Literatura Tokarczuk to znakomity sejsmograf, rejestrujący duchowe „ruchy tektoniczne” naszej epoki, na dobre i złe. Jeśli chcemy rozumieć nasz czas, nie da się tego zrobić bez korzystania z tego typu instrumentów, czułych na drgania. Jeśli chcę się nawrócić, czytam Ewangelię. Jeśli chcę wiedzieć „co jest grane” z nami dzisiaj, czytam powieść współczesną – pisze ks. Jerzy Szymik w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Tokarczuk. Noblowskie opowieści”.

„Między owce Twe wliczony
I od kozłów odłączony,
Daj, niech z prawej stanę strony”

(trzecia zwrotka hymnu nieszporów ostatniego tygodnia roku liturgicznego [Liturgia godzin, t. IV], nawiązująca do opisu Sądu Ostatecznego, Mt 25,31–46)

1.

„Wychowałam się w rodzinie ateistycznej. Wyznania religijne były w niej traktowane jako egzotyczne mitologie, do których jednakże należy się odnosić z szacunkiem, bowiem stanowią wyraz ludzkich pragnień, cierpień i tęsknot”.

Tymi dwoma pogodnymi zdaniami zaczynał się esej Olgi Tokarczuk z 1996 roku (pt. Świat z odwrotnej strony, poświęcony głównie Jungowi) w „Tygodniku Powszechnym”, przedrukowany w TP także teraz, w październiku 2019 r., już po noblowskim werdykcie[1]. Mógłbym zacząć ten esej podobnie, choć z załamującą się symetrią i mniej pogodnie:

Wychowałem się w rodzinie religijnej. Ateizm nie był w niej traktowany jako egzotyczna mitologia. Nie był bowiem ani egzotyką ani mitem. Ateizm był ich antytezą: przylegał stale do naszego życia, dotkliwie realny – jak przylegający i dotkliwy jest dla ciała knut. To nim starano się wybić wyznania religijne, jak się wybija zęby lub kości ze stawu, wykorzenić wiarę w mojej rodzinie, także moje powołanie. Wyrwać z nas Boga. A w ranie po Nim zaszczepić w nas miłość do Kraju Rad i „światopoglądu naukowego”. Tak było przez pierwszych 36 lat mojego życia (jeden tylko przykład: proponowano mojemu Ojcu, by przekonał syna, wtedy kleryka pierwszego roku, by ten wystąpił z seminarium duchownego i rozpoczął studia w Moskwie, w instytucie ateizmu, czy czymś podobnym; kiedy Tata odmówił, zdegradowano go, łamiąc jego zawodową ścieżkę i budżet rodzinny. Ale nie złamano mu ducha, nie złamano ducha jego wiary). Dystrybucja szacunku wobec ateizmu i ateistów była w mojej rodzinie, łagodnie mówiąc, względna. Szacunek i współczucie należał się tym, którzy nie wierzyli z powodu tragedii i cierpień, tradycji rodzinnych i przekonań filozoficznych, światopoglądowych. Lecz prawie nie znaliśmy takich ateistów (z nielicznymi wyjątkami). Za ateizm zdecydowanej większości znanych rodzinie ateistów były odpowiedzialne komunizm i ubecja, koniunkturalizm i karierowiczostwo, niemoralność i cynizm, strach i pycha.

