Andrzej Fiderkiewicz

Czas relatywizmu. Uwagi o Freudzie

Miejsce    opisywanego    przez    niemieckich    lekarzy„Żyda-szaleńca"  uprawiającego  kazirodztwo  zajął  eve-ryman;  każdy  człowiek  stał  się  winny,  skłonny  ku  sza­leństwu  i  seksualnym dewiacjom. Odpowiedzią  Freudana zarzut, że Żydzi są z natury szaleńcami, przestępca­mi  i  zboczeńcami  był  pogląd,  że  są  nimi  wszyscy  lu­dzie,   gdyż   „przestępstwo   pierworodne",  jakim  jest„psychologiczne"  uśmiercenie ojca przez syna, stanowinajgłębsze jądro człowieczeństwa.

29  maja  1919  roku  na  maleńkiej  wysepce  Principe  sir  Arthur  Eddington  wy­konał  szereg  zdjęć  całkowitego  zaćmienia  Słońca.  Dane  zdobyte  podczas  te­go  doświadczenia  przyniosły  potwierdzenie  teorii  względności  Einsteina,  za­dając  ostateczny  cios   fizyce  newtonowskiej   z  jej  przeświadczeniem,   że  czasi  przestrzeń  mogą  być  zmierzone  w  wartościach  bezwzględnych.  Jak  zauwa­żył  Paul Johnson,  odkrycie  faktu,  iż  czas  i  przestrzeń  mają  charakter  względ­ny,  odmieniło  radykalnie  nasze  postrzeganie  świata.   Brytyjski  historyk  uży­wa  tu  następującego  porównania:   wyobraźmy  sobie,   że   w  antycznej   sztucegreckiej   z   epoki   peryklejskiej   pojawia   się   nagle  perspektywa   znana  ze   stu­diów   i  obrazów  malarzy  Renesansu,   a  pojmiemy  do  pewnego  stopnia,  jakwpłynęła  na  umysły  ludzi  teoria  względności. 

Niejako  równolegle  do  odkryć  Einsteina  obserwujemy  w owym  czasie  eks­plozję  relatywizmu   w  sztuce,   w  szczególności   w  literaturze.   W  tym  samym1919   roku  Marcel  Proust  publikuje  pierwszy  tom   swojej  powieściW  poszuki­waniu   straconego   czasu,niezwykłego   eksperymentu   literackiego,   klasycznegodzieła   z  anty-bohaterem,   rozgrywającego  się   w  chaotycznych,   zazębiającychsię  bądź  oddalających   się  od   siebie  strumieniach  czasu,  pełnego  utajonychseksualnych  podtekstów.   Trzy  lata  później  James  Joyce   publikuje   w  ParyżuUlissesa.Jeśli  w  dziele  Prousta  można  jeszcze  odnaleźć,  jak  chce  Paweł  Lisic­ki,  choćby  ślad  nadziei  na istnienie  absolutu,  „czegoś,  co jest na zewnątrz  cza­su,   co  nadaje  mu  sens,   wyznacza  jego  kierunek,   spaja  różne  jego  punkty",  o  tyle  na  próżno  szukać  tego   w  powieści-niepowieści  Irlandczyka.  ZdaniemT.S.  Eliota  Proust  i Joyce  dokonali  zniszczenia  XIX  stulecia,  a  raczej jego  wiel­kiej   literatury,   „która  opiewała  chrześcijańskie  wartości,   takie  jak  odpowie­dzialność  za  innych  i  rzetelność,   i  której  autorzy  rzeczywiście  czuli  się  odpo­wiedzialni  za  wpływ  swoich  dzieł  na  morale  czytelników".1Na   pytanie,    czy   rewolucyjny   wpływ   teorii   Einsteina   można   rozciągaćrównież  na  inne  dziedziny,   z  nauką  niewiele  mające  wspólnego,   takie  cho­ciażby  jak  literatura,  nie  sposób  jednoznacznie  odpowiedzieć.   Z  pewnościąerozja   chrześcijańskiego   kośćca   europejskiej    kultury   zaczęła   się   znaczniewcześniej,   a  tacy  myśliciele  jak  Molnar,  Guenon  czy  Weaver  umieszczają  jejpoczątki   już   w   XIV   stuleciu.   Na  pewno  jednak   nie   można   bagatelizowaćwpływu  na  ówczesną  kulturę  innego  uczonego,  doktora  psychologii  z  Wied­nia,  Zygmunta  Freuda. 

