Pamiętają państwo ekscentrycznego nauczyciela z genialnego filmu Petera Weira „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” z 1989 roku? John Keating, nauczyciel angielskiego (brawurowo zagrany przez Robina Williamsa) jesienią’59 roku zjawia się w prestiżowej Akademii Weltona i obejmuje pieczę nad grupką młodzieńców. Zna realia elitarnej placówki, bo sam jest jej absolwentem. Szkoła kieruje się czterema zasadami – to Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość.

Profesor Keating nie mieści się jednak w ramach, jakie obowiązują w Akademii Weltona. Jego metody wychowawcze tak samo szybko, jak inspirują studentów, zaczynają niepokoić grono pedagogiczne i dyrekcję elitarnej placówki. Ekscentryczny nauczyciel zachęca uczniów do wchodzenia na biurko (spojrzenie na rzeczywistość z innej perspektywy) i każe podrzeć rozdział podręcznika, traktujący o zasadach interpretacji poezji („kiedy czytacie, nie zastanawiajcie się, co autor miał na myśli, tylko co wam przychodzi na myśl”). Samodzielne myślenie – tego przede wszystkim chciał nauczyć wychowanków Keating.

Zainspirowani i zafascynowani niekonwencjonalnymi metodami belfra uczniowie postanawiają reaktywować tytułowe Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Sekretna organizacja zrzeszała studentów, którzy chcieli odkrywać piękno zapomnianych utworów, dyskutować o poezji, swoich interpretacjach, a także odkrywać pasje i realizować marzenia. Pod wpływem charyzmatycznego nauczyciela jeden z chłopców odkrywa w sobie talent aktorski i – mimo zakazu ojcu – odgrywa rolę w sztuce Szekspira. Za karę rodzice zamierzają przenieść go z Akademii Weltona do Akademii Wojskowej. Gdy młodzieniec dowiaduje się o tym, popełnia samobójstwo, a wina za tragedię spada na Keatinga. Choć uczniowie stają za nim murem, profesor zostaje wyrzucony z elitarnej szkoły.

Dlaczego przypominam sylwetkę bohatera „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”? Otóż ostatni wyczyn (chyba najgłośniejszy po przebierankach za biskupa) Katarzyny Bratkowskiej sprawił, że publicystka portalu Natemat.pl Joanna Adamczyk porównała feministkę do kultowej już postaci zagranej przez Williamsa. Organizatorka corocznych Manif stała się bohaterką przedświątecznej hucpy, kiedy zadeklarowała, że jest w ciąży, a żeby było weselej – aborcji dokona w Wigilię. Bratkowska z nieskrywaną satysfakcją wyznała przy tym, że sama zawiozła kiedyś przyjaciółkę na zabieg, a ta wyszła z niego z wielkim poczuciem ulgi, która trwa do dziś.

Prowokacja – mógł ktoś pomyśleć i byłoby to całkiem uzasadnione. Jednak Bratkowska szybko zapewniła, że może pokazać stosowne zaświadczenia o tym, że jest w ciąży (rozmowa z Jackiem Żalkiem w Polsat News). Kiedy szokujące zamiary feministki rozpaliły do czerwoności opinię publiczną w Polsce, a jeden z jezuitów zadeklarował, że zrzuci sutannę, by adoptować dziecko Bratkowskiej, ta przyznała, że jej ciąża jest raczej „polityczna” i chciała jedynie zwrócić uwagę na – jej zdaniem – beznadziejne rozwiązania prawne, które zakazując aborcji, krzywdzą kobiety.

Bratkowska szybko stała się bohaterką feministek i zwolenników aborcji na żądanie (choć nie wszystkich, bo na przykład Monika Olejnik drwiła z jej wiedzy na temat środków antykoncepcyjnych). „Śniło mi się dziś, iż nasza dzielna Bratkosia zakłada partię przedwyborczą dla kobiet. To zdaje się nawet nie sen, bo mamy bohaterkę wojny reprodukcyjnej, oby to był początek czegoś dobrego dla kobiet” – napisała na jej tablicy na Facebooku znana działaczka feministyczna Yga Kostrzewa.