Ateizm i teizm to dwa diametralnie różne doświadczenia. Co nie znaczy, że ludzie noszący w sobie tak diametralnie różne doświadczenia nie mogą się spotkać i wzajemnie od siebie uczyć. A także współpracować. Jasne. Ale duchowość tych doświadczeń i stojących za nimi światów jest najgłębiej różna. Najgłębiej, bo dotyczy Tego, który Jest najgłębiej, pod, nad i w rzeczywistości(ą), Który Jest wobec niej immanentny i transcendentny. Dotyczy nie jakiegokolwiek boga, ale Boga Jezusa Chrystusa, żywego i prawdziwego. I to dotyczy Go najgłębiej właśnie, bo dotyczy „tak” lub „nie” mówionych Jego istnieniu, osobie i miłości i – zależnego od tej odpowiedzi – kształtu realnej ludzkiej egzystencji. Oczywiście: kto mówi Mu „tak” lub „nie”, na najgłębszym poziomie swojego życia, nie nam – grzesznym, śmiertelnym, omylnym – oceniać czy sądzić. Też jasne. Niemniej: istnieje niezależna od naszego osądu rzeczywistość owego „tak” lub „nie” i z niej pochodzi istota tego, co duchowe – samo jądro duchowości.

2.

Proza Tokarczuk to fenomen. Ważkie – dziś i zawsze – tematy, ponadprzeciętna wrażliwość, wyobraźnia, świetna orientacja psychologiczna, zero nudy podczas lektury (nie wszyscy się tu ze mną zgodzą, wiem, ale piszę tu wyłącznie o własnym odczuciu). I niesłychany jak na te czasy rezonans czytelniczy. Kiedy któraś z książek Tokarczuk docierała do siódemki finalistów Nike, to bodaj zawsze (lub prawie zawsze) wygrywała plebiscyt czytelników, choćby nawet nie znalazła najwyższego uznania w oczach jurorów (Tokarczuk zdobywała nagrodę czytelników pięciokrotnie). To o czymś świadczy. Na pewno o tym, że jej książki są i emanacją, i kreatorem tego, co w trawie współczesności piszczy. „Myślę, że w moich książkach jest coś takiego, co odpowiada potrzebom czasów. Chodzi o powrót do irracjonalizmu […]” – mówiła w jednym z wywiadów[2]. Już po ogłoszeniu noblowskiego werdyktu sugerowała, że nie ma pewności, czy Bieguni z roku 2008 już się zbytnio nie zestarzeli. Słusznie, wszak A.D. 2019 to już nie mobilność, ale slow motion jest na topie.

Pisze Monika Ochędowska („Tygodnik Powszechny”): „Literacka nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk to wydarzenie dla pokolenia dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków symboliczne. Potwierdzające, że do grona czytelników, których formowały jej pierwsze powieści, dołączyliśmy nieprzypadkowo. I to w momencie dla literatury szczególnym” (a nieco dalej: „perwersyjna joga mózgu – napisze o tamtych czasach Olga Tokarczuk – i to właśnie ona okazała się ostatecznie formująca dla pokolenia, którego literacka inicjacja przypadła na lata 90”)[3].

Pisze Tomasz Rowiński („Do Rzeczy”) o literaturze po 89 r., której symbolami w latach 90. byli Tokarczuk i Stasiuk: „doświadczenie Ochędowskiej nie jest doświadczeniem powszechnym tego pokolenia. Wielu z nas szybciej ode mnie zauważyło, że za tą literaturą wcale nie idzie mierzenie się z nową rzeczywistością, ale ucieczka od niej lub przynoszenie nowych ideologii. Z tymi książkami szedł pozytywnie waloryzowany przez liberałów (w Polsce i za granicą) koniec zainteresowania sprawami polskimi oraz podskórne „formowanie” (mówiąc Ochędowską) do dekonstrukcji sprawy polskiej, dekonstrukcji polskości […] u Tokarczuk poprzez neopogaństwo, antychrześcijaństwo, wprowadzanie wątków „genderowych” itd.”[4].

Oto istota doświadczenia i sporu. Na najgłębszym z dosiężnych dla mnie poziomów jest to pytanie o to, co ma formować (patrz oba powyższe akapity: „formowały”, „formująca”, „formowanie”) nasze człowieczeństwo, polskość, europejskość, dziś i jutro: chrześcijaństwo czy niechrześcijaństwo? Jaka duchowość ma nas formować, jaka ma się w nas uformować? Co chcemy, by nas formowało? Czy chcemy, by nas formowało „przekraczanie granic jako funkcja życia” (to z werdyktu noblowskiego jury, zresztą, co symptomatyczne, Peter Handke dostał Nobla właściwie za to samo: „badanie obrzeży ludzkich doświadczeń”) czy troska o źródło, by było czyste, by móc zeń stale pić – jako funkcja życia? Odpowiedź zostawiam czytelnikom.