Prorok z Wiednia

Jak  pisze  badacz  dzieła  Freuda  Richard  Webster,  wiedeński  psycholog  twier­dził,   że  „zadał  drugi  cios  naiwnemu  samouwielbieniu  człowieka".   Pierwszycios,   jak   sądził,   padł    z   ręki   Darwina   po   publikacjiO   pochodzeniu   gatunków.W  opinii  Freuda  osobowe  sumienie,   stanowiące  serce  chrześcijańskiej   etyki,zostało   sprowadzone   do   roli   mechanizmu    samoobronnego   wytwarzanegoprzez   społeczeństwo   dla  ochrony  przed  wybujałym  indywidualizmem   i   ego­izmem jednostek  ludzkich.  To  tłumienie  ludzkiego  pożądania  przez  rozwinię­te  społeczeństwa  uczyniło  człowieka  nieszczęśliwym.  Poglądy  Freuda,  zawartew  jego  książkach   i  listach,   miały  wyraźny  charakter  guast-religijnego  objawie­nia  o  sile  popędu  seksualnego  i  potędze  podświadomości,  stawiając  pod  zna­kiem   zapytania  wolną  wolę   człowieka   i   sensowność  posługiwania   się   rozu­mem.   Mamy   tu   do   czynienia   z   rodzajem   świeckiej   teologii,   jednoznacznienegatywnie  oceniającej  istotę  ludzką.  Webster  uważa,  że  pewnych  elementówteologii   o  wydźwięku  mizantropijnym  doszukiwać   się  można  już   w  dziełachśw.  Augustyna,  uzyskały one jednak pełne  rozwinięcie  dopiero  w poglądach  za­łożycieli  protestantyzmu,  Lutra  i  szczególnie  Kalwina.2

Freud  zastąpił  „religij­ną  mizantropie"  protestantyzmu  swoją prywatną  mizantropią.Intelektualny  klimat,  jaki  panował  w  austriackim  i  niemieckim  środowi­sku  medycznym  w czasach  młodości  Freuda,  zdominowany  był  przez  modne  podówczas  „dogmaty"  racjonalnego  optymizmu.  Psychologowie  owej  epokiprzypominali   pewnych   siebie   wiktoriańskich   przedsiębiorców,   pragnącychrozwiązywać  problemy  świata  za  pomocą  budowy  linii  kolejowych  i  telegra­ficznych,  narzucając   standardy   wolnego   handlu    i   powszechnej    edukacji.Uważano,   że  pociąg  seksualny  należy  do   „zwierzęcych"   rezyduów  ludzkiejnatury  i  wraz  z  doskonaleniem  się  człowieka  będzie  on  podlegał  sublimacji.Freudowi  udała  się  nie  lada  sztuka,  jaką  było  zniszczenie  tego  naiwnego,  ra­cjonalnego  optymizmu.   Po  pierwsze,   zaproponował   radykalnie  odmiennespojrzenie   na   ludzkąpsyche,twierdząc,    iż   w   istocie   jest   ona   chaotycznai  mroczna.  Po  drugie,  dokonał  uniwersalizacji  pojęcia  „choroby  umysłowej"w  taki  sposób,  że  właściwie  każde  zachowanie  wynikające  z  konfliktów  emo­cjonalnych  przeżywanych  przez  jednostkę  byłoipso  factoformą  „choroby".Z  pewnością  wierzący  w  postęp  i  doskonalenie  ludzkości  psychologowiebyli  w  błędzie. Jednakże dostarczona przez Freuda teoria była równie  błędnai  bez  wątpienia  znacznie  bardziej  destrukcyjna.  Warto może  przyjrzeć  się  ko­respondencji  wiedeńskiego  doktora,  gdyż  odsłania nam  ona  nie  Freuda-Me-sjasza  psychoanalizy,   lecz  Freuda-człowieka.3W  swoim  liście  do  Lou-Andr-eas  Salome  pisał:  „W  głębi  mego  serca  zawsze  żywiłem  przekonanie,  że  moidrodzy  współobywatele  są,  poza  niewielkimi  wyjątkami,  nic  niewarci".  Takieprzeświadczenie  żywi  wielu,   a  od  czasu  do  czasu  bywa  ono  udziałem  każde­go  z  nas,  idźmy  jednak  dalej  za  myślą  wiedeńskiego  psychiatry.  „Bezwarto-ściowość  ludzi  zawsze  robiła  na  mnie  wielkie  wrażenie   (...)   zaledwie  kilkupacjentów  wartych  jest  wysiłków,  jakie  im  poświęcam".  „Znalazłem  bardzoniewiele   dobrego   w   ludzkich   istotach.    W   moim   przekonaniu   większośćz  nich  to  śmieci."W  napisanym  u  schyłku  życia  liście  do  Ludwika  Binswangera  Freud,  po­sługując  się  metaforą  Domu,   pisał:   „Zawsze  mieszkałem  na  parterze  lubw suterenie  budynku.  Pan  uważa,  że wraz ze  zmianą punktu  obserwacji  moż­na  zobaczyć  również  wyższe  piętra  i  tych,  którzy  tam  zamieszkują:  Religię,Sztukę  itd.   (...)   W  tym  względzie  Pan  jest  konserwatystą,  ja  rewolucjonistą.Gdybym  miał  jeszcze  jedno  życie   i  mógł  je  poświęcić  mojej  pracy,  zaprosił­bym  również  i  tych  Mieszkańców  z  góry  do  moich  podziemi.  Znalazłem  na­wet  imię,  które  nadałbym  Religii,  gdyby  zamieszkała  u  mnie,  na  dole:  Neu­roza    Ludzkości."   

