AGRESJA 17 września 1939

studium aspektów politycznych

1990

(...)

ZAMIAST WSTĘPU

Dzień 17 września 1939 stal się w historii Polski tragicznym symbolem; dla całej polskiej świadomości narodowej i stosunków między Polską a Rosją jest obciążeniem tym większym, im dłużej w historiografii polskiej musi panować milczenie na temat genezy i przebiegu agresji radzieckiej przeciwko Polsce w 1939 roku, z im większym uporem historiografia polska i radziecka przemilcza lub nawet fałszuje przebieg ówczesnych wydarzeń, a zwłaszcza najważniejsze ich aspekty. W miarę upływu lat agresja niemiecka 1 września i agresja radziecka 17 września stają się coraz bardziej faktami historycznymi o znaczeniu nierównym, gdyż w polskiej świadomości narodowe} coraz większym problemem nie jest już wyjaśniona niemal całkowicie i szczegółowo zbadana agresja niemiecka, lecz właśnie tajona, przemilczana i usilnie usuwana ze świadomości narodu agresja radziecka.

Wszelako nie stan badań nad obu agresjami wzmaga znaczenie tej, o której mówić i pisać w Polsce dotąd nie wolno, na Zachodzie natomiast w epoce detente niejako "nie wypada". Znaczenie historyczne 17 września staje się tym większe, im bardziej badania historyczne nad genezą Drugiej Wojny Światowej przekonują nas, iż bez poprzedzającego jawną agresję ZSRR przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej tajnego układu o podziale ziem Polski między Rzeszę Niemiecką i ZSRR - 23 sierpnia 1939 - Druga Wojna Światowa w ogóle by nie wybuchła, przynajmniej w roku 1939. Układ dnia 23 sierpnia wynikał z logiki ówczesnej sytuacji międzynarodowej, z fundamentalnej wspólnoty celów politycznych dwóch mocarstw totalitarnych: Rzeszy Niemieckiej i Związku Radzieckiego. Pokój w Europie i bezpieczeństwo Polski gwarantował "ład wersalski" 1919 roku, system poszanowania prawa małych narodów do samostanowienia i egzystencji państwowej w pełni niepodległej, przeciwko któremu walczył w latach 1942-1945 z maniackim doprawdy uporem Franklin Delano Roosevelt. Naruszył "ład wersalski", choć nie zburzył go do szczętu, układ w Monachium w 1938 roku. Wydało się wówczas znacznej części europejskiej i nawet światowej opinii publicznej, iż ZSRR zainteresowany jest w powstrzymaniu ekspansji Adolfa Hitlera. Większość polityków Europy i Ameryki (większość, lecz nie wszyscy) usiłowała dopatrzyć się w ZSRR przyszłego sojusznika, zdolnego przyczynić się do okiełznania agresji niemieckiej. Brano serio propagandowe wystąpienia z jednej strony Hitlera, z drugiej przywódców radzieckich i rzeczników Kominternu, traktowano jako wyraz zasadniczej sprzeczności polityczno-ideowej między obu mocarstwami totalitarnymi rozmaite wzajemne inwektywy propagandowe przedstawicieli ich rządów. W 1939 roku na Zachodzie próbowano naiwnie znaleźć w ZSRR sojusznika przeciwko Rzeszy. Nikt prawie nie zastanawiał się nad sprawą najważniejszą: w imię czego Związek Radziecki - gdyby był nawet ówcześnie zdolny do udziału w wojnie przeciwko Rzeszy - miałby się angażować po stronie demokracji zachodnich i Polski, dla ocalenia systemów tzw. kapitalistycznych przed Rzeszą Niemiecką Adolfa Hitlera?

ZSRR był równie jak Rzesza zainteresowany oczywiście w całkowitym zburzeniu "ładu wersalskiego". W roku 1939 nastręczyła się Józefowi Stalinowi okazja wyjątkowa: mógł dokonać tego siłami Adolfa Hitlera, pozostać na uboczu i realizować swój zasadniczy plan polityczny - aneksji Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, połowy Polski i znacznej części Rumunii. Było to już wtedy tak, oczywiste, że historyka zdumiewać musi fakt, iż znaczna część polityków europejskich - i ogromna większość polskich - nie dostrzegała nieuchronności sojuszu niemiecko-radzieckiego, jeżeli Polska miała nadal przeciwstawiać się hitlerowskiemu programowi ekspansji przeciwko Zachodowi i Wschodowi. Tylko desperackie "życzenie pobożne" (wishful thinking) w sytuacji śmiertelnego zagrożenia pokoju w Europie, może być psychologicznym wytłumaczeniem tego stanu rzeczy.

