- Dzisiejsi narodowcy nie mają aż tak wiele wspólnego z obozem Narodowej Demokracji sprzed wojny. Stąd przyjęcie 11 listopada za swoje święto – mówi prof. Wojciech Roszkowski, historyk.

11 listopada świętowano już przed wojną. Jak to święto wówczas wyglądało?

11 listopada stał się świętem państwowym w 1937 r. Przez cały czas trwały kontrowersje, jaką datę odzyskania niepodległości przyjąć. Podobnie jak z początkiem III RP – tu też nie ma przecież jasnej daty. Piłsudski przyjechał do Warszawy 10 listopada 1918 r. 11 listopada przyjęto być może także po to, żeby uniknąć jeszcze większych sporów, jako datę rozejmu w Compiègne, czyli zakończenia działań na froncie zachodnim. Ten fakt rzeczywiście bardzo przyczynił się do odzyskania niepodległości przez Polskę. Można mówić, że nie była to bezpośrednia działalność Polaków, ale innej daty właściwie nie było.

Wchodził w grę 15 sierpnia, czyli rocznica Bitwy Warszawskiej.

Tak i z punktu widzenia wojskowego było to niewątpliwie święto bardzo ważne. Dotyczyło ono czynu Polaków, bo wtedy to Polacy przesądzili o niepodległości. Tyle że bitwa miała miejsce ponad półtora roku po tym, jak państwo polskie faktycznie zaczęło funkcjonować. Odzyskanie niepodległości w 1920 r. nie brzmiałoby dobrze. Obrona niepodległości tak, ale jej odzyskanie już nie.

Co zaważyło na tym, że stanęło na 11 listopada? Spór miał charakter polityczny czy akademicki?

Ale można powiedzieć, że do 1926 r. sprawa była związana z otwartą walką polityczną. Po zamachu majowym nawet zwycięska sanacja miała pewien problem. Próbowała znaleźć datę, kiedy to Józef Piłsudski odegrał kluczową rolę. Świętowanie powrotu z Magdeburga 10 listopada to mało. Przyjazd na Dworzec Wiedeński nie był wydarzeniem spektakularnym. Znaleziono dość dobre rozwiązanie, możliwe do zaakceptowania i dla opozycji antysanacyjnej.

Dzisiaj narodowcy organizują Marsz Narodowy. Jak jednak wiadomo, z Piłsudskim nie było im po drodze, więc w czasach II RP zapewne nie byli zachwyceni tym, że to 11 listopada staje się świętem państwowym.

Oczywiście, ale wydaje mi się, że dzisiejsi narodowcy nie mają aż tak wiele wspólnego z obozem Narodowej Demokracji sprzed wojny. Myślę, że mało kto z nich zna pisma Dmowskiego i rolę Narodowej Demokracji w międzywojennej Polsce. To są raczej pewne odruchy niż świadomość tego, czym była endecja. Stąd to przyjęcie 11 listopada za swoje święto. Choć trzeba dodać, że Narodowa Demokracja też w zasadzie nie powinna mieć pretensji o to święto, bo ono jest trochę oderwane od czynu piłsudczyków. Słowem, i wtedy i dzisiaj narodowcy nie powinni mieć pretensji do 11 listopada. Być może również wpływ na tę sytuację miały czasy komunistyczne, kiedy to święto zostało zupełnie wyciszone i obchodziła je opozycja. Komuniści absolutnie nie chcieli 11 listopada. Ważniejsze było dla nich wszystko, np. rząd Ignacego Daszyńskiego. Zapewne i to powoduje, że opozycja wobec święta jest minimalna.

Czy przedwojenna endecja miała jakąś swoją datę odzyskania niepodległości?

Raczej nie. Świętowała 3 maja, to też jest święto pozytywne, nie martyrologiczne. Jednak trudno obchodzić te datę jako triumf niepodległości, bo zaraz po uchwaleniu konstytucji wszystko źle się skończyło. A poza tym sama treść konstytucji budzi pewne refleksje i kontrowersje. Chciano przecież wprowadzić na polski tron dynastię saską. Dwuznaczny był także sposób wprowadzenia tej ustawy zasadniczej. Podczas Sejmu Wielkiego doszło do swego rodzaju zamachu stanu. Krótko mówiąc, mamy ze świętem narodowym pewien problem, bo albo data nie pasuje do pojęcia odzyskania niepodległości, albo nie jest związana z odpowiednio ważnym wydarzeniem mającym miejsce w Polsce. Chyba jednak nie tylko Polacy mają z tym problem.

To światowy standard?

Francuzi świętują na przykład zburzenie Bastylii. Tylko że to zburzenie Bastylii, to był atak tysiąca ludzi na więzienie, w którym siedziało 7 osób, w tym jeden wariat, jeden notoryczny morderca i chyba czterej fałszerze. Sprawa jest więc, można powiedzieć, dęta.

Pojawiały się pomysły, choć nie stanęło to nigdy jako oficjalny postulat silnego ruchu politycznego, że może święto powinno być przesunięte.

Ja bym go nie ruszał. 11 listopada to koniec wojny. Inna rzecz, że trochę wpycha nas to w myślenie zachodnie, bo dla nas ten koniec wówczas nie nastąpił. Zaraz zaczęła się druga wojna, na wschodzie. Ale z faktami historycznymi, które chcemy upamiętnić zawsze mamy problem, bo fakty historyczne na ogół nie są jednoznaczne. Trzeba się z tym pogodzić. Skoro już istnieje pewna tradycja jest, to nie ma powodu, żeby coś zmieniać. Nie jest ona zła, ani dla nikogo szkodliwa. Sposób świętowania czasami może budzić pewne spory. Ale samo święto chyba nie.