Znany    przedstawiciel    ruchu    antypsychiatrycznego,prof.  Thomas  Szasz,  tak  komentuje  ten  list  Freuda:  „Przesłanie  Freuda  jest  bardzo  jasne.   Dziełem   jego   życia   było   sprowadzenie   religii   «z   piętra»   do«piwnicy»,   tj.   z   poziomu   inspiracji   i   natchnienia   do   poziomu   szaleństwai  choroby.   Gdyby  miał  więcej  czasu,   ten   rewolucyjny  naukowiec  zdegrado­wałby  również  sztukę  i  inne  wzniosłe  osiągnięcia  ludzkiego  ducha."Powróćmy   teraz   do   poglądów   wiedeńczyka.    Ich   jądro   stanowi   pojęcietzw.  kompleksu  Edypa,  choć  trzeba  przyznać,  że  w chwili  obecnej  niewielu  na­ukowców  uznaje  centralne  miejsce  tego  „dogmatu"  psychoanalizy.4W  oczachFreuda   o   egzystencji   człowieka  przesądzają   zdarzenia   składające   się   na  ówkompleks:  seksualna  fascynacja  matką  i  nienawiść  do  ojca  w  wypadku  chłop­ców  oraz  pociąg  seksualny  do  ojca  w  połączeniu  z  nienawiścią  do  matki  w  wy­padku  dziewczynek.   Nie  będziemy   się  zajmować   tym,   w  jaki   sposób  Freuduzasadniał  istnienie  tych  zjawisk  (osobną  kwestią jest,  czy  istnieją one  w  ogó­le,   czemu  zaprzecza  wielu  współczesnych  psychologów),  jego  argumentacjajest   bowiem   dostatecznie   znana.   Zauważmy  jedynie,   że  pewne   argumenty,chociażby  twierdzenie  o  tym,   że  przyczyną  nienawiści  dziewczynki  do  matkijest  poczucie  dyskomfortu  spowodowane  „okaleczeniem"   (brakiem  penisa),budzą  dziś   raczej   uśmiech   niż  głębsze  zainteresowanie.5Bezpośrednim  na­stępstwem  kompleksu  Edypa  jest  poczucie  winy.  Chłopiec  nienawidzący  ojcai  dziewczynka  nienawidząca  matki  jednocześnie  kochają  ich,   gdyż  powiązanisą   z  nimi  więzami  krwi.   Poczucie  winy  prowadzi   z  kolei   do  zaburzeń  bądźwręcz  do  choroby psychicznej.6Zdaniem  Freuda ratunkiem  (zbawieniem)  dlaludzkości,  zniszczonej  poczuciem winy  i  chorobą psychiczną,  była psychoanaliza.  Dokonał  on jednak  kalwinistycznego  rozróżnienia,  gdyż  jego  zdaniem  doterapii  nadawała  się  jedynie  garść  wybrańców  (predestynowanych). 