Prowadzona przez Józefa Becka polska polityka zagraniczna byłaby zapewne - w sytuacji Polski lat trzydziestych - optymalna i logiczna, pod jednym wszelako warunkiem: że do antypolskiego porozumienia ZSRR z Rzeszą Niemiecką nigdy by nie doszło. Skoro jednak przy tej polityce prędzej czy później dojść musiało...

Józef Beck nie wierzył w możliwość daleko idącego zbliżenia Józefa Stalina z Adolfem Hitlerem. Jeden z najbliższych jego współpracowników tak pisze: "Myślał, że spór niemiecko-sowiecki będzie trwał wiecznie z powodu diatryb Hitlera przeciw komunizmowi i Sowietom". Nie pamiętał o licznych przykładach "odwracania przymierzy" w historii Europy; zapominał, że spory ideowe nigdy nie przeszkadzały w sojuszach mocarstw połączonych geopolityczną wspólnotą interesów; nie dostrzegał w końcu, że z punktu widzenia ideologii i praktyki politycznej Niemcy hitlerowskie i stalinowski Związek Radziecki więcej łączyło niż dzieliło. "Toteż układ Hitlera ze Stalinem w 1939 roku był dla Becka gorzką niespodzianką".

Jest faktem oczywistym, że niemal do dnia 23 sierpnia 1939 Polska miała jeszcze pewną, chociaż ograniczoną możliwość manewru. Historiografia PRL utrzymuje, że jedynym ocaleniem dla Polski mogło być ówcześnie tylko zbliżenie do ZSRR i sojusz militarny polsko-radziecki. Hipotezy te są bezpodstawne z kilku powodów. Po pierwsze, nikt nie dowiódł dotychczas, iż Józef Stalin pragnął w ogóle zawarcia sojuszu antyhitlerowskiego z Wielką Brytanią. Francją i Polską, a ujawniane coraz liczniej dokumenty dowodzą, że dążył właśnie do sojuszu odwrotnego. Po drugie, gdyby nawet taki sojusz był politycznie możliwy, należy przede wszystkim postawić pytanie, jaka byłaby jego cena i jego skutki dla Polski. ZSRR pogrążony był od lat w permanentnym procesie wyniszczania, najokrutniejszymi metodami ludobójczymi, wszelkiej opozycji antystalinowskiej - i nikt nie może wątpić, że w razie wkroczenia Armii Czerwonej tego rodzaju metody "sprawowania władzy" zostałyby natychmiast wprowadzone także na obszar Polski, po nieuchronnym obaleniu siłą czy podstępem niezależnego polskiego systemu politycznego i zastąpieniu suwerennego rządu w Warszawie - rządem marionetkowym. Polska utraciłaby oczywiście połowę swojego terytorium - bez żadnych rekompensat na Zachodzie, a nawet przy utracie Śląska i Pomorza na rzecz Niemiec. Albowiem niezdolny w rzeczywistości do prowadzenia jakiejkolwiek wojny przeciwko Niemcom (ślepota wywiadów brytyjskiego i francuskiego, które tego stanu rzeczy nie potrafiły dostrzec, doprawdy zastanawia) Związek Radziecki tak czy owak musiałby dojść do ułożenia jakiegoś modus vivendi z Rzeszą Niemiecką. Doszedłby do tego naturalnie kosztem Polski.

Gdyby jednak nawet, po uzależnieniu się od ZSRR i przy współpracy (w jakiejkolwiek formie) ZSRR z Wielką Brytanią i Francją, Polska zdołała wyjść z mniejszymi, niż stało się naprawdę, stratami z kryzysu lat 1939- 1945, pozostaje bezsporne, iż wasalne uzależnienie Polski od Rosji stałoby się wówczas - jak stało się w rzeczywistości po roku 1945 - bezterminowym i niemożliwym do zlikwidowania. Wydaje się dzisiaj w świetle badań historycznych, że w sytuacji europejskiej 1939 roku Rzeczpospolita Polska nie mogła już utrzymać się jako państwo całkowicie suwerenne i musiała związać się z jednym z sąsiadów w taki sposób, który doraźnie pozbawiłby ją części terytoriów i ograniczył znacznie jej niepodległość. W sytuacji tej polska racja stanu nakazywała wybór ewentualnie takiego tylko uzależnienia, które byłoby z natury rzeczy uzależnieniem przejściowym, możliwym do usunięcia po zmianie światowej koniunktury politycznej. Otóż było oczywiste, że uzależnienie od ZSRR będzie (jeżeli nawet okazałoby się uzależnieniem tylko od ZSRR, a nie jednocześnie od związanych sojuszem dwóch mocarstw totalitarnych. Niemiec i Rosji) pozbawieniem Polski suwerenności praktycznie na zawsze. Nie można było bowiem spodziewać się takiego obrotu wydarzeń nadchodzącej Drugiej Wojny Światowej, który spowodowałby w ostatecznym wyniku zmagań rozbicie obu wielkich państw totalitarnych przez mocarstwa alianckie.

W jednej z ostatnich swoich dyskusji z grupą oficerów Sztabu Głównego Józef Piłsudski - jak głosi przekazywana dotąd ustnie relacja - postawił swoim współpracownikom zasadnicze pytanie: czy Polska jest zagrożona bardziej przez Niemcy, czy przez ZSRR? W jego wypowiedzi podsumowującej wątpliwości nie było. Polska była w latach trzydziestych bardziej zagrożona przez ZSRR, chociaż prawdopodobieństwo zbrojnej agresji było ze strony Niemiec o wiele większe. Albowiem - zwrócił uwagę Marszałek - przeciwko Niemcom Polska mogła zawsze uzyskać jakąś polityczną czy militarną pomoc mocarstw Zachodu. Przeciwko ZSRR - nigdy. Niemcy były dla Francji i Wielkiej Brytanii zagrożeniem nie mniejszym niż dla Polski. Związek Radziecki istniał natomiast w opinii rządów mocarstw zachodnich jako enigmatyczny i egzotyczny obszar poza ich realnymi zainteresowaniami. Przeświadczenie kół moskiewskich, jakoby Zachód interesował się stale Związkiem Radzieckim jako potencjalną groźbą dla światowego systemu kapitalistycznego, wynikało z naiwnej megalomanii Stalina i jego współpracowników.

Ocena Piłsudskiego jest jedną z najtrafniejszych wypowiedzi politycznych w całej historii Polski. Rzeczywiście - przeciwko Niemcom Polska uzyskała w 1939 roku pomoc polityczną, w postaci deklaracji wojny, choć bez żadnej realnej pomocy militarnej ze strony Francji i Wielkiej Brytanii. Natomiast wobec ZSRR pozostawała (jeżeli nie liczyć iluzorycznego sojuszu z Rumunią) zupełnie osamotniona.

Zastanawia brak refleksji politycznej w latach trzydziestych w Warszawie nad kruchością polskiej niepodległości - między dwoma wielkimi państwami totalitarnymi i przy własnej ekonomicznej i militarnej słabości. Rząd RP swoją działalnością polityczno-propagandową uniemożliwiał sobie zresztą jakikolwiek manewr w krytycznym momencie dziejowym, a w tym zakresie znajdował niestety oparcie w postawie znacznej części opozycji. Gdy dzisiaj czytamy rządową i prorządową prasę Polski międzywojennej z lat poprzedzających Drugą Wojnę Światową, uderza dość swoisty jej stosunek do obu sąsiadów. Wbrew prymitywnym oskarżeniom propagandy PRL, prasa polska lat trzydziestych była o wiele przychylniej nastawiona wobec dyskretniejszej polityki zagranicznej ZSRR, którego rząd nie głosił aż do ostatniej chwili żadnych pretensji wobec Rzeczypospolitej, tworząc pozory całkowitego uznania przez siebie status quo w Europie. Niemcy natomiast atakowali nieustannie Rzeczpospolitą w wystąpieniach publicznych i propagandowych, w okresie przedhitlerowskim nawet gwałtowniej niż w latach 1933-38, domagali się rewizji granic, oskarżali Polskę o prowokacje lub stałe utrudnianie realizacji ich praw gwarantowanych przez umowy międzynarodowe. Wszystko to ustawiało propagandę polską przeciwko Rzeszy. Nikt oczywiście nie mógł tego głosić otwarcie, jednakże cała opinia publiczna była przeświadczona, że polski wysiłek obronny jest niezbędny przede wszystkim z uwagi na groźbę niemiecką; że groźba radziecka w ogóle nic istnieje. Przebudzenie 17 września miało być straszne.

