Oficjalnie, na początku tego roku, papież Franciszek zezwolił na to, by nie tylko mężczyźni i chłopcy, ale „wszyscy członkowie Ludu Bożego”, po odpowiednim przygotowaniu, mogli  być dopuszczani do obrzędu obmycia stóp. Wszyscy, czyli także i kobiety. To znak, że Chrystus uniża się przed wszystkimi bez wyjątku.

Dyskusja nad tym, czy księża podczas wielkoczwartkowej liturgii winni obmywać stopy kobietom, przybrała dość nieoczekiwany kierunek. Bardzo ciekawą i przekonującą argumentację liturgiczną przedstawił o. Tomasz Grabowski. Nie sposób nie zgodzić się z jego konkluzją. „Naprawdę nie chciałbym, by obmywanie nóg kobietom stało się wyrazem „namacalnej miłości względem drugiego człowieka”. Prawdopodobnie to wyłącznie niezgrabność językowa. Trudno jednak nie dostrzec łamania prostej zasady: do całowania obnażonej stopy kobiety ma prawo wyłącznie jej mąż. Niech tak zostanie, a gest obmycia stóp niech zachowa znaczenie wybrania apostołów do większej miłości, w której mają służyć braciom i przekazać pamięć o Mistrzu, który wszystkich umiłował po kres nie tyle namacalnie, co realnie” – pisze dominikanin. I słusznie.

Na te słowa szybko zareagował jezuita (nawet ciekawe są te dominikańsko-jeziuckie wojenki podjazdowe) o. Wojciech Żmudziński. Jego zdaniem Kościół nie powinien bać się nowości, ani zmian. Powinien nadążać on za zmieniającym się światem, nic więc nie stoi na przeszkodzie, by kapłani umywali stopy kobietom, o ile odbywa się to w odpowiednim kontekście kulturowym. „Kościół stwarzając możliwość włączenia kobiet do grona osób, którym przewodniczący liturgii umywa stopy, nie sugeruje, by czyniono to w krajach, gdzie kobietom nie wypada obnażać publicznie stóp, a tym bardziej dać się w nie całować, lub gdzie gest obmywania kobiecie stóp ma konotacje negatywne, jak w niektórych krajach Afryk”. Cytowany jezuita dochodzi jednak do dość zaskakujących wniosków. Skoro dziś w Europie mamy kulturę chodzenia w obuwiu, zatem nie ma co szat rozdzierać o sam gest obycia stóp, trzeba szukać innych (nowocześniejszych) środków wyrazu owej uniżoności. Znakiem uniżenia wobec kobiet niech będzie od teraz – uwaga, to nie żart – wypastowanie im butów. Na portalu deon.pl zakonnik nawet zadeklarował: „Ja bardzo chętnie w Wielki Czwartek wypastuję buty moim współpracowniczkom i zachęcam wszystkich pracodawców do tego samego. Potem już będzie z górki, każdego dnia, trochę więcej pokory” (mam nadzieję, że jezuici słowa dotrzymują). O ile gest obmycia nóg mężczyznom ma swoje korzenie w Ewangelii i z tej racji przypominany jest podczas wielkoczwartkowej liturgii, o tyle nie umiem znaleźć teologicznego, ani nawet etycznego wytłumaczenia dla pastowania kobiecych butów.

Z pastowaniem butów jest zdecydowanie prościej niż z obmyciem stóp. Dlaczego? Chodzi o strój. Mężczyzna podwija nogawkę i po kłopocie. Kobieta może co prawda włożyć spodnie – ale czy to wypada? A sukienka czy spódnica – za kolana, przed kolana? To jest istotna sprawa, za krótka – może gorszyć, za długa – okaże się niewygodna. Pomijam kwestie rajstop czy pończoch. W naszym klimacie trudno w porze wielkanocnej paradować z gołymi nogami, no chyba że ktoś chce się nabawić przeziębienia.

