- Kto próbuje tłumaczyć przemoc koniecznością obrony chrześcijańskich wartości, staje po stronie kłamstwa - mówił bp Damian Muskus OFM, krakowski biskup pomocniczy  podczas Mszy św. na zakończenie Kongresu Międzynarodowej Wspólnoty Ekumenicznej

- Kto woła do Boga: "Przebacz nam", nie może używać języka pogardy, przemocy i nienawiści wobec inaczej myślących. Kto Boga ma na swoich ustach, nie może jednocześnie wykrzykiwać nimi przekleństw - mówił hierarcha.

- W żadnej sytuacji konflikty nie mogą być usprawiedliwiane religią. Kto próbuje tłumaczyć przemoc wiarą w Boga i koniecznością obrony chrześcijańskich wartości, staje po stronie kłamstwa, a nie miłości, służy siłom zła, a nie królestwu Bożemu. Przychodzą tu na myśl słowa Jezusa wypowiedziane do Piotra: "Schowaj miecz" - napominał kaznodzieja.

Jak podkreślił hierarcha, piękno chrześcijaństwa polega na bogactwie tradycji i kultur oraz fascynującej różnorodności wspólnot.

- Jedność budujemy na wiele sposobów, ale najbardziej widocznym dla świata jej znakiem jest miłość miłosierna, której doświadczają uczniowie Jezusa i tą miłością dzielą się jak chlebem - nauczał, powołując się na przykład jednego z patronów krakowskiego kongresu, św. Brata Alberta, który "szedł na peryferia ówczesnego świata, by tworzyć wspólnotę z tymi, o których nikt nie chciał pamiętać, z wykluczonymi, bezdomnymi, ubogimi".

- Do budowania takiej jedności wezwani są dziś chrześcijanie wszystkich wyznań, bo powiększają się marginesy, na których bytują ludzie odrzuceni przez współczesne społeczeństwa. To marginesy biednych, imigrantów, dyskryminowanych ze względu na religię, kolor skóry czy poglądy polityczne. My, za których Jezus modlił się, "aby byli jedno", jesteśmy wezwani do tego, by znosić podziały, włączać, a nie wykluczać, jednoczyć, a nie dzielić - podkreślał.

- Zgromadzeni na modlitwie pragniemy głośno powiedzieć "tak" dla pojednania w duchu różnorodności. Do tego "tak" przynagla nas miłość Chrystusa i cierpienie odrzucanych, prześladowanych braci i sióstr - podsumował biskup.

bz/gosc.pl