Demonstracje, które rozpoczęły się po tragicznym zawaleniu się dachu dworca kolejowego 1 listopada 2024 roku – w katastrofie zginęło 16 osób – przerodziły się w masowe protesty antyrządowe. Organizatorzy, w dużej mierze studenci, domagają się przedterminowych wyborów i rozliczenia władz z zaniedbań. W połączeniu z narastającymi napięciami etnicznymi tworzy to, zdaniem Plenkovicia, mieszankę wybuchową.
– „Serbia zmaga się z ogromnymi problemami wewnętrznymi, a jednocześnie w sąsiednich państwach narasta kryzys – od blokad politycznych w Macedonii Północnej po groźby separacji w Bośni i Hercegowinie” – wskazał chorwacki premier.
Serbia stanowczo odrzuciła zarzuty. Przewodnicząca parlamentu Ana Brnabić oceniła słowa Plenkovicia jako „ingerencję w wewnętrzne sprawy kraju”. Według niej, celem chorwackich komentarzy jest osłabienie pozycji prezydenta Aleksandara Vučicia.
Prezydent Serbii od dawna znany jest z utrzymywania bliskich relacji z Moskwą. Mimo nacisków Unii Europejskiej, kilka miesięcy temu udał się do Moskwy, aby wziąć udział w defiladzie na Placu Czerwonym. W swoim wystąpieniu podkreślał historyczne więzi Serbii i Rosji oraz osobistą lojalność wobec Władimira Putina.
Vučić zaznaczył, że jego podróż do Moskwy była utrudniona z powodu odmów przelotów nad krajami bałtyckimi. Jednocześnie wskazał na znaczenie rosyjskiego wsparcia w kwestii kontraktów gazowych oraz sprzeciwu wobec uznania niepodległości Kosowa. W ostrych słowach oskarżył Unię Europejską o stosowanie presji i groźby wobec Serbii.
Eksperci podkreślają, że narastające napięcia mogą doprowadzić do ponownej destabilizacji Bałkanów Zachodnich – obszaru, który od lat pozostaje jednym z najbardziej wrażliwych geopolitycznie punktów w Europie. Ostrzeżenie premiera Chorwacji wpisuje się w coraz głośniejsze obawy, że sytuacja w Serbii może stać się punktem zapalnym o regionalnym, a nawet kontynentalnym znaczeniu.