Marta Brzezińska-Waleszczyk: Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” opublikowała wyniki sondażu TNS, które – pokazują, że znaczna część deklarujących się jako katolicy Polaków... nie wierzy. Na przykład 95 proc. uważa się za katolików, a w Boga wierzy jedynie 81 proc. - to znaczy, że mamy ponad 10 proc. katolickich ateistów?

Br. Marcin Radomski OFM Cap: Ten sondaż jest bardzo ciekawy. Przede wszystkim, pokazuje katolicyzm jako rzeczywistość, która w wielu przypadkach nie jest związana z życiem wiary, ale jest przynależnością organizacyjną. Ktoś jest katolikiem, ale za tym nic nie idzie. Przynależność organizacyjna nawet nie wynika z tradycji, ta przecież zobowiązuje do pewnych rzeczy. Może to nawet jest coś więcej – lęk przed publicznym powiedzeniem, że nie jestem katolikiem. Ta różnica pomiędzy tymi, którzy deklarują się jako katolicy (95 proc.), a tymi, którzy wierzą w Boga (81 proc.) jest wynikiem przynależności, która nie jest kompatybilna z życiem, nie ma nic wspólnego z doświadczeniem wiary.

Mówi Brat z takim spokojem, nie przerażają Brata te dane?

Osobiście nie jestem jakoś specjalnie zszokowany wynikiem tego sondażu – on pokazuje, jaka jest rzeczywistość. Myślę, że te wyniki i tak są dobre. Gdyby podobną ankietę przeprowadzić w sposób jeszcze bardziej szczegółowy, to pewnie wyszłoby jeszcze wiele innych, dramatycznych wniosków. Ankieta odzwierciedla w pewien sposób dramat, w jakim się znajdujemy. To nas dotyka.

W jakim sensie?

Z wynikami badania powinni dobrze zapoznać się nasi pasterze, biskupi, którzy twierdzą, że wszystko jest w porządku, jest super, bo mamy dużo ludzi w Kościele. A przecież liczba nie przekłada się na jakość (w tym wypadku sposób wyznawania wiary). Ankieta dowodzi, że mamy dużo ludzi we wspólnocie Kościoła, którzy totalnie nie mają poczucia tego Kościoła. Czują jedynie przynależność organizacyjną, ale nie czują przynależności osobowej – nie czują, że są Kościołem. Wspólnota Kościoła jest wspólnotą dynamiczną, rozwija się, w jej sercu jest Jezus Chrystus. Tu wyraźnie widać, że tego nie ma. Kościół jest bardzo mocno postrzegany jako instytucja, organizacja. Tak nie jest, Kościół to żywy organizm. Jesteśmy wspólnotą, do której należy każdy, kto został ochrzczony. Warto więc zadać pytanie, kto jest ochrzczony, bo on już tworzy ciało Chrystusa. Jego życie, postępowanie, wybory powodują, że to mistyczne ciało jest ułomne. Jedni są bliżej, inni dalej serca w ciele Chrystusa, ale wszyscy je tworzymy. Wyniki sondażu mogą być przerażające, ale mogą także mobilizować. Pokazać, żeby wyjść ze swojego ciepłego kącika. Dziś wiele mówimy o ewangelizacji, o świadectwie. Być może właśnie na tym powinniśmy się teraz skupić.

Mówił Brat o chrzcie, który włącza nas do wspólnoty Kościoła. Może właśnie stąd te 95 proc. katolików – zostali ochrzczeni, obchodzą co roku Wigilię i Wielkanoc, biorą ślub w kościele, bo to ładna uroczystość i... nic poza tym. Tak zwani – jak sami o sobie mówią – wierzący-niepraktykujący.

Ale takie powiedzenie jest nieprawdziwe! To jest błąd! Nie ma czegoś takiego, jak wierzący-niepraktykujący. Trzeba ludziom mówić, że jeśli mają odwagę deklarować się jako wierzący-niepraktykujący, to powinni mieć także odwagę, by przyznać się, że są niewierzący. Niech jasno wyznają, że Kościół ich nie interesuje. Musimy się nauczyć, że życie to dokonywanie wyborów. My lękamy się dokonywać wyborów. Człowiekowi trzeba dać wolność wyborów. Jeżeli nie chce być w Kościele, jest niepraktykujący, to znaczy, że ta rzeczywistość go nie interesuje. Niech więc ma odwagę przyznać się do tego, że wiara go nie interesuje. Skoro ktoś nie wierzy w życie wieczne, nie wierzy w życie pozagrobowe, nie wierzy w śmierć Pana Jezusa na krzyżu, w ogóle nie wierzy w to wszystko, co jest z wiarą związane, poza samą instytucją Kościoła, to niech ma odwagę to powiedzieć. Ale niech pozwoli też ludziom, którzy naprawdę wierzą, normalnie żyć, bo inaczej dochodzi do napięć.

A może wreszcie ktoś powinien powiedzieć, że nas katolików wcale nie musi być dużo? Nas wcale nie musi być te 95 proc. Przecież Jezus mówił, że mamy być solą ziemi, a tej nie sypie się do gara z zupą dziesięć kilo, ale szczyptę.  

To jest podstawa. Nas nie musi być dużo, ważna jest jakość. Nie możemy być solą zwietrzałą. Mówi się wiele o polskim katolicyzmie. Już samo to pokazuje pewną tendencję, w ramach której Polak musi być katolikiem. To jest pewna trudność. Niektórym może się wydaje, że nie wypada powiedzieć: „nie jestem katolikiem”. A ja mówię: „Miej tą odwagę i powiedz, że nie jesteś katolikiem”. Wiele lat spędziłem w Australii – tam katolicy nie są większością. I tam nie ma takiego jak w Polsce antyklerykalizmu. To wcale nie oznacza, że tam wszystko jest lepsze. W Polsce antyklerykalizm jest owocem pewnego napięcia. Jeżeli ja, jako katolik, mam trudności nie tylko z wiarą, ale i moralnością (to bardzo ważne, antyklerykałowie często mają ogromne trudności ze swoim życiem moralnym, są bardzo liberalni). Antyklerykalizm jest owocem pewnego napięcia między wiarą, moim życiem moralnym i jeszcze określaniem siebie jako katolika. Apeluję o odwagę do przyznawania się do tego, że kogoś wiara nie interesuje. I do dawania innym żyć. Niech Kościół sobie funkcjonuje, skoro nie jest dla mnie zagrożeniem, to dlaczego mam go zwalczać? Antyklerykalizm jest niczym innym, jak usprawiedliwianiem swojego wyboru. Trzeba mieć odwagę życia w prawdzie.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk