Czy jednak dojdzie w rzeczywistości teraz do deeskalacji? Widzę tutaj dwie przeszkody: 

Po pierwsze interesy USA i Izraela w kontekście tego konfliktu jawnie się różnią. I było to widać od samego rozpoczęcia negocjacji irańsko-amerykańskich w sprawie programu nuklearnego tego kraju. Izrael miał o wiele bardziej daleko idące plany i radykalną pozycję aniżeli administracja Trumpa. Oczywiście można znaleźć wystarczająco dużo głosów mówiących, że była to tylko taka skomplikowana polityczna gra pozorów i te interesy wcale się nie różniły. Ja jednak jestem dość sceptyczny wobec wszelkiego rodzaju "szach 4D" w polityce międzynarodowej.

Stopień skomplikowania stosunków międzynarodowych powoduje, iż nawet jeżeli ktoś próbuje prowadzić tak skomplikowane partie, to ich wynik zazwyczaj jest daleki od planowanego, ponieważ zbyt wiele czynników wpływa na ten wynik i są one bardzo trudne do uwzględnienia. O wiele bardziej prawdopodobne jest to, że różnice w podejściach USA i Izraela, które obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach są realne. I zakładając to, możemy przewidzieć, że cele toczącej się wojny dla Izraela mogą być o wiele bardziej daleko idące, niż po prostu zatrzymanie, spowolnienie lub nawet zniszczenie irańskiego programu nuklearnego.

Widać to nawet z charakteru izraelskich uderzeń na Iran. Izrael nie tylko razi cele militarne, ale na przykład i placówki miejscowej policji. To wskazuje, iż Izraelowi chodzi o bardziej głębokie porażenie irańskich instytucji państwowych, osłabienie tego kraju, jego zdestabilizowanie wewnętrzne lub nawet upadek reżimu.

Chaos w Iranie groźny dla wielu innych graczy, dla Izraela może być akceptowalny jako rozwiązanie długotrwale eliminujące Iran jako geopolitycznego gracza w regionie. Bez operacji lądowej, która w sytuacji tej wojny po prostu nie jest możliwa ze strony Izraela, destabilizacja to jest jedyna "opcja maksimum" dostępna dla Izraela. W tym kontekście wciągnięcie USA głębiej do tego konfliktu leży w interesie Izraela ponieważ temu ostatniemu może po prostu zabraknąć zasobów, by samodzielnie ten cel osiągnąć. 

Stany Zjednoczone przeciwnie, chciałyby przysłowiowo "mieć problem z głowy" i nie angażować się w długotrwały konflikt, który w dodatku grozi destabilizacją irańskiego reżimu czy rozpadem tego kraju. I dlatego po pierwszym uderzeniu, Donald Trump natychmiast wzywa do postawienia kropki w konflikcie zamiast dążenia do wyeliminowania irańskiej teokracji. 

Po drugie, kolejną przyczyną, dlaczego może nie dojść do deeskalacji, to brak zdolności Izraela do przeprowadzenia operacji lądowej i brak chęci USA, żeby dać się wciągać się w operację lądową tak ogromnej skali przeciwko kraju z populacją 90 mln ludzi i tak niekorzystnym dla ataku terenem. Iran bardzo dobrze sobie zdaje sprawę z tego, iż mimo strat spowodowanych uderzeniami z powietrza, okupować Iran fizycznie ich przeciwnicy nie mogą. To jest o tyle niebezpieczna sytuacja, że jeżeli pierwszy szok w Iranie minie i ten kraj adaptuje się do tej sytuacji, jeżeli społeczeństwo zamiast zwrócić się przeciwko swojemu własnemu reżimowi, bardziej będzie skoncentrowane na "obronie zaatakowanej ojczyzny" to może dojść do sytuacji, w której pomimo uderzeń powietrznych wola walki po stronie Iranu nie będzie słabnąć. Jeżeli ten kraj się nie zdestabilizuje, a reżim utrzyma kontrolę nad społeczeństwem i mniejszościami etnicznymi, to może dojść do sytuacji patowej, w której dalsze uderzenia nie dają już znaczącej poprawy sytuacji dla Izraela, a USA mimo kolejnych gróźb nie będą mogli nic od Iranu uzyskać. I ten scenariusz jest o tyle niebezpieczny, że w tej sytuacji Iran, który wytrzymał pierwsze uderzenie, może zacząć otrzymywać wsparcie z zewnątrz. Na przykład z Chin. Wsparcie mniej lub bardziej jawne. Co jeszcze bardziej skomplikuje sytuację Izraela i Stanów Zjednoczonych. 

Czy tak się stanie i ten czarny dla USA i państwa żydowskiego scenariusz się zrealizuje, czy dojdzie do nowych rozmów irańsko-amerykańskich lub zdestabilizowana tego kraju? O tym się dowiemy w najbliższe tygodnie. 

Mikołaj Susujew