Nie czas teraz na kolorową rewolucję na Białorusi, jej wybuch jest wręcz zagrożeniem, ewolucja białoruskiej elity przebiega w dobrym kierunku. Trzeba tę wolę oporu wobec rosyjskiego ekspansjonizmu wspierać. To musi oznaczać wsparcie dla gospodarki kraju i zbudowanie realnej alternatywy wobec orientacji Mińska na Moskwę. Jest to oczywiście, jak powiedział Łukaszenka, stąpanie po cienkim lodzie, ale jaka jest alternatywa dla polityki tego rodzaju? Nie muszę dodawać, że rola Polski jest w realizacji takiej polityki Zachodu wobec Białorusi kluczowa - pisze na łamach portalu Fronda.pl Marek Budzisz.

 

10 stycznia, jak poinformowała białoruska agencja informacyjna Biełta, powołując się na źródła w administracji prezydenta, Białoruś wprowadziła „podatek ekologiczny”, którym objęty został transport ropy naftowej za pomocą rurociągów, czyli w praktyce ropociągiem Przyjaźń. Oficjalnym powodem nowego podatku, który nie jest mały, bo wynosi 50 % dochodów z tego tytułu, jest techniczny stan ropociągu, który zdaniem białoruskich władz wymaga pilnego remontu. Transnieft, rosyjska firma odpowiadająca za Przyjaźń jest innego zdania, argumentując, że mamy w gruncie rzeczy do czynienia z próbą podniesienia opłat tranzytowych za przesył rosyjskiej ropy naftowej, co jest bezpośrednim skutkiem braku porozumienia między Moskwą a Mińskiem w sprawie „pogłębienia integracji” obydwu krajów.

O tym, że reżim Łukaszenki poszukuje nowych źródeł uzyskania pieniędzy i w części zrekompensowania strat, które Białoruś ponosi w efekcie rosyjskiej reformy opodatkowania eksportu węglowodorów (według oficjalnych deklaracji jest to 10 mld dolarów w czasie 5 lat) świadczyć mogą słowa białoruskiego prezydenta, który w emocjonalnym wystąpieniu w czasie uroczystości wręczenia nagród „za duchowe odrodzenie” powiedział, że „Rosja chce sprzedawać Białorusi ropę naftową w cenach wyższych niźli światowe a Gazprom zarabia na bratniej republice trzy razy więcej niźli w Niemczech”.

W innym wystąpieniu Łukaszenka przypomniał, że kiedy kilka lat wcześniej, w 2011 roku, Mińsk sprzedawał Gazpromowi białoruską firmę Biełtransgaz, to wówczas jednym z warunków przeprowadzenia transakcji było to, że w ciągu 5 lat ceny gazu na wewnętrznym rynku rosyjskim i sprzedawanego na Białoruś będą na podobnym poziomie. A teraz najwyraźniej ktoś o tym zapomniał, sarkastycznie dodał białoruski prezydent. W jego wystąpieniu jest jeszcze jeden wątek, ważny w kontekście rosyjskiej antypolskiej propagandy związanej z wybuchem II wojny światowej. Otóż Łukaszenka połączył obydwie sprawy, tj. obchody rocznicowe i cenę za gaz, którą Białoruś płaci Rosji. Wszyscy gardłują o rocznicy, o tym, że razem gniliśmy w okopach, powiedział białoruski prezydent, a jednocześnie dziś Gazprom zarabia na Białorusi trzy razy więcej niźli w Niemczech.

Należy to odczytywać, i mam nadzieję, że w polski MSZ dostrzeże ten niuans, jako groźbę formułowaną pod adresem Moskwy, że Mińsk może wyłamać się z rosyjskiej, ojczyźnianej, narracji w tej sprawie. Łukaszenka już wcześniej mówił, że II wojna światowa „to nie była nasza wojna”, a raczej konflikt narzucony białoruskiemu narodowi przez wielkie, ścierające się mocarstwa, z interesami których Białorusini wcale się nie utożsamiali. Jeśli zaś chodzi o kształt historycznej narracji, to Mińsk raczej identyfikuje się z „republiką partyzancką” czasów II wojny światowej, spontanicznym i słabo kontrolowanym przez Stalina, miejscowym fenomenem.