Dochodziło do tego swoiste zadufanie propagandy rządowej. Kierując swoje twierdzenia zresztą bardziej w stronę nieufnej i oskarżającej władze o zaniedbania opozycji, niż na użytek za granicą. Rząd RP dawał społeczeństwu wyraźnie do zrozumienia, iż Rzeczpospolita schyłku lat trzydziestych jest właściwie "ósmym mocarstwem świata" *[Jak wiadomo, w okresie międzywojennym komentatorzy polityczni prasy światowej przyznawali nieoficjalny "status mocarstwowy" siedmiu państwom: Wielkiej Brytanii, Stanom Zjednoczonym, Francji, Japonii, Niemcom, Italii i ZSRR (najczęściej właśnie w takiej kolejności)], że Wojsko Polskie dysponuje siłą co najmniej (sic) równą armii niemieckiej. W tej sytuacji polska opinia publiczna przyjmowała jako oczywistą ewentualność zbrojnego oporu wobec wszelkich żądań Hitlera, nie będąc w ogóle przygotowaną na możliwość jakichkolwiek ustępstw czy nawet kompromisu z Rzeszą, choćby odsuwających na rok czy parę lat groźbę wojny. Społeczeństwo polskie nie rozumiało, a co gorsza, nie rozumiał tego również Rząd RP, iż utrzymanie pokoju z Niemcami - wbrew temu, co twierdził min. Beck w swoim słynnym przemówieniu sejmowym 5 maja 1939 - właśnie nawet "za wszelką cenę", w ówczesnej sytuacji międzynarodowej było warunkiem dalszej egzystencji Polski niepodległej lub choćby mającej jeszcze realną szansę na odzyskanie w przyszłości pełnej, choćby doraźnie chwilowo nadwerężonej swojej suwerenności państwowej.

Znakomity ekonomista polski, świetny znawca stosunków niemieckich, prof. dr Stanisław Swianiewicz wyraził kiedyś opinię, że z żadnym rządem niemieckim w okresie 1919-1939 rząd polski nie mógł dojść do ułożenia modus vivendi stosunkowo tak łatwo i tak nikłym kosztem, jak właśnie z rządem Adolfa Hitlera. Po doświadczeniach lat 1939-1945 brzmi to jak paradoks, a jednak przed 23 sierpnia 1939 było prawdą. Było faktem, iż Rząd RP nie zdołał doprowadzić ani do interwencji w Rzeszy w 1933 roku, ani do zbrojnej akcji koalicyjnej po militaryzacji przez Hitlera Nadrenii w 1936 roku. Dalsze pchanie się w koalicji z Zachodem w konflikt z Rzeszą było w tych warunkach samobójstwem, gdyż skłaniało Niemcy do poszukania antypolskiego partnera właśnie w ZSRR. Co gorsza, polskie koła rządowe nie doceniały tempa ówczesnych przemian w stosunkach międzynarodowych i szybkości, z jaką zbliżała się Druga Wojna Światowa.

Prymitywne oskarżenia Józefa Becka o "filogermanizm" są nie tylko niesprawiedliwe; są nade wszystko bezpodstawne. Beck doprowadził w końcu do zbrojnej konfrontacji Polski z Rzeszą hitlerowską, na fali wytworzonych przez propagandę Rządu RP nastrojów opinii publicznej, przekonując społeczeństwo o konieczności, a przede wszystkim o realnej możliwości stawienia Niemcom skutecznego oporu (co prawda, jeżeli idzie o możliwość oporu, za wprowadzenie w błąd polskiej opinii publicznej znacznie większą odpowiedzialność ponosi marszałek Rydz-Śmigły). Dlatego też jakiekolwiek ustępstwa wobec Hitlera, mające na celu utrzymanie pokoju między Polską a Niemcami tak długo, póki nie rozgorzałaby wojna między Niemcami a koalicją zachodnią, okazały się w końcu niemożliwe.

 

