Marzeniem świętej pamięci Andrzeja Przewoźnika było napisanie książki o Katyniu. Całymi latami zbierał po świecie unikalne materiały historyczne, które zamierzał wydać w swoistym opus magnum. Znacznie wcześniej przymierzał się jednak do opublikowania nieco mniejszej książki, do której dokumentację kompletował przy okazji sprawy Katynia. Chodziło o biografię Wasilija Zarubina – asa sowieckiego wywiadu, legendy NKWD, człowieka, który odegrał złowrogą rolę w procesie ludobójstwa polskich oficerów w 1940 roku.

Eksterminacja polskich jeńców wojennych w Katyniu, Charkowie i Miednoje rozpoczęła się w kwietniu 1940 roku. Dlaczego Sowieci nie zlikwidowali ich jednak od razu po wzięciu do niewoli, lecz trzymali niemal pół roku w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie? Co się działo w tym czasie z polskimi oficerami? Jakie zamiary mieli wobec nich bolszewicy?

Dziś, w świetle gromadzonej latami dokumentacji, jest oczywiste, że pierwotnym celem władz sowieckich nie była eksterminacja polskich elit, lecz przewerbowanie ich na stronę komunistów. Jeńcy zostali umieszczeni w byłych prawosławnych klasztorach, swego czasu cieszących się wielką czcią wśród rosyjskiego ludu. Na przykład Kozielsk, położony 250 kilometrów na południowy wschód od Smoleńska, był dawną posiadłością polskich rodów: Puzynów i Ogińskich, z których wywodził się znany kompozytor Michał Kleofas Ogiński, autor słynnego poloneza Pożegnanie ojczyzny. Na terenie monastyru w Kozielsku znajdowała się Pustelnia Optyńska, słynąca w całej Rosji z tego, że mieszkali w niej świątobliwi starcy, do których przybywali pielgrzymi z najodleglejszych stron. Pustelnię tę – wraz z jej mieszkańcem: starcem Zosimą – uwiecznił w swych Braciach Karamazow Fiodor Dostojewski. Po rewolucji bolszewickiej Sowieci zbezcześcili klasztor i urządzili w nim sanatorium im. Maksyma Gorkiego.

Wasilij Zarubin

Warunki życia w obozach internowania były, jak na sowieckie warunki, wcale nie najgorsze. Więźniów nie starano się ani zagłodzić, ani wycieńczyć pracą fizyczną. Co więcej, organizowano dla nich wykłady i pogadanki politologiczne, wyświetlano propagandowe filmy, dawano do czytania komunistyczne broszury i gazety. Czy postępowano by z nimi tak, gdyby zamierzano ich zlikwidować?

zebranych materiałów wynika, że nad oficerami prowadzono intensywną pracę polityczną. Owa pieriekowka dusz miała na celu stworzenie polskiej odmiany homo sovieticus. Chodziło o sformowanie kadr dla przyszłej polskiej republiki sowieckiej, zwłaszcza zaś dla armii owego podporządkowanego Moskwie marionetkowego tworu.

W obozie w Kozielsku przetrzymywanych było ponad 4600 Polaków. Każdy z nich miał swoją teczkę operacyjnego rozpracowania ze zdjęciami i odciskami palców. Pracą operacyjną i polityczną zajmowało się około 130 funkcjonariuszy NKWD. Z ich raportów wynika, że polscy oficerowie w większości odrzucali światopogląd komunistyczny i trwali przy praktykach religijnych. Dlatego w grudniu 1939 roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, wywieziono z Kozielska około 200 więzionych tam księży. Ich los do dziś pozostaje nieznany – wszystko wskazuje na to, że zostali zamordowani, ale nieznane jest ich miejsce pochówku.

Enkawudziści ze zdumieniem odkryli, że polscy jeńcy nie przestali się jednak modlić, choć praktyki religijne były surowo zakazane. Próbowali rozpracować pozostałych nielicznych kapłanów, którzy podawali się za cywilów, nie odnieśli jednak większych sukcesów. Oficerowie odporni byli też na agitację, jaka płynęła podczas obowiązkowych wykładów z materializmu dialektycznego, naukowego ateizmu oraz marksizmu-leninizmu.

Sowieci dążyli do złamania solidarności zbiorowej Polaków oraz skruszenia ich wspólnoty. Wszelkie ich działania, mające na celu rozbicie więzi i hierarchii, przynosiły jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Doszło nawet do tego, że uwięzieni oficerowie sami zaczęli prowadzić działalność konspiracyjną, choćby wydając w kozielskim obozie dwa podziemne czasopisma: „Monitor” (ukazało się piętnaście jego numerów) i „Merkuriusz” (cztery numery). Bezradny komendant obozu major Wasilij Korolow pisał w raporcie do zwierzchników: „Kadra oficerska byłej armii polskiej jawnie wyraża w rozmowach uczucia patriotyczne do byłej Polski”.