„Wyrazy najwyższego uznania za wywrócenie biskupio-konserwatywnego stolika z ich kompromisem” – wtórowała jej Anna Dryjańska z Feminoteki. Pośród peanów i zachwytów na tablicy Bratkowskiej można jednak znaleźć dużo bardziej przerażające deklaracje, jak na przykład ta: „Bratkosiu, Generale brawoooo! szczerze Cię podziwiam! Chciałabym Cię jutro odwieźć na zabieg, byłby to dla mnie zaszczyt! Mało tego - też jestem w ciąży i chętnie sobie zrobię przy okazji aborcję!!!!” czy „Katarzyno, bardzo dobrze, że usuwasz, bo pewnie urodziłabyś Antychrysta. Katole powinni się cieszyć!”.

W tym morzu zachwytów nad kobietą, która publicznie ogłasza, że spodziewa się dziecka tylko po to, by również publicznie zapowiedzieć, że aborcji dokona w Wigilię, na dalszy plan zszedł fakt, że owa pani jest nauczycielką języka polskiego w Wielokulturowym Liceum Humanistycznym im. Jacka Kuronia w Warszawie, o czym przypomniała publicystka Natemat.pl, porównując Bratkowską właśnie do Keatinga.

Nam to porównanie wydaje się ze wszech miar niewłaściwe, bo jak stawiać na równi kogoś, kto całe swoje jestestwo opiera na pustym szokowaniu i prowokowaniu z nauczycielem, który realnie odmieniał życie swoich uczniów? Dlatego poszukaliśmy innego bohatera, którego sylwetka bardziej pasuje do feministki, ale o tym za chwilę.

Zatrzymajmy się przez moment na tym, co w życie swoich uczniów z WLH wniosła Katarzyna Bratkowska. M., rozmówczyni Natemat.pl wyznaje, że jej liceum było bardzo luzackie, do nauczycieli mówiło się po imieniu, paliło z nimi papierosy, przeklinało… „Kasia była moją wychowawczynią. W tej roli super się sprawdziła, bo jest niesamowicie mądrą babką, a do tego bardzo zabawą i pomocną. Z każdym problemem można było do niej przyjść” – chwali M. i dodaje, że styl ubierania wychowawczyni był bardzo specyficzny. Bratkowska miała spóźniać się na lekcje nawet pół godziny, wyglądając przy tym, jakby dopiero co wstała z łóżka (ciekawe, co na to dyrekcja, bo że uczniów to bawiło, to już wiemy).

Polonistką jednak miała być słabą, bo jak twierdzi rozmówczyni portalu, realizowała swój własny, specyficzny program, mając gdzieś fakt, że uczniów czeka matura. „Mówiła, że „Pan Tadeusz” to gówno, a „Potop” jest ch*jowy. Stwierdziła, że nie musimy czytać „Kordiana”, a mnie poleciła olać rozszerzenie. W trzeciej klasie ciągle leciałam na korepetycjach, bez tego nie dałoby się zdać matury. Pod koniec liceum mieliśmy już dość takiego stanu rzeczy i zorganizowała nam wyjazd, na którym mieliśmy się uczyć do matury. Siedzieliśmy na trawie i się obijaliśmy. Tak bardzo, że wymyśliłam sobie jakąś chorobę i zabrałam się do domu, bo nie chciało mi się aż tak marnować czasu” – opowiada podopieczna Bratkowskiej[1].

Sama feministka stanowczo zaprzecza tym oskarżeniom. „Szanowni Państwo, wiele absurdalnych pomówień zniosę, ale nie to. Z całą pewnością nigdy nie wypowiedziałam podobnego zdania. Jakby to nie brzmiało - "Pan Tadeusz" jest w moim przekonaniu wybitny - nie wolno tylko redukować go do tęsknoty poety za ojczyzną. Obrażaniu "Pana Tadeusza" stanowcze nie!” – pisze w komentarzu pod tekstem z Natemat.pl. Sugestie, że obrażała dzieło Mickiewicza nazywa „kłamstwem, potwarzą i skandalem”. Nie odnosi się jednak do zarzutów, że spóźniała się na lekcje i, delikatnie mówiąc, traktowała swoich uczniów niezbyt wymagająco.