Nerwowość białoruskich władz związana jest z pogarszaniem się sytuacji gospodarczej w kraju, co zwłaszcza w roku przedwyborczym nie jest dla tamtejszych elit dobrą informacją. Eksperci Banku Światowego, który 9 stycznia opublikował raport poświęcony perspektywom światowej gospodarki obniżyli przyszłoroczne wskaźniki dla Białorusi. W poprzednim, czerwcowy raporcie jeszcze przed fiaskiem rozmów z Rosją, kiedy można było liczyć na jakąś formę subsydiów w postaci niższej ceny na ropę naftową i gaz ziemny, Bank Światowy szacował, że w tym roku Białoruś rozwijała się będzie w tempie 1,0 – 1,3 % a w przyszłym 1,2 %. Teraz te prognozy zostały zredukowane do poziomu 0,9 % w 2020 roku oraz 0,5 % w latach kolejnych.

Bardzo niepewne są też dostawy rosyjskiej ropy naftowej w ogóle. Mińsk informuje, że tylko firmy rosyjskiego oligarchy Michaiła Guceriewa je wznowiły. Idzie o planowane na styczeń 750 tys. ton ropy naftowej. Jest to ilość pozwalająca jedynie na zaopatrzenie lokalnego, białoruskiego rynku, jako, że dla pełnego „obłożenia” białoruskich rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku potrzeba miesięcznie 2 mln ton surowca. Przy czym dostawy z firm Guceriewa, który jest zaprzyjaźniony z Aleksandrem Łukaszenką i zarazem jest właścicielem 42 % mozyrskiej rafinerii są mocno niepewne. Jeszcze w grudniu rosyjscy siłowicy przeprowadzili 14 rewizji w biurach firm należących do niego i jego syna.

Miało to związek ze śledztwem dotyczącym przemytu 2 mln ton produktów naftowych na Ukrainę. Śledztwo, jak się mówi, jest rozwojowe, ale już teraz gołym okiem widać, że jedyny sprzedawca ropy naftowej na Białoruś może w każdej chwili mieć u siebie, w Rosji, poważne kłopoty, bo przecież przemyt „produktów naftowych” mógł mieć miejsce tylko przy pomocy jego białoruskich firm. W tym kontekście deklaracje rosyjskiego wicepremiera Kozaka, który poproszony o komentarz do stanu rozmów na temat dostaw ropy na Białoruś powiedział, że w Rosji państwo nie ingeruje w kontrakty komercyjne między formami, można odczytać jako zapowiedź nowej linii Moskwy wobec Mińska. Nie ma mowy o rozwiązywaniu kwestii cen na poziomie międzyrządowym, dogadajcie się z firmami, jeśli uda się wam uzyskać niższe ceny, to wasz sukces, jeśli nie – trudno. Oczywistym problemem, z perspektywy Mińska jest to, że żadnej technicznej alternatywy Białoruś nie ma w zanadrzu.

Rozmowy z Państwami Bałtyckimi o dostawach kolejowych dopiero się zaczęły, brak jest też kontraktów. Perspektywę odwrócenie Ropociągu Przyjaźń i odbieranie dostaw z Gdańska trzeba uznać za ładnie brzmiącą w mediach, ale czysto teoretyczną możliwość.

Jarosław Romańczuk, szef mińskiego Instytutu im. Misesa powiedział, komentując sytuację, że „właśnie zakończył swe funkcjonowanie białoruski emirat naftowy Łukaszenki”, co wróży w najbliższych miesiącach duże problemy dla gospodarki kraju. Może z tego właśnie powodu władze w mińsku równolegle realizują dwa scenariusze – zaostrzają represje wobec opozycji oraz wykonują szereg gestów wobec Stanów Zjednoczonych, bo tylko stamtąd może nadejść realne wsparcie dla polityki Mińska.

