Federacja Rosyjska ogłosiła, iż w tym roku zamierza przeprowadzić szeroko zakrojone manewry wojskowe Zapad 2025 z zaangażowaniem wojsk białoruskich. Wykorzystanie podobnych manewrów dla przygotowania się do inwazji jest dla Rosji wręcz tradycją. Tak było w wypadku wojny z Gruzją w 2008 roku i tak było w wypadku inwazji na Ukrainę w 2022. Stąd obecna zapowiedź ćwiczeń na Białorusi z zaangażowaniem dość dużej liczby żołnierzy budzi niepokój sąsiedzi Rosji. Na ile jest możliwe, że pomimo toczącej się na Ukrainie wojny, Rosja mogłaby wykorzystać te ćwiczenia dla agresywnych działań przeciwko Polsce czy krajom bałtyckim?
Przede wszystkim same te manewry Rosjanie oczywiście traktują same w sobie jako narzędzie dla nacisku na kraje wschodniej flanki NATO. Ważnym dla Rosji zadaniem może być wymuszenie na krajach natowskich zaangażowanie własnych sił w odpowiedzi na te ćwiczenia. Wiązanie tych sił, chociażby po to, by na zachodzie nie pojawiały się pomysły o wysłaniu wojsk na Ukrainę. Kreml dobrze zdaje sobie sprawę, jak szczupłe są siły lądowe europejskich krajów natowskich i może mieć nadzieje, że stworzenie dodatkowego zagrożenia dla Polski czy Litwy wymusi zachód na wzmocnienie ich obrony zamiast kierować ten wysiłek na Ukrainę.
Analizując możliwość rosyjskiej agresji przeciwko krajom NATO, należy się zastanowić, jakimi siłami może realnie dysponować Rosja. Nie ma wątpliwości, iż wojna na Ukrainie angażuje większość rosyjskich wojsk, które mają jakąkolwiek realną wartość bojową. Pomimo, iż wiemy, że Rosja rozbudowuje swój potencjał na granicach z krajami bałtyckimi czy Finlandią, nie należy przeceniać rosyjskich zdolności. Pokonanie Ukrainy nadal jest w tej chwili dla Rosji zadaniem pierwszorzędowym. W tej chwili Ukraińcom udało się ustabilizować linię frontu i rosyjska armia prawie nie posuwa się do przodu pomimo ponoszonych strat. Gdyby Rosja dysponowałą dodatkowym wielkim ugrupowaniem zdolnym do przeprowadzenia operacji na froncie, to niewątpliwie użyła by go na przykład na jakimś nowym kierunku operacyjnym by odciągnąć szczupłe siły ukraińskie od Donbasu, będącego dla Rosji oczkiem w głowie tej wojny. Zamiast tego Rosja bije głową w mur na ukraińskim Donbasie. Rozpoczęcie wojny z NATO w tej sytuacji byłoby dla Rosji samobójcze, nawet biorąc pod uwagę malejące zaangażowanie Amerykanów. Trzeba pamiętać, że te środki bojowe, którymi na tą chwilę dysponuje Ukraina, pozwalają uderzać na każdy cel na terytorium Białorusi w razie rozszerzenia się wojny na tej kraj. Cała rosyjska logistyka na Białorusi w razie agresywnych działań na kierunku zachodnim w tej sytuacji może okazać się pod uderzeniem ukraińskim. Ukraina flankuje i w dużej mierze uniemożliwia Rosji podobny atak na Polskę.
Czym innym natomiast są różnego rodzaju działania hybrydowe, prowokacje na granicy, „przypadkowo” wlatujące na terytorium krajów natowskich obiekty. To wszystko jest możliwe. Łącznie z próbą przeprowadzenia operacji małej skali przeciwko krajom bałtyckim na przykład, w najbardziej czarnym ze scenariuszy. W tym wypadku, jeżeli by Rosja była absolutnie pewna, że Amerykanie nie zareagują w żaden sposób, takiego scenariusza nie można zupełnie wykluczyć. Zapowiedziane przez polski MON kontrmanewry są w tej sytuacji adekwatną odpowiedzią na rosyjskie ruchy.
Należy więc pilnie obserwować rosyjskie działania, odpowiadać na nie w sposób symetryczny pokazując naszą gotowość odpowiedzieć na każdą prowokację. Ale pełnoskalowy atak w tej chwili nadal pozostaje dla Rosji opcją zbyt ryzykowną, wręcz szaleńczą. Odpowiednie uwarunkowania, które by pozwoliły Rosji myśleć o sukcesie na tym kierunku, jeszcze nie zostały przygotowane. Pierwszym warunkiem, jak wydaje się, musi być neutralizacja w ten czy inny sposób Ukrainy. Z tym, żeby uwolnić swoje najbardziej zdolne do walki jednostki. Ale również i pewność, że USA nie angażują się w konflikt, co stanem na dziś wydaje się być wciąż przedwczesnym założeniem. Pomimo deklaracji amerykańskich oficjeli, żołnierze amerykańscy nadal są obecnie jak w Polsce tak i krajach bałtyckich.