Profesor Ryszard Koziołek, wybitny literaturoznawca, prorektor mojej uczelni, nazywa Olgę Tokarczuk „Córką oświecenia” (w uzasadnieniu pisze między innymi, że jej „pisarską osobowość oraz estetykę i etykę jej twórczości” cechuje oświeceniowe przekonanie, że „nauka jest najskuteczniejszym instrumentem udoskonalania rozumu i poprawiania świata”) i stawia następującą tezę: „Fascynacja mitami i oświeceniowy racjonalizm wydają się rażącą sprzecznością, ale nie w twórczości Tokarczuk”[5]. Obserwacja – co do twórczości Tokarczuk – bezwzględnie słuszna, ale teologii chrześcijańskiej to połączenie nie wydawało się nigdy „rażącą sprzecznością”, a wręcz przeciwnie: czymś oczywistym i konsekwentnym. Doskonale wyrażają to dwa zdania Ratzingera z połowy lat 90., czyli mniej więcej sprzed ćwierćwiecza, kiedy to powstawały Podróż ludzi Księgi, E.E. i Prawiek i inne czasy: „niewiara z wewnętrzną koniecznością popada w zabobon, a początkowy racjonalizm (czy też humanizm) skłania się w kierunku postchrześcijanskiego pogaństwa z osobliwą mieszaniną racjonalizmu, techniki i magii […] wielkie, rzeczywiste pytania ludzkości i pytania każdego człowieka, są przesuwane w obszar dowolności i irracjonalności, a tym samym cała ludzkość w tym, co dla niej istotne, musi stać się irracjonalna”[6].

Dlaczego w sporze o „formację” jestem po stronie Rowińskiego? Dlaczego nie chcę, aby zastępować uniwersum chrześcijańskie ani Jungiem, ani jogą, zwłaszcza „perwersyjną jogą mózgu”? Bo uważam, że Ratzinger ma rację w powyższej tezie, po prostu. Że tak się rzeczy mają, że taka jest prawda. I pragnę, by na największe z ludzkich pytań, na pytanie o nasze życie i naszą śmierć odpowiadała nam (mnie, moim siostrom i braciom w człowieczeństwie, w polskości, w europejskości) racjonalność wiary w Boga Jezusa Chrystusa, a nie co innego. A na pewno nie neopogaństwo. Nie dlatego, że moje (kościelne) musi być na wierzchu, ale dlatego, że będzie to odpowiedź prawdziwa. To moje najgłębsze przekonanie. I to nie nakaz, żądanie, przymus, manipulacja itp., ale serdeczne pragnienie płynące ze szczerej troski.

3.

Czy wobec tego namawiam do bojkotu czytelniczego, czy palenia książek Tokarczuk? Absolutnie nie! Wręcz przeciwnie, szczerze i z mocnymi argumentami w tle zachęcam do czytania Olgi Tokarczuk, tym bardziej teraz, po Noblu.