Represje wobec opozycji to fala dolegliwych kar finansowych dla uczestników pro-niepodległościowych demonstracji oraz aresztów administracyjnych (15 i zaraz potem kolejne 30 dni) nałożonych na charyzmatycznego ich lidera Pawła Seweryńca. W noworocznym wystąpieniu Łukaszenka wielokrotnie mówił o utrzymaniu niepodległości i o tym, że kraj czekają trudne miesiące. Najwyraźniej władze chcą nie tylko zmonopolizować niepodległościową narrację i nie dopuścić aby przedstawiciele opozycji zdominowali ten obszar i sympatię tej części Białorusinów, którzy opowiadają się za jej utrzymaniem. W najbliższych miesiącach, jak się wydaje będziemy mieli, jeśli idzie o relacje między władzą a opozycją w Mińsku, do czynienia z selektywnymi represjami, których skala będzie jednak mniejsza, niźli w przeszłości. Powód jest oczywisty. Reżim nie będzie chciał nadwyrężać relacji z Unią Europejską.

Jednak wydaje się, że głównym kierunkiem, w którym wsparcia będzie szukać Łukaszenka, będzie Waszyngton. Świadczą o tym już pierwsze kroki. Minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej, odbył, jak poinformowały tamtejsze media rozmowę telefoniczną z szefem Departamentu Stanu Mikem Pompeo.

Ciekawe było nie tylko to, że uzgodniono wizytę amerykańskiego dyplomaty w najbliższym dogodnym terminie (przypomnijmy, że planowana na początku stycznia została odwołana ze względu na zaostrzenie sytuacji w związku z Iranem), ale przede wszystkim to, że dyplomata i minister spraw zagranicznych Białorusi potępił atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Bagdadzie. Rozmowa miała miejsce 6 stycznia, już po tym jak Amerykanie zgładzili Ghasema Solejmani. Tego rodzaju rozłożenie akcentów przez przedstawicieli Białorusi oznacza oficjalne wsparcie Mińska dla amerykańskiej akcji wymierzonej przeciw irańskiemu generałowi. W Waszyngtonie to dostrzeżono i jak informują rosyjskie agencje prasowe na stronie Departamentu Stanu znalazło się podziękowanie za wsparcie i stwierdzenie, że Amerykanie je doceniają. Moskwa też odebrała sygnał. 

Pod koniec minionego roku, amerykańska Jamestown Foundation, opublikowała raport autorstwa Artyoma Shraibmana, na temat perspektyw stojących przez Białorusią. Rysuje on cztery możliwe scenariusze rozwoju sytuacji do roku 2030. I to pierwsza ważna informacja, która płynie z jego lektury. Amerykańscy analitycy, a jak można się domyślać również politycy, nie wierzą w szybkie scenariusze. Proces będzie trwał długo, przez najbliższe dziesięciolecie.

Jego istotą będzie nie tylko geopolityczna orientacja Białorusi, ale również, a może przede wszystkim kształt tamtejszego systemu sprawowania władzy oraz sukcesja po Łukaszence. Drugą ważną informacją jest to, że żaden z analizowanych wariantów rozwoju wydarzeń nie przewiduje prostego „wchłonięcia” naszego sąsiada przez Rosję. Ten scenariusz nie jest rozpatrywany, bo zdaniem autora materiału ani białoruskie elity władzy, w tym i przedstawiciele resortów siłowych, tego nie chcą, a Moskwa nie zdecyduje się na wariant wojskowy. Innymi słowy czeka nas długa i wcale nie prosta droga budowania białoruskiej niezależności.

Zdaniem Shraibmana społeczne perspektywy są korzystne, bo na Białorusi dochodzi do głosu nowe pokolenie, zarówno we władzy jak i w sferze biznesu. Pokolenie to jest zainteresowane modernizacją gospodarki, odejściem od „białoruskiego modelu państwa bezpieczeństwa socjalnego”, które przez lata oznaczało zamrożenie reform, utrzymanie postkomunistycznej struktury przemysłu, dotowanie nierentownych firm i nadmierne uzależnienie od mało wybrednego rynku rosyjskiego. Dziś ten model się wyczerpuje, nikt też nie chce dalszej integracji z Rosją.