Nic więc dziwnego, że Zarząd ds. Jeńców Wojennych i Internowanych wysłał do Kozielska specjalną grupę operacyjną z elitarnego V Wydziału NKWD, na czele której stał jeden z asów sowieckiej razwiedki – Wasilij Zarubin. Rozpoczął się nowy etap werbunku. Kuszeniem przestali zajmować się prymitywni politrucy od agitpropu w rodzaju komisarza Michaiła Aleksiejewa, a ich miejsce zajął prawdziwy Mefistofeles.

Zarubin od początku oczarował polskich więźniów. Jak wspominał Stanisław Swianiewicz: „posiadał maniery i dystynkcję człowieka wyższej kultury”, czym „przypominał wykształconych oficerów żandarmerii w carskiej Rosji”. Ujmował szarmanckością i ogładą towarzyską, znajomością kilku języków obcych i światowej literatury. Amerykański historyk Allen Paul tak opisuje sposób postępowania Zarubina: „zdobył u polskich oficerów szacunek i pewien stopień zaufania. Nie pełnił funkcji komendanta obozu, ale widoczne było, że podlegają mu wszyscy. Nie uczestniczył w trwających przesłuchaniach i wyróżniał się wytwornymi manierami. Często składał prywatne wizyty oficerom i dyskutował z nimi o przeróżnych problemach społecznych, politycznych i filozoficznych. Był wszechstronnie wykształcony, mówił biegle po francusku i niemiecku, słabo po angielsku. Przywiózł do obozu około pięciuset książek i chętnie wypożyczał je jeńcom. Częstował swoich gości dobrymi papierosami, herbatą, ciastami, a nawet pomarańczami, które były prawdziwym rarytasem i sprawiał wrażenie osoby szanującej poglądy rozmówcy. W końcu Polacy uznali, że Zarubin, jako jedyny spośród oficerów NKWD, zasługuje na to, by mu salutować”.

Oczywiście żaden z polskich jeńców nie wiedział, że 44-letni Zarubin jest majorem NKWD z 20-letnim stażem. Jako agent sowieckiego wywiadu prowadził działalność szpiegowską m.in. w Chinach, Mandżurii, Finlandii, Danii, Francji, Szwajcarii czy Niemczech, gdzie jako szef rezydentury werbował funkcjonariuszy SA i Gestapo.

W Kozielsku Zarubin prowadził wyrafinowaną grę operacyjną, której celem było zwerbowanie spośród polskich oficerów najbardziej perspektywicznej agentury. Jego rozmowy z jeńcami stanowiły przykład niezwykle wysublimowanego kuszenia polskiej inteligencji – można je odczytywać jako swoisty zapis walki o polską duszę. Tak przynajmniej potraktował to reżyser Robert Gliński, który od lat stara się (na razie bezskutecznie, bo nie może zdobyć środków) zrealizować film o Katyniu pt. Sanatorium Gorkiego. Główną oś fabularną stanowi opis relacji, jaka wywiązała się między Zarubinem a jego ulubieńcem, porucznikiem Karolem Grabowskim, znanym pianistą ze Lwowa.

W pamięci tych, którzy ocaleli, major NKWD zapisał się jako człowiek kulturalny i współczujący, pozwalający sobie niekiedy na przypływy szczerości. Gdy jeden z najstarszych rangą jeńców, generał Henryk Minkiewicz, zapytał, jaki będzie los uwięzionych oficerów, Zarubin odpowiedział mu: „Oszalelibyście, gdybym wam powiedział. Zapewniam was, to byłoby nieludzkie. Lepiej, abyście nie wiedzieli, co chcemy z wami zrobić”.

W rzeczywistości to major Zarubin przyczynił się w dużej mierze do zagłady polskich jeńców. Efektem końcowym jego pracy w Kozielsku był bowiem raport przesłany na ręce szefa NKWD Ławrientija Berii, w którym tak pisał o uwięzionych oficerach: „Sama ich konstrukcja psychologiczna sprawia, że są zupełnie nieprzydatni władzy radzieckiej”.

Konkluzja raportu Zarubina wynikała z faktu, że na 4600 przetrzymywanych w Kozielsku jeńców wojennych Sowietom udało się zwerbować zaledwie 20 osób, czyli około pół procenta. Pozostali nie tylko nie przejawiali żadnych sympatii wobec komunizmu, ale – mimo wielomiesięcznej obrobotki – nie kryli swej niechęci wobec dyktatury proletariatu.

5 marca 1940 roku Ławrientij Beria, wkrótce po zapoznaniu się z raportem Zarubina, wysłał do Stalina pismo na temat polskich oficerów: „Wszyscy oni są zawziętymi wrogami władzy radzieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju radzieckiego. Próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej”. Beria wnioskował, by 27 000 polskich jeńców, przebywających w sowieckich obozach internowania, zostało rozstrzelanych bez sądu.

Jeszcze tego samego dnia zapadł wyrok śmierci. Na dokumencie widnieją podpisy: sekretarza generalnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) – Józefa Stalina, marszałka Związku Sowieckiego i komisarza obrony – Klimenta Woroszyłowa, przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza spraw zagranicznych – Wiaczesława Mołotowa oraz wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza handlu zagranicznego – Anastasa Mikojana (na dokumencie widnieje także odręczna notatka: „Kalinin – za, Kaganowicz – za”).