Po pierwsze i przede wszystkim dlatego, że to świetnie napisana proza mówiąca o sprawach ważnych, w lot chwytająca to, co najgoręcej współczesne (co nie znaczy, że wystarczająco wobec tego przenikliwa). Oczywiście, pamiętam o celnej przestrodze Ryszarda Koziołka (choć Profesor miał zapewne na myśli książki inne niż powieści Tokarczuk): „Literatura pociąga nas nie tylko w dobrą stronę […] musimy zerwać ze szkolnym komunałem, że każde czytanie jest dobre. Literatura to najbardziej wyrafinowana forma organizacji języka. Nikt nie potrafi zrobić tego ze słowami, co może genialny pisarz, a że przy okazji przekonuje nas do spraw z gruntu złych, jest tego mrocznym rewersem”. I jako przykład daje okrucieństwo u Sienkiewicza, radząc czytelnikom Trylogii: „Kluczowe jest zawsze myślenie krytyczne”[7]. Sto procent zgody. Ja jako przykład dodałbym neopogaństwo u Tokarczuk i polecał chrześcijańskim – i nie tylko – czytelnikom jej powieści tę samą radę prof. Koziołka: „Kluczowe jest zawsze myślenie krytyczne”.

Czyli: czytać, jak najbardziej, ale i pamiętać o tym, co prawie już 1700 lat temu św. Bazyli Wielki radził chrześcijańskiej młodzieży, bezradnej nieraz pośród bezmiaru i potęgi pogańskiej kultury, która ich w IV wieku otaczała zewsząd. Bazyli, syn retora i sam nauczyciel retoryki, tak odpowiada na pytanie młodych („jak korzystać z pogańskich książek?”): „Tak jak pszczoły potrafią uzyskać z kwiatów miód, w odróżnieniu od innych zwierząt, ograniczających się do rozkoszowania się zapachem i kolorem kwiatów, podobnie również z tych tekstów […] można wynieść pewną korzyść dla ducha. Powinniśmy posługiwać się tymi książkami, biorąc we wszystkim przykład z pszczół. Nie siadają one na wszystkich kwiatach, bez rozróżnienia, ani nie starają się zbierać wszystkiego z tych, na których się zatrzymują, lecz wydobywają z nich tylko to, co służy do wytwarzania miodu, a zostawiają resztę. Tak i my, jeśli jesteśmy mądrzy, będziemy brać z tych pism to, co nam się przydaje i co jest zgodne z prawdą, a zostawimy resztę”[8].

Po drugie. Literatura Tokarczuk to znakomity sejsmograf, rejestrujący duchowe „ruchy tektoniczne” naszej epoki, na dobre i złe. Jeśli chcemy rozumieć nasz czas, nie da się tego zrobić bez korzystania z tego typu instrumentów, czułych na drgania. To bardzo ważne – na przykład – dla obu istotnych dla mojego powołania i profesji dziedzin: teologii i duszpasterstwa. Jeśli chcę wiedzieć, co dzieje się w głowach i sercach tych, którzy stoją/siedzą pod moją amboną/katedrą, muszę korzystać z sejsmografu współczesnej sztuki. I tak robię. Jeśli chcę się nawrócić, czytam Ewangelię. Jeśli chcę wiedzieć „co jest grane” z nami dzisiaj – czytam powieść współczesną.

Właśnie nie „z nimi”, ale „z nami”, a dokładniej: ze mną. Więc i po trzecie, najważniejsze: wszyscy jedziemy na tym samym wózku epoki i jej drgań, wstrząsów, trzęsień naszej ziemi. Czyli jeśli chcę zrozumieć siebie, również muszę sięgać po sejsmograf. A propos duchowości, raz jeszcze: w każdym z nas jest (neo)poganin, odzywają się w moim sercu pogańskie ciągoty, demoniczne pokusy wymazywania łaski chrztu, odejścia od Chrystusa, żądze chleba, erosa i władzy, te z Jezusowego kuszenia na pustyni i te stare jak świat. I w tym sensie, ten typ literatury – jak książki Tokarczuk – to wręcz miejsce teologiczne, locus theologicus[9], które może nam uświadomić i namierzyć to, co w nas mroczne, a co domaga się nawrócenia.

To istotne, jeśli prawdziwie tu o duchowość i jej prawdę ma chodzić: granica między tym, co prawdziwie ochrzczone, a jedynie pokropione czy wprost pogańskie przebiega bowiem nie tyle między ludźmi, co przez serce i życie każdego bez wyjątku człowieka. Z piszącym te słowa na czele.