Co oczywiście nie oznacza, że Mińsk pójdzie na ryzyko „zmiany drogowskazów”. Tego nie zrobi, nie tylko z powodu zagrożenia ze strony Moskwy, ale również, a może przede wszystkim z powodu troski o monopol władzy obecnej ekipy. Raczej będziemy mieli do czynienia, zdaniem Schreibmana, z polityką małych kroków, wzrostu znaczenia sektora prywatnego w gospodarce oraz suwerenizacji białoruskiej polityki zagranicznej. Oczywiście są w tych scenariuszach ryzyka. Jednym z nich jest „niekontrolowany wybuch społeczny” w obliczu trudności gospodarczych, a może wręcz wywołany przez Moskwę. W takim scenariuszu Łukaszenka, zagrożony powtórką z Majdanu, a może nawet fizyczną likwidacją, może „wybrać Moskwę”.

Jeśli jednak uda się utrzymać wewnętrzny spokój, to nawet asertywna polityka Federacji Rosyjskiej nie zablokuje ewolucji Białorusi i zajęcia przez nią pozycji geopolitycznej, która dziś jest udziałem Kazachstanu (scenariusz 1). Scenariusz 2, czyli niepokoje wewnętrzne w połączeniu z asertywną polityką Rosji sprowadza się do wzrostu wpływów Moskwy – czy to przejmującej kolejne sektory białoruskiej gospodarki w zamian za ekonomiczne wsparcie, czy zwiększającej swa wojskową obecność na terytorium naszego sąsiada. Będzie rosła rola przedstawicieli resortów siłowych a malało znaczenie reformatorów i zwolenników zbliżenia z Zachodem.  Scenariusze 3 i 4 przewidują odejście Rosji od polityki wywierania presji na Białoruś (co wydaje się mniej prawdopodobne) i utrzymanie wewnętrznego spokoju, lub jego kres.

Analityk amerykańskiej fundacji zaleca cierpliwość Zachodu wobec Mińska. Ale z tego co pisze można odczytać również kolejne przesłanie – nie czas teraz na kolorową rewolucję na Białorusi, jej wybuch jest wręcz zagrożeniem, ewolucja białoruskiej elity przebiega w dobrym kierunku. Trzeba tę wolę oporu wobec rosyjskiego ekspansjonizmu wspierać. To musi oznaczać wsparcie dla gospodarki kraju i zbudowanie realnej alternatywy wobec orientacji Mińska na Moskwę. Jest to oczywiście, jak powiedział Łukaszenka, stąpanie po cienkim lodzie, ale jaka jest alternatywa dla polityki tego rodzaju? Nie muszę dodawać, że rola Polski jest w realizacji takiej polityki Zachodu wobec Białorusi kluczowa.

