Zdjęcia opublikowane w mediach społecznościowych jasno pokazują: zachodni sojusznicy wspólnie zmierzają na spotkanie z Wołodymyrem Zełenskim, a polski premier jedzie osobno. Dla wielu obserwatorów to coś więcej niż przypadek – to symbol.

Adrian Zandberg z partii Razem nie ukrywa, że cała sytuacja budzi jego zastrzeżenia.

– Sytuacja, w której Polska jedzie innym wagonem, niż ci, którzy odgrywają istotną rolę w relacjach międzynarodowych […] nie jest sytuacją dobrą – stwierdził w rozmowie z Dorzeczy.pl. Dodał również, że nie przesądza jednoznacznie, czy był to wynik celowego działania, ale jego zdaniem Ministerstwo Spraw Zagranicznych powinno tę sprawę gruntownie wyjaśnić.

Zandberg zwrócił uwagę, że nawet jeśli pociąg podstawia strona ukraińska, to dyplomacja polska powinna wcześniej uzgodnić logistykę, by uniknąć podobnych „niefortunnych” gestów, które mogą być odczytane jako sygnał o niższej randze polskiego udziału w rozmowach.

Na zarzuty zareagował rzecznik MSZ, który poinformował, że za organizację podróży odpowiadała strona ukraińska i to ona zadecydowała o oddzielnym transporcie dla Donalda Tuska. Zapewnił też, że spotkanie w Kijowie przebiegło zgodnie z protokołem i nie ma mowy o celowym wykluczeniu Polski z grupy przywódców.

Jednak w opinii polityków opozycyjnych, sytuacja ta wpisuje się w szerszy problem: postrzegania Polski jako państwa o ograniczonym wpływie na decyzje międzynarodowe, szczególnie w obliczu intensywnych relacji Berlina, Paryża i Londynu z Waszyngtonem i Kijowem.

W tle sporu o dyplomatyczną symbolikę wydarzyła się sprawa kluczowa: prezydent Zełenski ogłosił gotowość do 30-dniowego zawieszenia broni bez warunków wstępnych, co zostało ustalone po rozmowie przywódców z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Jeżeli Rosja nie przystanie na propozycję, Zachód zapowiedział zwiększenie sankcji wobec Moskwy.