Dlatego porównanie do nauczyciela ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów” oburzyło samych czytelników portalu Tomasza Lisa. Jeden z nich napisał: „John Keating byl przeciwnikiem skostniałego, wiktoriańskiego konformizmu. Nie mówił by nie czytać, on proponował czytać co innego. Dawal lektury alternatywne. Nie był kumplem od piwa a "kapitanem". Każdy nauczyciel, który weźmie na siebie role "kapitana" to skarb. Taki, który poza krytyką konformizmu nie oferuje nic, nie jest wart porównania z Keatingiem”.

Czy jest taka postać, która warta byłaby porównania z Bratkowską? Po krótkim researchu okazuje się, że owszem, a i analogii znacznie więcej. Równie rewolucyjną prekursorką feministycznych teorii wolności seksualnej była bowiem Aleksandra Michajłowna Kołłontaj, rosyjska komunistka i rewolucjonistka, członkini partii mienszewików, a od 1914 roku – bolszewików, "apostołka wolnej miłości", jak pisał o niej Norman Davis. 

Bunt kobiety przeciw jednostronnej moralności seksualnej jest jedną z najostrzej zarysowanych cech nowej heroiny. (...) W życiu kobiet (...) , inaczej niż według narzuconych im pełnych hipokryzji poglądów, fizjologia gra znacznie większą rolę niż w przypadku mężczyzn” – pisała na początku lat dwudziestych XX wieku. „Typową cechą kobiety przeszłości było wyrzeczenie się potęgi ciała, [...] [nowa] Kobieta nie zaprzecza swojej „żeńskiej naturze”, nie odwraca się od życia i nie odrzuca ziemskich przyjemności, którymi rzeczywistość z uśmiechem obdarza każdego, kto ich pożąda” – kontynuowała.

Kołłontaj była piewczynią emancypacji kobiet. W wydanej w 1919 roku publikacji „Nowa mentalność a klasa robotnicza” domagała się nie tylko ekonomicznego, ale także psychologicznego wyzwolenia kobiet. Jej zdaniem, można to było osiągnąć jedynie przez popularyzację wolnej miłości. W tym celu należało ćwiczyć „gry miłosne” i zawierać „erotyczne przyjaźnie”. Rewolucjonistka przekonywała, że jedynie seks może wykształcić w kobietach nawyk chronienia swojej osobowości w zmaskulinizowanym społeczeństwie. Jak nie trudno się domyślić, Kołłontaj popierała wszelkie rodzaje luźnych związków (w tym homoseksualnych), krytykowała tradycyjny model rodziny (prognozowała jej zanik) i postulowała oddawanie dzieci pod opiekę państwu[2].

„Konserwatywnie nastawieni przedstawiciele ludzkości twierdzą, że powinniśmy powrócić do szczęśliwych chwil z naszej przeszłości i odtworzyć stare fundamenty, na których opierała się rodzina oraz wzmocnić sprawdzone już normy seksualne, istniejące od najdawniejszych czasów. Piewcy burżuazyjnego indywidualizmu głoszą konieczność zniszczenia wszelkiej hipokryzji, prowadzącej do ograniczeń, z którymi związane są starodawne kodeksy zachowań seksualnych. Wszystkie te zbyteczne i szkodliwe relikty należy odsunąć tam, gdzie ich miejsce – do muzeum. Tylko jednostkowe sumienie i wola są w stanie decydować w sprawach związanych ze sferą intymności” – pisała w artykule „Stosunki między płciami a walka klas”[3].

„Akt seksualny musi być widziany nie jako coś wstydliwego czy grzesznego, ale coś, co jest tak naturalne jak inne potrzeby zdrowego organizmu, takie jak głód czy pragnienie. Takie zjawiska nie mogą być oceniane jako moralne czy nie moralne” – proponowała Kołłontaj[4]. Czyż jej teorie bardzo odbiegają od tez głoszonych przez Bratkowską?