Marek Budzisz

10 stycznia, jak poinformowała białoruska agencja informacyjna Biełta, powołując się na źródła w administracji prezydenta, Białoruś wprowadziła „podatek ekologiczny”, którym objęty został transport ropy naftowej za pomocą rurociągów, czyli w praktyce ropociągiem Przyjaźń. Oficjalnym powodem nowego podatku, który nie jest mały, bo wynosi 50 % dochodów z tego tytułu, jest techniczny stan ropociągu, który zdaniem białoruskich władz wymaga pilnego remontu. Transnieft, rosyjska firma odpowiadająca za Przyjaźń jest innego zdania, argumentując, że mamy w gruncie rzeczy do czynienia z próbą podniesienia opłat tranzytowych za przesył rosyjskiej ropy naftowej, co jest bezpośrednim skutkiem braku porozumienia między Moskwą a Mińskiem w sprawie „pogłębienia integracji” obydwu krajów. O tym, że reżim Łukaszenki poszukuje nowych źródeł uzyskania pieniędzy i w części zrekompensowania strat, które Białoruś ponosi w efekcie rosyjskiej reformy opodatkowania eksportu węglowodorów (według oficjalnych deklaracji jest to 10 mld dolarów w czasie 5 lat) świadczyć mogą słowa białoruskiego prezydenta, który w emocjonalnym wystąpieniu w czasie uroczystości wręczenia nagród „za duchowe odrodzenie” powiedział, że „Rosja chce sprzedawać Białorusi ropę naftową w cenach wyższych niźli światowe a Gazprom zarabia na bratniej republice trzy razy więcej niźli w Niemczech”. W innym wystąpieniu Łukaszenka przypomniał, że kiedy kilka lat wcześniej, w 2011 roku, Mińsk sprzedawał Gazpromowi białoruską firmę Biełtransgaz, to wówczas jednym z warunków przeprowadzenia transakcji było to, że w ciągu 5 lat ceny gazu na wewnętrznym rynku rosyjskim i sprzedawanego na Białoruś będą na podobnym poziomie. A teraz najwyraźniej ktoś o tym zapomniał, sarkastycznie dodał białoruski prezydent. W jego wystąpieniu jest jeszcze jeden wątek, ważny w kontekście rosyjskiej antypolskiej propagandy związanej z wybuchem II wojny światowej. Otóż Łukaszenka połączył obydwie sprawy, tj. obchody rocznicowe i cenę za gaz, którą Białoruś płaci Rosji. Wszyscy gardłują o rocznicy, o tym, że razem gniliśmy w okopach, powiedział białoruski prezydent, a jednocześnie dziś Gazprom zarabia na Białorusi trzy razy więcej niźli w Niemczech. Należy to odczytywać, i mam nadzieję, że w polski MSZ dostrzeże ten niuans, jako groźbę formułowaną pod adresem Moskwy, że Mińsk może wyłamać się z rosyjskiej, ojczyźnianej, narracji w tej sprawie. Łukaszenka już wcześniej mówił, że II wojna światowa „to nie była nasza wojna”, a raczej konflikt narzucony białoruskiemu narodowi przez wielkie, ścierające się mocarstwa, z interesami których Białorusini wcale się nie utożsamiali. Jeśli zaś chodzi o kształt historycznej narracji, to Mińsk raczej identyfikuje się z „republiką partyzancką” czasów II wojny światowej, spontanicznym i słabo kontrolowanym przez Stalina, miejscowym fenomenem.

Nerwowość białoruskich władz związana jest z pogarszaniem się sytuacji gospodarczej w kraju, co zwłaszcza w roku przedwyborczym nie jest dla tamtejszych elit dobrą informacją. Eksperci Banku Światowego, który 9 stycznia opublikował raport poświęcony perspektywom światowej gospodarki obniżyli przyszłoroczne wskaźniki dla Białorusi. W poprzednim, czerwcowy raporcie jeszcze przed fiaskiem rozmów z Rosją, kiedy można było liczyć na jakąś formę subsydiów w postaci niższej ceny na ropę naftową i gaz ziemny, Bank Światowy szacował, że w tym roku Białoruś rozwijała się będzie w tempie 1,0 – 1,3 % a w przyszłym 1,2 %. Teraz te prognozy zostały zredukowane do poziomu 0,9 % w 2020 roku oraz 0,5 % w latach kolejnych.

Bardzo niepewne są też dostawy rosyjskiej ropy naftowej w ogóle. Mińsk informuje, że tylko firmy rosyjskiego oligarchy Michaiła Guceriewa je wznowiły. Idzie o planowane na styczeń 750 tys. ton ropy naftowej. Jest to ilość pozwalająca jedynie na zaopatrzenie lokalnego, białoruskiego rynku, jako, że dla pełnego „obłożenia” białoruskich rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku potrzeba miesięcznie 2 mln ton surowca. Przy czym dostawy z firm Guceriewa, który jest zaprzyjaźniony z Aleksandrem Łukaszenką i zarazem jest właścicielem 42 % mozyrskiej rafinerii są mocno niepewne. Jeszcze w grudniu rosyjscy siłowicy przeprowadzili 14 rewizji w biurach firm należących do niego i jego syna. Miało to związek ze śledztwem dotyczącym przemytu 2 mln ton produktów naftowych na Ukrainę. Śledztwo, jak się mówi, jest rozwojowe, ale już teraz gołym okiem widać, że jedyny sprzedawca ropy naftowej na Białoruś może w każdej chwili mieć u siebie, w Rosji, poważne kłopoty, bo przecież przemyt „produktów naftowych” mógł mieć miejsce tylko przy pomocy jego białoruskich firm. W tym kontekście deklaracje rosyjskiego wicepremiera Kozaka, który poproszony o komentarz do stanu rozmów na temat dostaw ropy na Białoruś powiedział, że w Rosji państwo nie ingeruje w kontrakty komercyjne między formami, można odczytać jako zapowiedź nowej linii Moskwy wobec Mińska. Nie ma mowy o rozwiązywaniu kwestii cen na poziomie międzyrządowym, dogadajcie się z firmami, jeśli uda się wam uzyskać niższe ceny, to wasz sukces, jeśli nie – trudno. Oczywistym problemem, z perspektywy Mińska jest to, że żadnej technicznej alternatywy Białoruś nie ma w zanadrzu. Rozmowy z Państwami Bałtyckimi o dostawach kolejowych dopiero się zaczęły, brak jest też kontraktów. Perspektywę odwrócenie Ropociągu Przyjaźń i odbieranie dostaw z Gdańska trzeba uznać za ładnie brzmiącą w mediach, ale czysto teoretyczną możliwość.

