27 czerwca Sąd Najwyższy pozostawił bez dalszego biegu dwa główne protesty – jeden autorstwa posła Romana Giertycha, drugi europosła Michała Wawrykiewicza. Pierwszy z nich powielono blisko 50 tysięcy razy, drugi – prawie 4 tysiące. Oba miały identyczną treść, nie zawierały konkretnych zarzutów i nie odnosiły się do żadnych indywidualnych nieprawidłowości.
W ocenie ekspertki z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury oraz Akademii Nauk Stosowanych im. Angelusa Silesiusa, to zjawisko stanowi nadużycie prawa do protestu wyborczego. „Sąd Najwyższy musi poświęcać ogromne zasoby – ludzkie, czasowe, organizacyjne – na analizowanie dokumentów, które od początku do końca nie mają żadnej wartości procesowej” – wyjaśnia Borszowska-Moszowska.
Jak zauważa autorka, zaledwie kilkanaście spośród setek rozpatrzonych protestów zawierało konkretne zarzuty, z czego tylko osiem zostało uznanych za zasadne. Reszta – w tym masowe szablony – jedynie przeciążała system, wywołując chaos i marnując publiczne środki.
Sędzia apeluje o refleksję nad koniecznością zmian prawnych, które mogłyby wprowadzić odpowiedzialność finansową za bezzasadne, powielane protesty. „Ochrona prawa do protestu wyborczego nie może oznaczać przyzwolenia na jego całkowitą degradację. (...) Nie może być tak, że całe społeczeństwo ponosi koszty działań wąskiej grupy, która próbuje sparaliżować państwo metodą ‘drukuj, podpisz, wyślij’”.
Autorka nie wyklucza, że to zjawisko wymaga szerszej dyskusji i ewentualnych zmian legislacyjnych, które mogłyby wzmocnić sens instytucji protestu wyborczego i ograniczyć jej instrumentalizację.