Spojrzenie wielkanocnego poranka ma tę zrozumiałą moc, że wymyka się daleko. Nie ważne, czy czyni to przez otwarte już okno (wszak jest cieplej, czuć wiosnę), oczy ponad ogrodzeniem w ogrodzie, a może przez otwartą szybę pędzącego autostradą samochodu. Jest zdecydowanie inne niż wieczorna zaduma, która odważa się spoglądać w rozgwieżdżone, dalekie niebo, gdyż jest u siebie, pod dachem, we własnym kącie. Wielkanocne spojrzenie na niebo wyrywa, wyzwala z otaczającej codzienności. Do pokoju, do ogrodu wdziera się słońce, wlewa śpiew ptaków, wiatr przynosi nawet delikatny aromat pierwszych kwiatów. Wymęczone wnętrze mieszkania rozjaśnia się światłem wiosny, jest jakieś odświętne. Przywierając wzrokiem do rozległego horyzontu zatracamy poczucie własnej pozycji. Zapominamy o uwięzieniu – czy raczej o zawieszeniu – we własnych uwarunkowaniach czy obowiązkach. Nasz wzrok dosiada krążących wysoko w słońcu ptaków, przeskakuje przecinający niebo błyszczący punkt samolotu. Zawieszony tak w locie zadziwienia i wyzwolenia mija pod spodem różnokształtne dachy domów, dźwigi, pędzle drzew i wstęgi dróg. Płynie dalej – ponad majaczące daleko łagodne linie gór, na których zboczach połyskują w słońcu szyby odległych zabudowań. Bez trudu można ogarnąć wszystko – jednym ruchem oka. Zebrać jak w fałdy jednego wielkiego płótna – z poczuciem bycia ponad tym i ogarniania wszystkiego – i nawet jeszcze czegoś więcej. Uskrzydlające zawieszenie – normalnie właściwe tylko motylom, ptakom i aniołom – jest jednak jakoś też zapisane w ludzkim sercu. Jak daleko można tak sięgnąć wzrokiem? Jak wysoko szybować? Jak szeroko ogarniać przestworza, pejzaż i promienie światła? To ostatni etap drogi oczyszczenia Gomer – ale i każdego, kto zdecydował się wrócić do pierwotnej miłości, w związku z czym musiał pokonać wiele trudów. Ale gdy one ustają, świat jest jaśniejszy i barwniejszy. Coś pękło, otworzyło się. Perspektywa została już na zawsze zmieniona. To odczucie, którego doświadczyć może nawet osoba goszcząca w klasztorze tylko kilka dni. Jeśli są one solidne i wierne, spędzone wyłącznie w klauzurze (albo obrębie Domu Gości), w rytmie modlitwy, pracy i posiłków – wtedy następuje oczyszczenie serca i oczu. Są bardziej wrażliwe na niebo i piękno świata.

Szczególnie mocno to czuć, kiedy po tych dniach wychodzi się z klasztoru „do świata”. Jest on taki kolorowy, żywy, rozwibrowany znaczeniami.

W tak modnym, ale i przecież potrzebnym nawoływaniu do „wyjścia do świata” bardzo łatwo zapomnieć o tym doświadczeniu spojrzenia poprzez otwarte okna wzrokiem może właśnie podniesionym znad kart Pisma Świętego – lub obmytym łzami modlitwy skruszonego serca. Nie bez powodu św. Benedykt uczył, że naszą zaś pracownią, w której mamy się posługiwać pilnie tymi wszystkimi [narzędziami dobrych uczynków], jest stałe życie we wspólnocie w ramach klauzury klasztornej (RB 4, 78). W tradycji benedyktyńskiej wszystko tak naprawdę winno odbywać się w klasztornej klauzurze – przepełnionej blaskiem słońca wlewającego się prze otwarte okno wraz z coraz intensywniejszym śpiewem ptaków i wonią kwitnących już drzew. Paradoksalnie, dotyczy to także wychodzenia do świata. Tak lapidarnie, bezpośrednio i jasno ujmuje to sr. Hedwig OSB (Silja Walter)

Złapane

– widzi Gomer
Że wisi
I idzie to już tak daleko,
Że każde Alleluja
Wymyka się
Poza słońce
Zatem
Gomer kładzie przed sobą
Słomiankę
I mówi:
Oto po tym możesz chodzić
Gomer

Ten wiersz jest przełomowy dla całego cyklu. Gomer dotąd bezradna i wewnętrznie niekiedy zbuntowana dopiero teraz zaczyna rozumieć, że aby objąć cały świat, słońce, wszystko – wystarczy Alleluja, które jednak pojawia się jedynie wtedy, kiedy się zawiśnie. Bo wtedy cały świat zamiera i zbiera się w sobie, gdyż przenicowuje go sam Pan Bóg – Tajemnicą Zmartwychwstania. Potrzebuje na to nieco czasu – tego właśnie, którego i nam trzeba do oczyszczenia, i by zostać złożonymi w grobie. Nowy, pełny i prawdziwy sens świata wypuszcza Bóg z otwartego, pustego grobu, z którego wychodzi Światło i miesza się ze światłem słońca nadając mu nowy blask. Podobna wymiana światła zajść musi między naszą celą a światem za otwartym oknem. Aby było łatwiej, może przydać się słomianka – taka, którą wzięła Gomer: mały symbol, przenośnego radosnego, pustego grobu, w którym można zatańczyć w promieniach słońca, dopiero tak czując się w pełni wyzwoloną.

Czy to nie znamienne, że największe wzloty ludzkiego geniuszu to maksymalna ekspresja, przy minimum środków? To takie zebranie całego świata w słomiankę, wyrażenie go na niej. Słomiankę tę można przenieść, pokazać innym, zrobić jej zdjęcie potem bardzo szybko i szeroko udostępnione. W ten sposób ci, co mają okno zamknięte – albo, z rozmaitych powodów, nie są w stanie dostrzec piękna przemienionego świata, mogą poczuć jego przedsmak, zatęsknić i zacząć szukać – czy myśleć o otworzeniu okna. Taka słomianka może iść w świat, głosząc jego piękno. Ono stanie się najważniejsze – tak ważne, że nikt nie będzie pytał skąd słomianka, kto ją uczynił. Ile takich „słomianek” poprzez wieki wyszło na świat z klasztorów – wypływając, wylatując z otwartych okien klauzury ponad kwiaty i drzewa, prosto w słońce…! Kodeksy z pięknymi iluminacjami świętych tekstów, niezmiennie zachwycające melodie chorałowe, ikony, modlitwy czy opowieści, które nie przestają pocieszać i rozjaśniać mrocznych chwil… Niewielkie przestrzenie całkowitej wolności, oferujące cały świata – a nawet więcej. Owoce wielu godzin spędzonych w pełnym miłości, intymnym trwaniem przy Panu Bogi. Każdy może przekuć przestrzeń własnej słomianki – własnego pustego grobu – w mały dar nadziei. Warsztat naszej codzienności ma tak wielkie możliwości. Tym więcej, im więcej w nim słońca. I tym owocniej, im bardziej świeci ono w naszym sercu.

„Selfie z Regułą” to nowy cykl felietonów, których autorem jest Bernard Sawicki OSB, obecnie wykładowca w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie i Koordynator Instytutu Monastycznego.

mod/PS-PO.pl