Jarosław Romańczuk, szef mińskiego Instytutu im. Misesa powiedział, komentując sytuację, że „właśnie zakończył swe funkcjonowanie białoruski emirat naftowy Łukaszenki”, co wróży w najbliższych miesiącach duże problemy dla gospodarki kraju. Może z tego właśnie powodu władze w mińsku równolegle realizują dwa scenariusze – zaostrzają represje wobec opozycji oraz wykonują szereg gestów wobec Stanów Zjednoczonych, bo tylko stamtąd może nadejść realne wsparcie dla polityki Mińska.

Represje wobec opozycji to fala dolegliwych kar finansowych dla uczestników pro-niepodległościowych demonstracji oraz aresztów administracyjnych (15 i zaraz potem kolejne 30 dni) nałożonych na charyzmatycznego ich lidera Pawła Seweryńca. W noworocznym wystąpieniu Łukaszenka wielokrotnie mówił o utrzymaniu niepodległości i o tym, że kraj czekają trudne miesiące. Najwyraźniej władze chcą nie tylko zmonopolizować niepodległościową narrację i nie dopuścić aby przedstawiciele opozycji zdominowali ten obszar i sympatię tej części Białorusinów, którzy opowiadają się za jej utrzymaniem. W najbliższych miesiącach, jak się wydaje będziemy mieli, jeśli idzie o relacje między władzą a opozycją w Mińsku, do czynienia z selektywnymi represjami, których skala będzie jednak mniejsza, niźli w przeszłości. Powód jest oczywisty. Reżim nie będzie chciał nadwyrężać relacji z Unią Europejską.

Jednak wydaje się, że głównym kierunkiem, w którym wsparcia będzie szukać Łukaszenka, będzie Waszyngton. Świadczą o tym już pierwsze kroki. Minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej, odbył, jak poinformowały tamtejsze media rozmowę telefoniczną z szefem Departamentu Stanu Mikem Pompeo. Ciekawe było nie tylko to, że uzgodniono wizytę amerykańskiego dyplomaty w najbliższym dogodnym terminie (przypomnijmy, że planowana na początku stycznia została odwołana ze względu na zaostrzenie sytuacji w związku z Iranem), ale przede wszystkim to, że dyplomata i minister spraw zagranicznych Białorusi potępił atak na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Bagdadzie. Rozmowa miała miejsce 6 stycznia, już po tym jak Amerykanie zgładzili Ghasema Solejmani. Tego rodzaju rozłożenie akcentów przez przedstawicieli Białorusi oznacza oficjalne wsparcie Mińska dla amerykańskiej akcji wymierzonej przeciw irańskiemu generałowi. W Waszyngtonie to dostrzeżono i jak informują rosyjskie agencje prasowe na stronie Departamentu Stanu znalazło się podziękowanie za wsparcie i stwierdzenie, że Amerykanie je doceniają. Moskwa też odebrała sygnał.