Uzasad­niając  ten  pogląd  Freud  starał   się  używać  języka  naukowego   i  racjonalnego,jednakże  w  listach  znów  odsłania  się  nam  raczej  prorok  i  moralista  niż  uczo­ny:   „budzi  we  mnie  zadowolenie  fakt,   że  właśnie  najcenniejsze,   najbardziejrozwinięte  jednostki  najlepiej   nadają  się  do  psychoanalizy".  Wybrańcy,  wartozauważyć,   wywodzili   się   przeważnie   z   górnych  warstw  klasy   średniej.   „Pa­cjentom   nie   posiadającym  odpowiedniego  wykształcenia   (...)   należy  odma­wiać   terapii."   Uczniowie   Mistrza   poszli   w  jego   ślady,   odrzucając   wszelkieprzypadki  poważnych  zaburzeń  psychicznych.  Zadziałała  tu  widać  logika  po­dwójnej   predestynacji.  Gronu  szczęśliwych  wybrańców  przeciwstawionomas­sa  damnata,niewykształconych  i  ubogich  „psychopatów".  Z  kolei  wyedukowa­ni   i  zamożni  „wybrańcy",  gotowi  uznać  absolutny  autorytet  terapeuty  i  jegointerpretację  ich  „choroby",   stali  się  idealnymi  klientami  gabinetów  psycho­analitycznych.  Są  nimi  zresztą  po  dziś  dzień.Freud  uważał,  że  brak  szczęścia jest  ceną,  jaką  płacimy  za  cywilizację.  Dlate­go też  cele, jakie  stawiała przed sobą psychoanaliza,  były mało ambitne  w porów­naniu  z  religijną  (chrześcijaństwo)  czy  ideologiczną  (np.  komunizm)  wizją  czło­wieka.    „Zdrowie    psychiczne"    oznaczać   miało   po   prostu    przystosowanieczłowieka  do  panującego  porządku,  zagłuszenie  dręczących  go  pytań  i  pragnieńniezależnie  od  ich  prawdziwej  natury.  „Psychoanaliza  nie  uczyni  pana  szczęśli­wym  -  powiedział  kiedyś  Freud jednemu  ze  swychpacjentów. 

-  Przekona jednak pana,   że  najlepszym  rozwiązaniem  jest  transformacja  pańskiej   własnej   histeriiw  przekonanie  o  istnieniu  ogólnoludzkiego  nieszczęścia."Dziwaczne  poglądy  Freuda  znalazły  wielu  zwolenników  wśród  artystów,  fi­lozofów  i   intelektualistów.   Psychoanaliza  stworzyła  bowiem  kastę  kapłanów,która  po  dziś  dzień  wywiera  olbrzymi  wpływ  na  życie  całych  narodów,  choćbyamerykańskiego.  Jak  pisze  Seth  Farber,  amerykański  antypsychiatra  i  prawo­sławny  teolog,  „Freud  czczony jest  w Ameryce  niczym  Bóg  w  środowiskach  in­telektualistów  i  zsekularyzowanych  Żydów,  pomimo  ewidentnej  nienaukowo-ści   jego   teorii.   Poglądy   Freuda   zagnieździły   się   na   wydziałach   psychologii   naszych  uniwersytetów.  Freud  zapewnił  specjalistom  od  «zdrowia  psychiczne­go*   status   zbawców   dusz   w   gabinetach   psychoanalizy.   Można   zaryzykowaćtwierdzenie,  że  w połowie  obecnego  stulecia jego  «religia»  posiadała  w Stanachniemal  tylu  wyznawców,  co  chrześcijaństwo.  Jego  pogląd,  że  trauma  psychicz­na  wyniesiona  z  dzieciństwa  determinuje  wszystkie  problemy  dorosłego  życia,całkowicie  opanował  kulturę  popularną,  mimo  że  brak  jakichkolwiek  dowo­dów  na  prawdziwość  tej  tezy.  Nie  posiadamy  również  żadnych  dowodów,  któ­re  potwierdzałyby  istnienie  kompleksu  Edypa."Powodem  tak  wielkiej   żywotności  post-freudyzmu   w  Nowym   Świecie  jestzapewne  specyfika  duchowa  Amerykanów,   ukształtowanych  przez  ultraprote-stancką  mentalność  i  po  dziś  dzień  pozostających  w podświadomości  purytana-mi,   ślepo  wierzącymi   w  predestynację.   Równie  ważną  przyczyną  jest  opłacal­ność  biznesu  psychoanalitycznego.  Wiemy  przecież,  że  kościoły  protestanckienigdy  nie  były  ubogie,  biedny  nie  jest  też  „Kościół"  freudystowski. 

Antysemityzm źródłem psychoanalizy?