Wokół sprawy szans polskich na przełomie lat 1938/1939 nagromadziło się tyle sporów i dyskusji, że trudno dzisiaj wdawać się w pełną ich analizę. Oczywiście: najkorzystniejsze byłoby wspólne z Czechosłowacją wystąpienie przeciwko Niemcom we wrześniu 1938 roku, gdyby Czechosłowacja była w ogóle skłonna do prowadzenia wojny i takiego współdziałania, przy minimalnym choćby poszanowaniu interesów polskich (trzeba pamiętać o wabieniu Stalina przez Benesza perspektywą wkroczenia do Polski Armii Czerwonej). Pamięć o wydarzeniach roku 1920 zbyt jednak ciążyła na stosunkach obu państw, a chociaż jest pewne, że Śląsk Zaolziański nie był wart ryzyka totalnej klęski Polski *[Jest znamienne, że przeciwko wykorzystaniu okazji Monachium dla odzyskania Zaolzia - jako współdziałaniu w gwałcie na Czechosłowacji - wśród członków Rządu RP wystąpił tylko wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, co omal nie doprowadziło do przesilenia gabinetowego.], to jednak jest również oczywiste, że trudności w zbliżeniu między Polską a CSR w nie mniejszym stopniu tkwiły po stronie czeskiej co polskiej. Po Monachium było zapewne jedno tylko wyjście, mogące zapewnić Polsce los lepszy niż ten, jaki ją spotkał w latach 1939-1945: natychmiastowe przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego i powolne, jak najbardziej opóźniane, ale realne wejście w przejściowy alians z Hitlerem, nawet za cenę korektur granicznych i pewnego ograniczenia na jakiś czas samodzielności polskiej polityki zagranicznej, przy jednoczesnym znacznym rozluźnieniu stosunków z Francją, a w sferze ideowej przy bardzo znacznym wzmocnieniu roli doktryny "prometejskiej".

Jest oczywiste, że jeszcze przez pewien czas można było ustępować Hitlerowi stosunkowo tanim kosztem, Gdańsk mógł przestać być "wolnym miastem", a euforia z powodu włączenia tego miasta i portu do Rzeszy dałaby co najmniej kilka miesięcy, jeżeli nie rok pokoju, przy czym Polska, poza porażką prestiżową, nie poniosłaby żadnej istotnej straty. Można było ustąpić potem w kwestii eksterytorialnej autostrady przez "korytarz", który to projekt był przecież początkowo pomysłem polskim z końca lat dwudziestych, gdy mnożące się konflikty graniczne zaczęły skłaniać Warszawę do szukania jakiegoś wyjścia z sytuacji. Gdy jednak zażądał tego w końcu Hitler, Beck - w zrozumiałym zresztą emocjonalnie odruchu oburzenia - usztywnił się skrajnie. Oczywiście, trzeba było się liczyć z dalszymi jeszcze ustępstwami, może na Górnym Śląsku, może na Pomorzu... najlepiej rozkładając ustępstwa na małe raty. Wszystko to służyłoby przede wszystkim celowemu wzmożeniu zaniepokojenia Wielkiej Brytanii i Francji. Chodziło właśnie o to, aby obudzić Zachód, odwrócić odeń pierwsze, zbyt wczesne uderzenie Hitlera i zarazem dać Aliantom szansę na spieszne się dozbrojenie, nie tylko nie wiążąc się z nimi jawnie, ale nawet z pozoru otwarcie przeciwko nim występując, m.in. na przykład przez wypowiedzenie traktatu z Francją z 1921 roku. Chodziłoby o doczekanie chwili, gdy Alianci staliby się stroną konfliktu silniejszą od Niemiec, przy jednoczesnym przetrwaniu najniebezpieczniejszego okresu u boku Niemiec i przy wspólnym z Niemcami unicestwieniu stalinowskiej Rosji, aby Alianci stracili na długo wszelką możliwość szukania kiedykolwiek w Moskwie liczącego się sprzymierzeńca. Chodziło by w końcu o doczekanie przy najmniejszych stratach i po usunięciu niebezpieczeństwa ze Wschodu drugiej fazy wielkiej wojny: decydującego starcia Zachodu z Osią.

