Mamy jak sądzę trzy odpowiedzi na to pytanie. Pierwsza, że dziś wydaje się wszystko, nawet wbrew woli twórców. Palenie przez artystów dzieł nieudanych, czy haniebnych wydaje się swego rodzaju obrazoburstwem, odmową krytycznego wglądu w siebie, ucieczką przed krytykiem – współczesnym bogiem literatury. Losy samego twórcy traktuje się bowiem jako konieczny element dzieła. Ma to swoje dobre strony, demaskuje kreacje mające ambicje szersze niż tylko literatura i albo je kompromituje, albo docenia. Ale ta postawa w dzisiejszej wersji jest także wytworem kultury voyeryzmu, kultury podglądactwa ukrytej za szlachetnymi intencjami obcowania z literaturą i sztuką wysoką. To drugi powód, jak sądzę, dla którego opublikowano zapiski osobiste Gombrowicza. Bardziej interesujące w gruncie rzeczy wydają się czytelnikowi sypialnie, toalety i mroczne zakamarki niż to co ma faktycznie wartość literacką. Rita Gombrowicz trafnie jak się zdaje zauważa, że „Dziennik” Gombrowicza może istnieć bez „Kronosa”, ale „Kronos” nie może istnieć bez „Dziennika”. Wniosek z tego jest prościutki. Dziennik intymny, nawet w oczach najbliższych pisarzowi ludzi i żadnych tekstów krytyków, nie ma żadnej wartości jako samodzielne dzieło literackie, nie ma wartości bez Gombrowicza. Jeśli tak jest to trzeba zapytać czy faktycznie nawet z Gombrowiczem zyskuje jakieś uzasadnienie. Trzecia odpowiedź na pytanie o sens wydawania „Kronosa” wynika z drugiej – „Kronos” po prostu się sprzeda, będzie czytany z wypiekami na twarzy, będą wyszukiwane fragmenty, gdzie wyliczane są partnerki i partnerzy erotomańskich przygód autora.

Ciekawe uzasadnienia dla „Kronosa” znaleźli wydawcy i redaktorzy tomu, czyli przede wszystkim Rita Gombrowicz i Jerzy Jarzębski. Gombrowiczowa buduje je właściwie tylko na krótkiej i enigmatycznej notatce pisarza, prawdopodobnie dotyczącej „Kronosu”: „Pozostało mi jeszcze coś w zapisie, ale tej reszty – bardziej prywatnej – wolę nie zamieszczać. Nie chcę narażać się na kłopoty. Może kiedyś… Później”.  „Kronos” jest bardzo przydatny do odszyfrowania licznych wątków biograficznych pisarza, szczególnie, że przez lata jego żona i przyjaciele z detektywistyczną skrupulatnością rozwijali świat zapisanych skrawków wspomnień. Nie bez przyczyny wczesne lata życia, rekonstruowane ze słabnącej pamięci, można niemal pomijać w lekturze i skupiać się na ciekawszych przypisach biograficznych przygotowanych przez redaktorów. Jednak również Rita Gombrowicz musiała, jak pisze, przełamać samą siebie by „Kronosa” opublikować. Trudno się dziwić, kolejne strony czyta się z niesmakiem. Zrobiła to w sposób paradoksalny, powołując się na perwersyjną perspektywę liberalnej moralistyki: „Czy pominąć fragmenty zbyt prywatne, sygnalizując ich opuszczenie? Wahałam się, ale takie wyjście przypominało mi ponure lata cenzury komunistycznej”. Niewątpliwie to zupełne pomieszanie z poplątaniem w pojęciach i ocenach, ale taka jest logika współczesnej kultury, by hańbę nazywać orężem przeciw zniewoleniu.

Znamy Gombrowicza jako tytana własnej formy, tymczasem w Kronosie mamy przed sobą niewolnika chuci, narcyzmu, pożądania bogactwa, a także emocji; człowieka wiecznie skłóconego z najbliższymi mu ludźmi. Forma okazuje się papierowa. Gombrowicz w pewnym momencie odkrywa twórczość Sartre’a, a razem z nim Jean Geneta – literata marginesu: homoseksualistę, kryminalistę, które to doświadczenia wypełniają jego twórczość. Także w przypisach „Kronosa” można przeczytać, że pomiędzy Genetem, a Gombrowiczem istniała duchowa więź wsparta na „inwersji wartości”. Jednak jest to jak się zdaje nadinterpretacja. Gombrowicz bowiem w porównaniu z Genetem wydaje się hipokrytą, który wstydził się swoich homoseksualnych praktyk, do tego stopnia, że nie godził się by je tak wprost określać. Genet przeciwnie starał się zachowywać integralność swojej postawy artysty wyrzutka, człowieka na opak. Poza Gombrowicza jaką znamy z „Dzienników” zwodzi i uwodzi znacznie bardziej. Nie czyni z występku cnoty, ale ukrywa występek i udaje cnotę i mądrość. Udaje słabość, ale szuka piedestału, szuka autorytetu moralnego wobec czytelnika. Ten zabieg zresztą Gombrowiczowi się udał i nie zmieni tego już nawet wydanie „Kronosa”. Pozostaje tylko pytanie czy lektura i krytyka dzieł Gombrowicza potrzebuje treści w nim zawartych.

Inne niż Rita Gombrowicz uzasadnienie wydania „Kronosa” dał w swoim posłowiu Jerzy Jarzębski. Jarzębski wprost zastanawia nad sensem wydania dziennika intymnego Gombrowicza. Pisze: „No bo i po cóż nam „niewydarzony” „Kronos” skoro od lat czytać możemy te niemal tysiąc mistrzowskich stronic, rozpoczętych sławnym: „Poniedziałek Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja”? Czy zatem jest coś, co „Kronos” uczyniłoby tekstem nie tylko wartościowym, ale w swej formule niepowtarzalnym. Otóż, jak sądzę, tą cechą najbardziej specyficzną „Kronosu” jest – w zgodzie z tytułem – stosunek do czasu”. Nie wynika z tego jednak żadna głębsza konstatacja poza tym, że dziennik jest zapisany chronologicznie i miesiąc po miesiącu. Nie wydaje się to czymś niepowtarzalnym w przypadku tego typu literatury. Samo odróżnienie od głośnego „Dziennika” nie czyni  jeszcze wartości. Drugie uzasadnienie ma być egzystencjalne, ale wydaje się szalenie enigmatycznie i niespecyficzne jeśli chodzi o to konkretne dzieło i przynależy raczej całej literaturze: „Lekturze własnego losu poświęcony jest głównie „Kronos”. Dlatego pisarz jest w nim w tej samej mierze autorem, co czytelnikiem, a może nawet bardziej tym drugim. Z tego samego powodu czytelnik „zewnętrzny” tych zapisków jest w równej mierze sobą samym, jak – na chwilę, na czas lektury – szukającym sensu swej egzystencji „Gombrowiczem”. Może tylko po to, by dać czytelnikom szansę takiego utożsamienia, warto było wydać „Kronos” drukiem.”

Trzeci powód jest bardziej konkretny i dotyczy homoseksualizmu pisarza. Czytamy w posłowiu: „Za sprawą „Kronosu” upada więc definitywnie teza pewnych przedstawicieli krytyki gejowskiej, którzy dowodzili (nie opierając się na faktach), że Gombrowicz był homoseksualistą stuprocentowym, dla niepoznaki tylko udającym biseksualistę.” Warto zapytać jakie ma znacznie w recepcji dzieł Gombrowicza to czy był erotomanem bi- czy homoseksualnym. Jakie to ma znacznie dla problemów jakie go zajmowały w publikowanych za życia utworach. Co nam to mówi o formie polskości? Rozstrzygnięcie kwestii homoseksualizmu jest właśnie ciekawostką dla intelektualnego voyeryzmu. Ale jeśli Gombrowicz jest „prawdziwy” w „Kronosie” to jaki jest w „Dzienniku” czy innych dziełach i jaką to ma dla nas wartość? Niestety wokół „Kronosu” tylko się psychologizuje. Mam na myśli teksty stanowiące oprawę wspomnień. Posłuchajm Wojciecha Karpińskiego: „Dzięki jakim tajemnym zaklęciom autor suchych wyliczeń owrzodzeń, chorób, ambicjonalnych konfliktów – przemienił się w twórcę „Dziennika”. Gdyby jednak zamiast pobłażliwych uśmiechów wokół perwersji Gombrowicza ktoś zechciał się chwilę zastanowić nad tym, że mówimy o jednym z nauczycieli współczesnej Polski, wyniknęła by z tego debata nad znaczeniem i autorytetem Gombrowicza. Nikt tego jednak raczej nie zrobi. Za Gombrowiczem idą pieniądze i sława, że oto jest „ktoś”, ale że też jest młot na tę Polskę nie-tak-bardzo-nowoczesną. Nie mogą go utracić. Po „Kronosie” mam go dosyć, ale mam też ochotę sprawdzić treść innych książek jest wciąż taka sama jak zdawał mi się wcześniej. Podejrzewam, że nie.

Tomasz Rowiński