rosyjskich wpływów energetycznych. Ale jego aktywność wykraczała daleko poza Morze Bałtyckie.
Zgodnie z informacjami opublikowanymi w mediach, pułkownik był zaangażowany w operacje prowadzone na terytorium Federacji Rosyjskiej, m.in. w obwodzie kurskim. Kierował atakami dronów morskich na jednostki Floty Czarnomorskiej oraz operacjami mającymi na celu eliminację prorosyjskich dowódców. Jednym z jego sukcesów była zasadzka, która w 2015 roku zakończyła życie Aleksieja Mozgowoja – przywódcy prorosyjskiej grupy „Prizrak” działającej na wschodzie Ukrainy.
Choć oficjalne ukraińskie komunikaty milczą na temat śmierci Woronicza, źródła wywiadowcze nie mają wątpliwości: był to zamach, który nosi wyraźne ślady operacji rosyjskich służb specjalnych. Zabójstwo zostało starannie zaplanowane, a jego wykonanie – symboliczne. Zginął nie gdzieś na linii frontu, lecz w centrum ukraińskiej stolicy. To sygnał: linia frontu rozciąga się teraz na całą planetę.
Były generał SBU Wiktor Jagun zapowiedział już, że Ukraina nie zostawi tej śmierci bez odpowiedzi. – To będzie reakcja na poziomie Operacji Pajęcza – powiedział, nawiązując do jednej z najbardziej skomplikowanych i skutecznych serii działań specjalnych przeciwko Rosjanom. Podobnego zdania jest były funkcjonariusz Iwan Stupak, który ostrzegł, że tajna wojna dopiero się zaczyna.
– Ukraińcy nie będą przeprowadzać zamachów w krajach sojuszniczych, ale Afryka, Azja Południowo-Wschodnia, Ameryka Południowa – to będą tereny przyszłych rozgrywek – tłumaczy Stupak. Wojna między służbami potrwa jeszcze wiele lat. To będą precyzyjne zamachy, pojedynki snajperów, zatrute filiżanki herbaty i zdalnie odpalane ładunki pod samochodami agentów.
Śmierć pułkownika Woronicza to nie tylko cios dla ukraińskiego wywiadu, ale również ostrzeżenie dla całego Zachodu. Konflikt między Rosją a Ukrainą przenosi się poza pole bitwy – do stolic, hoteli i kawiarni na całym świecie. To również sygnał, że osoby uczestniczące w operacjach wymierzonych w interesy Rosji mogą stać się celem niezależnie od miejsca pobytu.
Tego rodzaju zamachy przypominają realia z czasów zimnej wojny, ale w nowym, globalnym wydaniu. Dziś agenci nie tylko śledzą się nawzajem, ale prowadzą prawdziwe działania wojenne na terytoriach neutralnych. Ukraińskie służby muszą być gotowe do kontrofensywy – nie tylko na froncie w Donbasie, ale również w Berlinie, Bangkoku czy Stambule - czytamy.