Zarubin, który wyjechał z Kozielska do Moskwy na początku marca 1940 roku, by spotkać się z Berią, wrócił do obozu miesiąc później, tuż przed jego likwidacją. Dla polskich oficerów był niezwykle uprzejmy i wylewny. Opowiadał im, że zostaną wkrótce przeniesieni w inne miejsce. Żeby uśpić ich czujność, wydał rozkaz zaszczepienia wszystkich jeńców przeciw tyfusowi plamistemu. 3 kwietnia 1940 roku zaczęła się likwidacja obozu w Kozielsku. Jej finałem stało się katyńskie ludobójstwo.

W oficjalnych biogramach sowieckich i rosyjskich kozielski epizod w życiu Zarubina najczęściej pomijany jest milczeniem. Znacznie więcej pisze się o jego późniejszej działalności. W 1941 roku był on współorganizatorem zamachu stanu w Jugosławii. Jesienią tego samego roku został wysłany do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez trzy lata pełnił funkcję szefa rezydentury sowieckiego wywiadu. Przed wylotem do USA był osobiście instruowany przez Stalina, który żądał, by raporty Zarubina trafiały bezpośrednio na jego biurko.

W Ameryce towarzyszyła mu jego druga żona, Elza Rosenzweig, zwana „sowiecką Mata Hari” i specjalizująca się w szpiegostwie atomowym. Warto wspomnieć, że funkcjonariuszką NKWD była także pierwsza żona Zarubina – Olga oraz jego córka – Zoja, która „obsługiwała” otoczenie prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta podczas konferencji w Teheranie w 1943 roku. Sam Zarubin został zdemaskowany przez Amerykanów w 1944 roku i zmuszony do opuszczenia USA. Zaczął pracować w centrali NKWD w Moskwie, został nawet zastępcą szefa wywiadu zagranicznego. W roku 1948 przeszedł na emeryturę, ale przez lata szkolił sowieckich szpiegów w moskiewskiej szkole KGB. Zmarł w roku 1972.

Najlepszym okresem w szpiegowskiej działalności Zarubina były jednak jego amerykańskie lata. Stworzył on wówczas szpiegowską siatkę, w której niezwykle ważnymi agentami byli członkowie Biura Polskiego przy Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. To właśnie w USA Zarubinowi udało się to, co nie powiodło mu się w Kozielsku – zwerbował polskich działaczy, którzy stali się fanatycznie oddani sprawie zwycięstwa komunizmu na świecie. W odróżnieniu od internowanych w Związku Sowieckim jeńców żyli spokojnie w wolnym społeczeństwie, w ustroju demokratycznym, który pragnęli zniszczyć i zastąpić go systemem bolszewickim.

Najważniejszym agentem Zarubina został niekwestionowany lider Biura Polskiego – Bolesław Gebert (ps. „Ataman”). Zdaniem Louisa Budenza, innego sowieckiego szpiega, który przeszedł później na stronę Amerykanów, Gebert był nie tylko jednym z najbardziej wartościowych agentów NKWD w USA, lecz także zaufanym człowiekiem Moskwy, któremu powierzano pracę z siecią agentury sowieckiej w całych Stanach Zjednoczonych. Oprócz niego szczególnie cenni dla moskiewskiej razwiedki byli także Oskar Lange (ps. „Friend”), Roman Moczulski (ps. „Canuck”), Artur Salman – Stefan Arski, Aleksander Hertz, Leon Krzycki czy ks. Stanisław Orlemański.

Niezwykle symptomatyczne jest, że kiedy w kwietniu 1943 roku Niemcy ujawnili przed światem zbrodnię katyńską, Zarubin uruchomił w Stanach Zjednoczonych swych polskich agentów, by wybielali Sowietów i przypisywali ten mord hitlerowcom. Po wojnie jego najcenniejsi ludzie wrócili z USA do Polski, by włączyć się w dzieło budowy komunizmu. Bolesław Gebert został m.in. działaczem Centralnej Rady Związków Zawodowych i ambasadorem PRL w Turcji, Oskar Lange – członkiem Komitetu Centralnego PZPR, a Stefan Arski – zastępcą redaktora naczelnego „Trybuny Ludu”.

Podczas II wojny światowej na żywym organizmie narodu dokonano zabiegu lobotomii, bo tak można nazwać zagładę polskiej inteligencji. Spis powszechny z roku 1946 wykazał, że w naszym kraju pozostało tylko 1,8 proc. ludzi z wyższym wykształceniem. Bez przesady można więc powiedzieć, że Wasilij Zarubin jest cichym i niedocenionym bohaterem Polski Ludowej – jako patron wymiany elit, która dokonała się w czasie ostatniej wojny.

Tadeusz Grzesik

Tekst pochodzi z najnowszego 55 numeru Frondy

/