4.

26 października 2019 roku, podczas Międzynarodowego Festiwalu im. Josepha Conrada, Olga Tokarczuk taką oto puentą zakończyła rozmowę z prof. Michałem Pawłem Markowskim: „Co będzie z Polską, zależy od nas. […] Jak w bajce, kiedy główny bohater musi na rozstajach wybrać między trzema drogami. Głupi Jaś wybierał zwykle drogę w lewo, która okazywała się skrajnie trudna, ale jednak prowadziła do nagrody (śmiech)[10].”

Noblistom wiele zawdzięczam. Najwięcej Miłoszowi. Badałem jego twórczość dziesięć lat, korespondowaliśmy, doszło do kilku zaszczytnych dla mnie spotkań. Owocem stała się rozprawa habilitacyjna pt. Problem teologicznego wymiaru dzieła literackiego Czesława Miłosza. Teologia literatury[11].

Miłosza ciągnęło w lewo. Pociągała go też gnoza, przeróżne „Blejki i Swedenborgi” (jak pisali nielitościwi). Był bardzo krytyczny wobec „sienkiewiczowskiego katolicyzmu”, jak sam go nazywał. Ale głupim Jasiem to on nie był. Pisał w Prywatnych obowiązkach: „Historia literatury, niezależnie od tego, co o tym mogą sądzić ideologowie i politycy, nie może obyć się bez stwierdzeń brutalnie prostych. Po tysiącu lat mieszkaniec Polski (a tylko on, poszczególny człowiek, jest ważny) szukając tzw. pokarmu duchowego, natyka się na rumowisko pokruszonych złudzeń i albo ma katolicyzm, albo nie ma nic”[12].

A oto więc i puenta tekstu poświęconego naszej Noblistce. Powtórzę w niej „stwierdzenie brutalnie proste” naszego Noblisty: „mieszkaniec Polski, szukając duchowego pokarmu, albo ma katolicyzm, albo nie ma nic”.

Pszów, 22 listopada – 1 grudnia 2019 r.

***

[1] O. Tokarczuk, Świat z odwrotnej strony, „Tygodnik Powszechny”, 20 października 2019 r., s. 19–21 (przedruk za: „Tygodnik Powszechny” nr 46/1996).

[2] R. Pawłowski, Dziewczyna i duchy, „Gazeta Wyborcza”, 7 stycznia 2000 r.

[3] M. Ochędowska, Do grona szczęśliwych, „Tygodnik Powszechny”, 20 października 2019 r., s. 17–18.

[4] T. Rowiński, Jak się dostaje Nobla, „Do Rzeczy”, 21–27 października 2019 r., s. 36–37.

[5] R. Koziołek, Pani Literatura, „Tygodnik Powszechny”, 20 października 2019 r., s. 12–17.

[6] J. Ratzinger, W rozmowie z czasem (Opera omnia, t. XIII/3), tłum. J. Kobienia, red. K. Góźdź, M. Górecka, Lublin 2018, s. 1121, 1128.

[7] R. Koziołek, Obywatel czytelnik (rozm. M. Sowiński), „Tygodnik Powszechny”, 24 listopada 2019 r., s. 71–74.

[8] Bazyli Wielki, Do młodzieńców, tłum. R. Andrzejewski, „Ateneum Kapłańskie” 71(1979) z. 423, s. 46. Por. Benedykt XVI, Ojcowie Kościoła. Od Klemensa rzymskiego do Augustyna, Poznań 2008, s. 96.

[9] Por. J. Szymik, W poszukiwaniu teologicznej głębi literatury. Literatura piękna jako locus theologicus, Katowice 2007.

[10] O. Tokarczuk, M.P. Markowski, „Tygodnik Powszechny”, 10 listopada 2019 r., s. 100–104.

[11] Katowice 1996.

[12] Cz. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1985, s. 123.

Teologiapolityczna.pl