Odłóżmy jednak te dywagacje na bok. Przyjrzyjmy się głównemu argumentowi najczęściej przywoływanemu w kontekście proponowanych zmian w kościele. Ten naczelny argument to „duch czasu”. Zupełnie mnie on nie przekonuje. Rzeczywistość liturgiczna winna być jednak czymś stałym. Trudno zakorzenić się w czymś, co podlega ciągłym zmianom. Wartością Kościoła jest to, że nie ulega złudnym prądom tego świata, tylko ciągle stoi na straży prawd ewangelicznych i Tradycji. Kościół nie musi się do świata upodabniać, ani być z nim tożsamy. Podobnie nie trzeba wprowadzać rewolucji i wywracać liturgii do góry nogami, by dowartościować kobiety. My kobiety naprawdę nie musimy głosić kazań, sprawować liturgii, spowiadać, ani zastępować mężczyzn przy ołtarzu – oni tam sobie doskonale bez nas poradzą. W Kościele nie chodzi wszak o żadne równouprawnienie czy parytety. Gdyby to było istotne w tej rzeczywistości, nie mam wątpliwości, że Chrystus by o to zadbał. Tak jak dbał o kobiety i szanował, czego dobitnym przykładem jest fakt, że po swoim zmartwychwstaniu Chrystus jako pierwszym pokazał się kobietom, choć ich świadectwo w kulturze żydowskiej było pozbawione wartości.

Jeśli więc warto o coś walczyć to nie o nic nieznaczące gesty, a o postawę szacunku w ogóle, tak by w Kościele szanowane były wszystkie kobiety, nie tylko w teorii, ale przede wszystkim w praktyce. Nie trzeba też wymyślać nowych form okazywania szacunku, wystarczy odkurzyć i przypomnieć sobie te tradycyjne. Nie trzeba im nóg obmywać, ani pastować butów, żeby pokazywać, że kobiety są dla kapłanów ważne, a oni nie są pod żadnym względem od nich lepsi.

Żeby pokazać swój szacunek, wystarczy zacząć normalnie traktować siostry zakonne. Nie jako te niższe w hierarchii, „przynieś, wynieś, pozamiataj” służące, tylko jako kobiety właśnie. Niestety, takiego poniżającego traktowania doświadcza jeszcze wiele sióstr zakonnych. Boli je to, buntują się, bo czym sobie zasłużyły na takie traktowanie? Warto może zrewidować swoje podejście do sióstr. Czy je szanuję i traktuję z godnością czy z lekceważeniem? Czy okazuję im szacunek należny kobiecie, czy jej habit całkowicie mi jej kobiecość przesłania?

Nie trzeba kobietom czyścić butów, wystarczy, że księża będą z nami normalnie rozmawiać. Nas bać się nie trzeba, my nie gryziemy. I chętnie swoim kobiecym doświadczeniem z księżmi się podzielimy. Można nas pytać, można z nami dyskutować. Mamy swoje imiona. Nie chcemy być traktowane jako niewidzialne.

Nie trzeba kobiecie czyścić butów, wystarczy na powitanie podać nam rękę (a nawet ją pocałować), a przy wyjściu potrzymać płaszcz, czy przepuścić w drzwiach.

Nie trzeba kobietom czyścić butów, wystarczy, że rozmawiając z kobietą, ksiądz nie będzie siedział, kiedy ona stoi. Przykładem niech będzie kardynał Stefan Wyszyński, który zawsze wstawał, gdy do pokoju, w którym przebywał, wchodziła kobieta.

Naprawdę wystarczy niewiele. Proste gesty, które naprawdę dużo znaczą, przestrzegane na co dzień są milion razy ważniejsze niż raz do roku przeprowadzona akcja pod tytułem „pastowanie butów”. Bo to trochę jak z goździkiem z okazji Dnia Kobiet. Dać wypada, tyle że nic z tego i tak nie wynika.

Małgorzata Terlikowska