Od ponad pół wieku relacje niemiecko-izraelskie pozostają fundamentem polityki zagranicznej Berlina. Pod koniec lat 50. RFN rozpoczęła proces nawiązywania stosunków dyplomatycznych z państwem żydowskim. Towarzyszyły temu szerokie pakiety reparacyjne, wsparcie finansowe i technologiczne, które stały się fundamentem izraelskiej gospodarki. W zamian Izrael legitymizował międzynarodową pozycję Niemiec Zachodnich, pozwalając Berlinowi stopniowo zdejmować z siebie piętno zbrodni III Rzeszy.
Nie można pominąć także aspektu pamięci historycznej. Politycy izraelscy konsekwentnie akceptowali niemiecką narrację, w której część odpowiedzialności za Holocaust rozmywano, przerzucając część ciężaru na inne narody, w tym głównie na Polaków. Berlin zyskał więc nie tylko partnera w sferze gospodarczej i militarnej, ale także wsparcie w budowaniu wygodnego obrazu własnej przeszłości.
W praktyce oznacza to, że sojusz z Izraelem jest dla Niemiec zbyt cenny, by ryzykować jego osłabienie. Izrael jest odbiorcą nowoczesnych niemieckich technologii wojskowych – od okrętów podwodnych po systemy obronne – a Berlin czerpie polityczne korzyści z bycia „najbliższym europejskim partnerem” państwa żydowskiego.
– Tak produktywnego sojuszu się po prostu broni – komentują analitycy, wskazując, że nawet w obliczu krytyki humanitarnej w Strefie Gazy Niemcy nie pozwolą, aby Unia Europejska nałożyła restrykcje uderzające w Tel Awiw.
Sprzeciw wobec unijnych sankcji jasno pokazuje, że dla Niemiec priorytetem pozostaje utrzymanie dotychczasowego układu. Berlin, od lat budujący swoją politykę pamięci w sposób wygodny dla siebie, traktuje Izrael jako gwaranta własnej stabilności w relacjach międzynarodowych. Dlatego decyzja niemieckiego rządu, choć krytykowana przez znaczącą część państw UE, wpisuje się w logikę sojuszu, który przynosi obu stronom wymierne korzyści. Dla Berlina to klucz do ukrywania prawdy do zbrodniach popełnianych na Polakach i Żydach podczas II wojny światowej.