Warto  pokusić  się  o  odpowiedź  na  pytanie,  co  skłoniło  Freuda  do  stworzeniatak  mrocznej   teorii.   Ciekawej  odpowiedzi  dostarcza  nam  amerykański  psy­cholog,   Sanford   Gilman,   w  swojej   książcePrzypadek  Zygmunta  Freuda.   Medycy­na  i  tożsamość  w  epoce fin  de  siecle."Gilman  przypomina,   że  naiwny  racjonalizmi  optymizm  niemieckich  i  austriackich  psychologów  oraz  lekarzy  owych  cza­sów  szedł  w  parze  z  niezwykłymi  poglądami  rasowymi,  mającymi  raczej  cha­rakter  przesądów  niż  tez  naukowych.   Uważano,   że  Żydzi   mają  większą  niż  inne  narody  skłonność  zarówno  do  chorób  umysłowych,  jak   i  przestępstwnatury  seksualnej,  w  szczególności  kazirodztwa.  Młody  Freud  miał  więc  nielada  orzech  do  zgryzienia,  aspirując  do  środowiska naukowego,  które  w  prze­ważającej  części  hołdowało  poglądom  urągającym  jego  narodowi.   Z  jego  ko­respondencji  wiadomo  zresztą,  że  przeżywał  swoje  żydostwo  w  sposób  przy­pominający    stosunek    wielu    Rosjan    wobec    Zachodu:    dumie    z    własnejtożsamości  towarzyszył  nieodmiennie  kompleks  niższości.

Zdaniem  Gilmana  wszystkie  dzieła  Freuda  są  odzwierciedleniem jego  sta­nu  psychicznego  i  zarazem próbą autoterapii.  Freud,  zalecający swoim  pacjen­tom  transformację  osobistych  problemów  w przekonanie  o  „istnieniu  ogólno­ludzkiej  ułomności",  sam  dokonał  projekcji  własnych  kompleksów  i  ambicjina  płaszczyznę  ogólnoludzką.  Miejsce  opisywanego  przez  niemieckich  lekarzy„Żyda-szaleńca"   uprawiającego   kazirodztwo   zająłeveryman;każdy   człowiekstał  się  winny,  skłonny  ku  szaleństwu  i  seksualnym  dewiacjom.  Odpowiedzią  Freuda  na  zarzut,  że  Żydzi  są  z  natury  szaleńcami,  przestępcami  i  zboczeńca­mi  byt  pogląd,  że  są  nimi  wszyscy  ludzie,  gdyż  „przestępstwo  pierworodne",jakim  jest  „psychologiczne"  uśmiercenie  ojca  przez  syna,   stanowi  najgłębszejądro  człowieczeństwa.  Uczeń  wiedeńskiego  psychologa,  Wilhelm  Stekel,  na­pisał  wprost,  że  „psychoanaliza  zakłada  powszechną  występność  ludzkiej  na­tury".  Trzeba  równocześnie  zauważyć wprowadzoną przez  Freuda  istotną mo­dyfikację:   o   ile   Żydom   zarzucano   zwykle   skłonność  do   stosunków   międzybratem   i  siostrą,   o  tyleeverymanwinien  był  kazirodczych  stosunków  międzyrodzicami   a  dziećmi,   te  zaś  uważane  są  -  o   ile  możliwa  jest  tu  jakakolwiekgradacja  -   za  jeszcze  ohydniejsze.Psychoanaliza  była,  zdaniem  Gilmana,  reakcją  zarówno  na  oświeceniowypozytywizm  i  optymizm  (mimo  że  w  przyszłości  sięgną  po  nią  postoświece-niowcy  z  Nowej  Lewicy),  jak  i  na  antysemickie  prądy intelektualne  przełomuwieków.  Uniwersalizując  zarzuty  stawiane  Żydom,  Freud  pokazał,  jak  dalecebył  uzależniony  (inna  sprawa,  na  ile  świadomym  było  to  uzależnienie)  wła­śnie  od  antysemityzmu  swojej   epoki.Hipoteza  amerykańskiego  badacza  stawia  poważny  dylemat  przed  czem-pionami modernizmu:  skoro antysemityzm jest złem,  a może nawet Złem,  towszystko,  co  odeń  pochodzi,   w  tym   i  psychoanaliza,   również  powinno  byćzłe,  a  nawet  Złe. 