Pod koniec minionego roku, amerykańska Jamestown Foundation, opublikowała raport autorstwa Artyoma Shraibmana, na temat perspektyw stojących przez Białorusią. Rysuje on cztery możliwe scenariusze rozwoju sytuacji do roku 2030. I to pierwsza ważna informacja, która płynie z jego lektury. Amerykańscy analitycy, a jak można się domyślać również politycy, nie wierzą w szybkie scenariusze. Proces będzie trwał długo, przez najbliższe dziesięciolecie. Jego istotą będzie nie tylko geopolityczna orientacja Białorusi, ale również, a może przede wszystkim kształt tamtejszego systemu sprawowania władzy oraz sukcesja po Łukaszence. Drugą ważną informacją jest to, że żaden z analizowanych wariantów rozwoju wydarzeń nie przewiduje prostego „wchłonięcia” naszego sąsiada przez Rosję. Ten scenariusz nie jest rozpatrywany, bo zdaniem autora materiału ani białoruskie elity władzy, w tym i przedstawiciele resortów siłowych, tego nie chcą, a Moskwa nie zdecyduje się na wariant wojskowy. Innymi słowy czeka nas długa i wcale nie prosta droga budowania białoruskiej niezależności. Zdaniem Shraibmana społeczne perspektywy są korzystne, bo na Białorusi dochodzi do głosu nowe pokolenie, zarówno we władzy jak i w sferze biznesu. Pokolenie to jest zainteresowane modernizacją gospodarki, odejściem od „białoruskiego modelu państwa bezpieczeństwa socjalnego”, które przez lata oznaczało zamrożenie reform, utrzymanie postkomunistycznej struktury przemysłu, dotowanie nierentownych firm i nadmierne uzależnienie od mało wybrednego rynku rosyjskiego. Dziś ten model się wyczerpuje, nikt też nie chce dalszej integracji z Rosją. Co oczywiście nie oznacza, że Mińsk pójdzie na ryzyko „zmiany drogowskazów”. Tego nie zrobi, nie tylko z powodu zagrożenia ze strony Moskwy, ale również, a może przede wszystkim z powodu troski o monopol władzy obecnej ekipy. Raczej będziemy mieli do czynienia, zdaniem Schreibmana, z polityką małych kroków, wzrostu znaczenia sektora prywatnego w gospodarce oraz suwerenizacji białoruskiej polityki zagranicznej. Oczywiście są w tych scenariuszach ryzyka. Jednym z nich jest „niekontrolowany wybuch społeczny” w obliczu trudności gospodarczych, a może wręcz wywołany przez Moskwę. W takim scenariuszu Łukaszenka, zagrożony powtórką z Majdanu, a może nawet fizyczną likwidacją, może „wybrać Moskwę”. Jeśli jednak uda się utrzymać wewnętrzny spokój, to nawet asertywna polityka Federacji Rosyjskiej nie zablokuje ewolucji Białorusi i zajęcia przez nią pozycji geopolitycznej, która dziś jest udziałem Kazachstanu (scenariusz 1). Scenariusz 2, czyli niepokoje wewnętrzne w połączeniu z asertywną polityką Rosji sprowadza się do wzrostu wpływów Moskwy – czy to przejmującej kolejne sektory białoruskiej gospodarki w zamian za ekonomiczne wsparcie, czy zwiększającej swa wojskową obecność na terytorium naszego sąsiada. Będzie rosła rola przedstawicieli resortów siłowych a malało znaczenie reformatorów i zwolenników zbliżenia z Zachodem. Scenariusze 3 i 4 przewidują odejście Rosji od polityki wywierania presji na Białoruś (co wydaje się mniej prawdopodobne) i utrzymanie wewnętrznego spokoju, lub jego kres. Analityk amerykańskiej fundacji zaleca cierpliwość Zachodu wobec Mińska. Ale z tego co pisze można odczytać również kolejne przesłanie – nie czas teraz na kolorową rewolucję na Białorusi, jej wybuch jest wręcz zagrożeniem, ewolucja białoruskiej elity przebiega w dobrym kierunku. Trzeba tę wolę oporu wobec rosyjskiego ekspansjonizmu wspierać. To musi oznaczać wsparcie dla gospodarki kraju i zbudowanie realnej alternatywy wobec orientacji Mińska na Moskwę. Jest to oczywiście, jak powiedział Łukaszenka, stąpanie po cienkim lodzie, ale jaka jest alternatywa dla polityki tego rodzaju? Nie muszę dodawać, że rola Polski jest w realizacji takiej polityki Zachodu wobec Białorusi kluczowa.