Bratkowska niewątpliwie wyróżnia się na tle nadwiślańskich feministek. Nie tylko z powodu swojej prowokacyjnej „ciąży politycznej”. Do tej pory piewczynie specyficznie pojmowanego równouprawniania, tożsamego z wyzwoleniem kobiet i przejmowaniem przez nie męskich ról, nie zdradzały tak jawnej fascynacji aborcją. Feministki, próbując choćby jednie w fazie dyskursywnej, załagodzić poziom rażenia swoich postulatów, przekonywały, że przecież im wcale nie chodzi o to, żeby kobiety zabijały swoje dzieci, że aborcja to wcale nie jest coś fajnego i nikt z niej nie czerpie przyjemności. Tymczasem Bratkowska z uśmiechem na twarzy otwarcie zaczęła opowiadać o uldze, jaką przynosi zabieg…  

Początkowo teorie głoszone przez Kołłontaj spotykały się z aprobatą władzy, która zaczęła lansować tzw. ideę szklanki wody. Chodziło o przekonanie społeczeństwa, że seks jest tak samo naturalny jak pragnienie, a stosunki płciowe powinny być tak łatwo dostępne jak szklanka wody. Z czasem wyzwolona rewolucjonistka zaczęła gorszyć nawet kolegów, którzy postarali się o zmarginalizowanie jej wpływów. Po śmierci Lenina, Stalin odszedł od polityki równościowej, a działania Kołłontaj w tym obszarze zostały mocno ograniczone. Udało się jej przeżyć czystki stalinowskie, ale jej rola została sprowadzona do symbolicznej.

Festiwal Bratkowskiej także powoli cichnie. Bo jak tu na serio traktować feministkę, która uważa, że tylko antykoncepcja i edukacja seksualna mogą uchronić społeczeństwo przed niechcianymi ciążami, a chwilę później ogłasza, że sama „wpadła”? Jak serio traktować feministkę, która mówi o dziesięciomiesięcznej ciąży albo utrzymuje, że jedyną skuteczną antykoncepcją jest podwiązanie JAJOWODÓW u mężczyzny?

„Miejcie odwagę wyłamywać się i szukać nowych lądów” – apelował do swoich uczniów Keating. Jego największą ambicją i marzeniem było to, aby uczniowie zwracali się do niego „Kapitanie” (ze względu na wiersz Walta Withmana „O, Kapitanie, mój Kapitanie!”). „Nasza pełna lęku podróż dobiegła końca. Okręt pokonał każdą nawałnicę, nagroda, na którą polowaliśmy, zdobyta,Port już niedaleko, słyszę dzwony, ludzie wiwatują. A oczy wiodą na kil, statek groźny i śmiały” – pisał amerykański poeta. Czy Bratkowska zasługuje na miano kapitana? Czy okrętu ze swoimi uczniami nie wiedzie ona na manowce?

Marta Brzezińska-Waleszczyk

[1] J. Adamczyk, Przekleństwo nauczyciela-równiachy. Co łączy Katarzynę Bratkowską i Johna Keatinga?, dostęp online dn. 30.12.2013r., http://natemat.pl/86287,przeklenstwo-nauczyciela-rowniachy-co-laczy-katarzyne-bratkowska-i-johna-keatinga.

[2] Cytaty za: J. Ratuszniak, Aleksandra Kołłontaj – komunistyczna apostołka wolnej miłości, Histmag.org, dostęp online dn. 30.12.2013r., http://histmag.org/Aleksandra-Kollontaj-komunistyczna-apostolka-wolnej-milosci-5346.

[3] A. Kołłontaj, Stosunki między płciami a walka klas, Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski), Warszawa 2007, dostęp online dn. 30.12.2013r., http://www.filozofia.uw.edu.pl/skfm/publikacje/kollontaj02.pdf.

[4] Cyt. za: M.J. Chodakiewicz, Miłość po bolszewicku, dostęp online 30.12.2013r., http://chodakiewicz.salon24.pl/81006,milosc-po-bolszewicku.