Choć jego najbliżsi nadal praktykują, Spięty porzucił Boga. „Rzuciłem palenie i Kościół też/do pierwszego czasem wracam, do drugiego nie” – śpiewa w jednej z piosenek. Odszedł nie dlatego, że na Kościół się obraził: „To był balon, który był częścią systemu i w końcu pękł. To jest piętno naszej kultury” – mówi Onetowi.

Jego zdaniem, duchowość to bardzo indywidulana sprawa, której nie można zamykać w jakichś instytucjonalnych ramach: „Mnie nawet drażni słowo „Bóg”, że to jest facet i ma brodę. Nie. Wolę nazywać go „Energią”. Ona mi sprzyja, więc po co mi ten dogmat?”. Modlitewniki, literatura religijna to dla niego mitologia.

Spięty odszedł od Kościoła, kiedy miał 26 lat: „Myślałem wtedy o Chrystusie i o tym, że mógł się poczuć zawiedziony kierunkiem, w jakim poszło chrześcijaństwo. Zrobił się z tego system, religia” – mówi muzyk. Nie przeszkadza mu to jednak określać się jako osoba wierząca. „Trzeba uwierzyć, że Ktoś ma na ciebie plan i to wszystko, co się dzieje jest po coś. Pozwala ci wzrastać”.

MT/Onet.pl