Przez wiele miesięcy Hitler kusił Polskę perspektywą wspólnej wyprawy na ZSRR. Ostatnia szansa takiego porozumienia powstała w styczniu 1939 roku, w czasie wizyt Józefa Becka w Berchtesgaden i Joachima von Ribbentropa w Warszawie. Jak wiadomo, w kołach rządowych Polski (nie mówiąc już o opozycji) nie pojawił się nawet pomysł rozważań nad tego rodzaju alternatywą. Rzecz jasna, wojna z Rosją nic leżała w polskim interesie - i Rząd RP świetnie zdawał sobie z tego sprawę, będąc wszelako mniej świadomy nieuchronnych implikacji podjętej faktycznie decyzji. Z perspektywy historycznej jest oczywiste, że lepiej było wtedy uderzyć na ZSRR w sojuszu z Niemcami niż doczekać się w końcu (i rychło) wspólnego uderzenia na Polskę Niemiec i ZSRR. Jest prawdopodobne, że w sytuacji roku 1939 lub 1940 uderzenie niemiecko-polskie (i z drugiej strony japońskie) na Związek Radziecki zdruzgotałoby kompletnie imperium Józefa Stalina. Wystarczy przypomnieć pochód wojsk niemieckich w głąb Rosji latem i jesienią 1941 roku, miliony jeńców radzieckich, zagarniane z łatwością przez Wehrmacht, całkowity niemal rozkład władzy radzieckiej w pierwszych miesiącach wojny z Niemcami. A przecież przy porozumieniu niemiecko-polskim Hitler najpewniej nie miałby jeszcze wówczas w ogóle drugiego frontu na Zachodzie. Wielka Brytania jeszcze by czekała... jest prawdopodobne, że nareszcie gwałtownie się zbrojąc. Polskie 40 dywizji i brygad niewiele znaczyły w konfrontacji z Wehrmachtem. Dozbrojone przez przemysł niemiecki mogłyby jednak znaczyć sporo przy uderzeniu na ZSRR. Jest także prawdopodobne, że udział Polski zmusiłby Hitlera do bardziej pragmatycznej polityki wobec narodów ZSRR.

Oczywiście, nawet po klęsce Stalina Rosja istnieć by nie przestała, a bez względu na rozmiar klęski reżimu komunistycznego na ruinach ZSRR powstałoby w przyszłości nowe państwo rosyjskie (tyle że zdolne do aktywnej polityki międzynarodowej dopiero w kilka lat później) i - być może - inne udzielne państwa narodowe. Polsce oszczędzono by natomiast może nawet nie strat wojennych (gdyż tak czy owak kampania rosyjska musiałaby pociągnąć za sobą na polach bitew straty równe ofiarom Kampanii Wrześniowej), ale przynajmniej ruiny miast z Warszawą na czele, eksterminacji biologicznej wielkiej części społeczeństwa, strat materialnych i kulturalnych.

Tylko w takiej sytuacji mogła się ziścić jedyna polska szansa ocalenia w chwili, gdy wybuch Drugiej Wojny Światowej stał się nieuchronny z powodu ekspansywnych dążeń mocarstw totalitarnych w Europie. Polska mogła uniknąć katastrofy tylko przy rozłożeniu tej wojny na dwie fazy: fazę wojny na wschodzie i późniejszą fazę wojny na zachodzie i południu Europy. O takim rozwoju wojny mówiono niekiedy w kołach polskich w latach 1941 -1943, marząc o powtórzeniu się historii Pierwszej Wojny Światowej: najpierw Niemcy biją zdecydowanie Rosję, potem Alianci zachodni pokonują Rzeszę, a w końcu Polska zrywa się ponownie do walki, odzyskując pełną niepodległość. Nie pojmowano, że podobny obrót wydarzeń byłby możliwy tylko przy aktywnym udziale Polski w pierwszej fazie wojny - nie po tej stronie, po której faktycznie Rzeczpospolita się znalazła.

Gdyby alianse 1939 roku ułożyły się inaczej, Druga Wojna Światowa trwałaby zapewne nie pięć lat, lecz dłużej, z tym. że Polska znalazłaby się w nieporównywalnie lepszym położeniu... ciągle, przez długi okres, jako sojusznik Rzeszy Niemieckiej. Adolf Hitler w końcu musiałby przegrać. Gdyby nawet wzmocnione potencjały wojenne Wielkiej Brytanii i Francji, przy intensywnej pomocy USA po przełamaniu nastrojów izolacjonistycznych w Ameryce, nie wystarczyły do zmuszenia Niemiec do kapitulacji środkami konwencjonalnymi, tak czy owak kres dominacji niemieckiej w Europie przyszedłby w roku 1945 lub w początkach 1946. Albowiem w drugiej połowie 1945 roku Stany Zjednoczone byłyby już w posiadaniu broni atomowej. Wynikało to z naturalnego tempa rozwoju techniki nuklearnej w warunkach wojny, w Wielkiej Brytanii i w USA, gdzie badania nad tą bronią były od 1942 roku znacznie bardziej zaawansowane niż w Niemczech.

Ze strony polemistów, głównie o poglądach endeckich, słyszałem - przy podobnych rozważaniach - takie oto sprzeciwy: w jakże tragicznej sytuacji znalazłaby się Polska nawet po wyeliminowaniu z wojny Rosji - jako niechętny i odsuwający się od współpracy, ale jednak sojusznik Hitlera w momencie jego klęski, zadanej Niemcom przez Aliantów zachodnich!

CZYTAJ DALEJ NA...