A  przecież  jest  ona jednym  z  fundamentów  nowoczesnościi  postępowej   wizji  człowieka!Naprawdę   istotne  jest  jednak   wyzwanie,   jakie   stawia  przed   nami  freu-dyzm,  a  raczej  caty nurt  intelektualny,  któremu  dat  on  początek.  Genialny  ko­lumbijski  aforysta,  Nicolas  Davila,  napisał  niegdyś  o  Nietzschem,   iż  jest  ongigantycznym  pytaniem  skierowanym  do  chrześcijan  i  nie  należy  go  krytyko­wać,  lecz  odpowiadać  mu.  Podobnie  należy  potraktować  freudyzm  ze  wszyst­kimi  jego  pochodnymi.  Problemu  nie  stanowi  bowiem  Freud,  psychoanalizai  kompleks  Edypa,   lecz  zanik  chrześcijańskiej   wizji  człowieka,  który  umożli­wił  opanowanie  przestrzeni  duchowej  społeczeństw  przez  tego  typu  teorie.Perspektywę   -  która  nie  zapominając   o  upadłym  stanie  ludzkiej  naturyzarazem  nie  wpada  ani   w  mizantropie,  ani   w  naiwny  optymizm   -  odnaleźćmożna   w   antropologii   biblijnej    i   w   dziełach   Ojców   Kościoła,   szczególniegreckich.   W  tej   perspektywie   każdy  człowiek  jest   „największym   z  grzeszni­ków",   a jego  egzystencja  to  stałe  zawieszenie  między  potępieniem  a  zbawie­niem,  ciągłe  „drżenie  duszy  u  bram  Raju". Jednocześnie  to  właśnie  napięcie  i  zawieszenie przesądza  o wielkości  człowieka. Trudno  o bardziej  miażdżącąkrytykę  kondycji  ludzkiej  niż  ta,  która  znajduje  się  na  kartach  dzieł  OjcówKościoła,  paradoksalnie  nie  ma  w  niej  jednak  ani  cienia  mizantropii.  Takaperspektywa  wymaga jednak  wyjścia  poza  własne  ja  i  otwarcia  się  na  to,  coabsolutne, trwałe  i niezmienne,  na to właśnie,  czego zupełnie nie ma' w po­glądach Zygmunta Freuda, jednego  z Ojców Założycieli Epoki Relatywizmu.

ANDRZEJ   FIDERKIEWICZ  

Pismo Poświęcone Fronda nr 19-20



PRZYPISY:
1       Wielkie  wartości  solidnej  wiktoriańskiej  literatury  dostrzegają  również  ludzie  nie  
związani   z   literaturą.  Wielu  prawosławnych  kierowników  duchowych  polecało  
swoim  podopiecznym  lekturę  książek  Dickensa,  uznając  je  za  abecadło  codzien­
nego  chrześcijańskiego  życia.  
2       Kalwin  uważał  np.  ludzką  naturę  za  całkowicie  i  nieodwracalnie  zepsutą  przez  
grzech  pra-rodziców,  twierdząc,  że  rodzimy  się  „z  naturą  wstrętną  i  obrzydliwą  
w  oczach  Boga".  
3       Cytaty  z  listów  pochodzą  z  książki  dra  Setha  Farbera
  Eternal  Day.  The  Christian
  Al-
ternative  to  Secularism  and  Modern  Psychology,
  Regina  Orthodox  Press,  Salisbury  
(USA)
   1998.   
4       Podobna  ewolucja poglądów  zaszła w  teologii  protestanckiej,  która  wywarła ogrom­
ny  wpływ  na  Freuda.  Współcześni  ewangelicy  odżegnują  się  np.  od  koncepcji  pre-
destynacji.
5       W świetle  teorii  Freuda dzieci  są od  narodzin
  „złe".
  David McClelland,  amerykań­
ski   psychoanalityk   i   kwakierski   teolog,   napisał   o   jednym   z   najważniejszych   
uczniów  Freuda,  jego  córce Annie:  „Słuchając Anny  Freud  mówiącej  o  kryminal­
nych  skłonnościach  rocznych  i  dwuletnich  dzieci,  wracamy  myślą  do  kalwińskich  
kazań  o  wiecznym  potępieniu  niemowląt".  
6       Webster  twierdzi,  że  początkowo  Freud  przypisywał  skłonności  neurotyczne  oso­
bom  wykorzystywanym  seksualnie  przez  rodziców,  z  biegiem  czasu  uznał  jednak  
neurozę  za  zjawisko  powszechne  i  nie  powiązane  z  takimi  czy  innymi  zachowania­
mi rodziców.
7       Zob.   Sanford  Gilman,
  The  Case  of Sigmund  Freud.  Medicine  and  Identity  at  the  Fin  de  
Siecle,
 John  Hopkins  University,  Baltimore  1993.